Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Polska

Niemcy robią, co chcą, w relacjach z Polską. "Naginanie karku i puste obietnice"

Brak postępów w zakresie zwrotu zrabowanych dzieł sztuki, zero współpracy w zakresie obronności, ostatnio przepychanie imigrantów. Koalicja 13 grudnia nie ma łatwego życia z zachodnimi sąsiadami.

Autor: Michał Kuź

A przecież nie tak miało być. Donald Tusk miał wjechać na białym koniu, obsypany nagrodami za swoją dzielną postawę obrońcy demokracji, który pokonał „pisowskich populistów”. Nagrodzono go, owszem, odblokowując pieniądze z KPO, które Polska współfinansuje i zwyczajne się jej należą. W relacjach z zachodnim sąsiadem poprawy jednak brak – wręcz przeciwnie, można mówić o pogorszeniu i to pomimo niezliczonych gestów uległości, by nie powiedzieć – serwilizmu. 

Reklama

 

Byle nie szkodzić Niemcom – okropny głaz 

Niedawnym przykładem była chociażby odwołana konferencja naukowa poświęcona tematyce zrabowanych przez Niemcy dzieł sztuki. Miała się ona odbyć w Berlinie z inicjatywy Instytutu