Jerzy Owsiak zawsze skutecznie przekonywał opinię publiczną, że jego działalność charytatywna bardziej łączy, niźli dzieli Polaków. Ostatnie lata mocno nadkruszyły ten obraz. Otwarcie grając do jednej bramki z liberalno-postkomunistycznym obozem politycznym, lider inicjatyw kojarzonych z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy podzielił ludzi na tych dobrych i na tych, z którymi trzeba wygrać jak z sepsą. Susan Sontag, autorka słynnego eseju „Choroba jako metafora”, miałaby niezły materiał badawczy dotyczący stygmatyzacji dzięki coraz bardziej spiętemu luzakowi ze Złotego Melona - pisze Krzysztof Wołodźko w "Gazecie Polskiej".
Jerzy Owsiak od dekad miał na pieńku ze środowiskami prawicowymi, konserwatywnymi, radiomaryjnymi. Rzecz długo sprowadzała się do mniejszych lub większych wzajemnych złośliwości. Kredyt zaufania dali przed laty Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, o czym mówią publicznie, ludzie zdecydowanie na prawo, w tym Jan Pospieszalski. Z czasem przybyło utarczek. I procesów, gdy pojawiły się zarzuty o brak transparentności, dotyczący finansów przedsięwzięć kojarzonych z inicjatywami wokół WOŚP. Ponadto Owsiak świadomie nadał swojemu festiwalowi, znanemu wcześniej jako Przystanek Woodstock, a dziś jako Pol’and’rock, mocny rys ideowo-polityczny. W kolejnych miejscowościach, gdzie urządzano imprezę, brylowali politycy, artyści, celebryci kojarzeni na ogół z liberałami i lewicą, czyli radykalizującym się anty-PiS-em. Miało to swoją popkulturową logikę – hasło „Róbta co chceta” buzowało anarchistycznymi, lewackimi ideami pojarocińskiego, czyli koncesjonowanego buntu końca Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.
Co prawda politycy Platformy Obywatelskiej, tacy jak Grzegorz Schetyna, którzy zawitali na Przystanek Woodstock, byli wykpiwani przez małomiasteczkową na ogół festiwalową młodzież, ale Owsiak ani o jotę nie zmienił swojego ideowego kursu. Jak osobisty dyshonor potraktował czasy rządów Zjednoczonej Prawicy, gdy jego przedsięwzięcia odcięto od pokaźnego publicznego wsparcia. Kto obserwuje, jak spółki Skarbu Państwa znów stają się przychylne WOŚP, ten nie ma złudzeń, jak bardzo „Juras” czekał na zmianę władzy w Polsce. I rozumiał, dlaczego jeszcze przed wyborami parlamentarnymi 2023 roku Owsiak ruszył z akcją „WygraMY z sepsą”. Inicjatywą, co do której nikt przytomny nie ma wątpliwości, że była mocnym wsparciem dla Donalda Tuska i jego politycznych sojuszników. Aż nadto wyraźne mrugnięcie okiem, nieskrywany entuzjazm Owsiaka mówiły jedno: jesteśmy w stanie zrobić dużo, żeby PiS po raz trzeci nie przejął władzy po wyborach.
To był moment kluczowy nie tylko dla radykalnego opowiedzenia się całej inicjatywy, znanej pod szyldem WOŚP, po jednej stronie politycznego sporu.
To był także katalizator, który przyspieszył mocny podział społeczny wokół owsiakowej Orkiestry. Ludzie, którzy poczuli się potraktowani jak sepsa, kojarzona ze śmiertelnie niebezpiecznym zakażeniem krwi, nie zapomnieli „Jurasowi” tamtej akcji. Tym bardziej że 2024 rok potwierdził, iż showman gra razem z Donaldem Tuskiem. Nie chodzi jedynie o złotówkę dla WOŚP z każdej kawy na Orlenie, czy o kontrowersyjną pomoc, jakiej „Juras” udzielił premierowi w kryzysowym wizerunkowo czasie powodzi jesienią ubiegłego roku. Nie sposób nie zapytać, jak głęboko sięga ten układ, którego zamiarem jest zniszczenie TV Republika, skoro okazuje się, że szefem gabinetu politycznego ministra sprawiedliwości Adama Bodnara jest Krzysztof Dobies, blisko przez 20 lat rzecznik prasowy Fundacji WOŚP, nazywany prawą ręką Owsiaka. Czy chodzi wyłącznie o charakterystyczne dla tego rządu przepływy między światem polityki a lewicowym skrzydłem III sektora? Czy może o wzmocnienie pozycji lidera WOŚP w wielu newralgicznych dla niego przedsięwzięciach? Kto w III RP zadawał takie pytania, zwykle uchodził za oszołoma. A później okazywało się, że jednak miał rację.
Przyjrzyjmy się innemu, szerszemu zagadnieniu. Kilkadziesiąt lat temu Susan Sontag opublikowała eseje „Choroba jako metafora” i „AIDS i jego metafory”. Na marginesie – to właśnie ona, amerykańska pisarka, lewicowa aktywistka, określiła przed laty komunizm jako „faszyzm z ludzką twarzą”. Eseje Sontag stały się tekstami klasycznymi – pokazały, w jaki sposób starożytne plagi, średniowieczne epidemie i choroby bliższe naszym czasom, takie jak gruźlica i AIDS, służyły stygmatyzacji i stereotypizacji nie tylko samych chorych, ale i całych grup społecznych. Sontag przypomniała, że „pojmowanie choroby jako kary jest najstarszą interpretacją jej przyczyn (…)”; groźne choroby trzebiące społeczeństwa i narody stawały się metaforami społecznych nieszczęść, zasłużonych cierpień, dopustów Bożych. Dodatkowo służyły stygmatyzowaniu tych, którzy stawali się ofiarami przemocy symbolicznej. Po II wojnie światowej nikt nie miał wątpliwości, w jaki sposób niemieccy narodowi socjaliści wykorzystywali groźne na początku XX wieku choroby dla stygmatyzacji Żydów i Słowian. Znamienne, że w czasie, gdy Jerzy Owsiak ruszył ze swoją akcją „WygraMY z sepsą”, nikt z liberalnych intelektualistów i ćwierćinteligentów nie przypomniał sobie o dobrze przecież znanych w tych środowiskach esejach Sontag. Nie potraktował głośnych tekstów Amerykanki jako przestrogi. A przecież takie skojarzenie narzucało się samo – sepsa posłużyła jako metafora, jednostka chorobowa stygmatyzująca tych, z którymi obecna władza chciała wygrać jesienią 2023 roku.
To, co umknęło – ślepym gdy trzeba – liberalnym liderom opinii, nie uciekło centroprawicowym i prawicowym wyborcom. Wielu ludzi zdało sobie sprawę, że triumfujący „Juras” mówi właśnie o nich. I o politykach, których uważają za swoich reprezentantów. Liberalne elity przez całą III RP stygmatyzowały przeciwników politycznych, nie szczędziły razów także ich wyborcom, szczególnie z klasy ludowej. W pierwszych latach rządów PiS część liberalnych i lewicowych publicystów i badaczy spraw społecznych próbowała przestrzegać przed językiem stygmatyzacji, uderzającym w elektorat rządzącej wówczas partii. W czasach czarnych protestów puściły wszelkie hamulce. Późniejsza przedwyborcza walka sprawiła, że liberalno-postkomunistyczne tytuły prasowe, zamienione w biuletyny radykalizującej się opozycji, nie miały żadnego interesu w tym, by przestrzegać przed dwuznacznością takich poczynań. Sepsa, czyli nie-MY; sepsa, czyli PiS-owska władza; sepsa, czyli „ciemny, roszczeniowy, prostacki” elektorat PiS.
Owsiak być może nie wiedział, że obudził demony podziałów, hejtu i uprzedzeń, które tak chętnie uważa za wspólników swoich adwersarzy. Ale czy osoba publiczna, od dekad sprawnie wykorzystująca nastroje publiczne dla swoich celów, nie zdawała sobie sprawy, jakie może obudzić emocje w tłumach? Jakimi gra skojarzeniami? Jaki wpływ mają tego rodzaju skojarzenia na wyobrażenia społeczne? To Jerzy Owsiak i jego polityczni kumple odpowiadają za to, że w debacie publicznej odżyły niebezpieczne metafory opisane przez Sontag. Przeciwnik to choroba – nikt nie powiedział tego tak jasno w polskim życiu publicznym, jak uśmiechnięty do przyjaciół „Juras”. Czy popkultura może nieść hasła, jednoznacznie kojarzone z najbardziej ponurymi aspektami złowieszczej propagandy? Zdecydowanie tak.
Kolejny finał WOŚP za nami. Social media dobrze pokazały, że polityczna gra do jednej bramki, na którą zdecydował się Owsiak, jest wizerunkowo ryzykowna. Spięty luzak w czerwonych oprawkach, uciekający przed niewygodnymi pytaniami, próbuje przekonać, że odpowiedzialność za tę sytuację spoczywa na innych. Stara się jak może zaszkodzić Telewizji Republika. Polaryzująca gra na wizerunkowe wyniszczenie adwersarzy bardzo mu szkodzi. Mnóstwo ludzi widzi jego zacietrzewienie, coraz większą komunikacyjną nieporadność i jawną stronniczość w sprawach ideowo-politycznych.
Jeśli WOŚP miał niegdyś jednoczący potencjał, dziś stał się charytatywnym biznesem, kojarzonym z politycznym establishmentem skupionym wokół Donalda Tuska. Czy skrajne upolitycznienie, gra stygmatyzującymi hasłami to naprawdę to, czego chciał „Juras”? W ten sposób jego akcja z pewnością nie będzie trwała do końca świata i o jeden dzień dłużej.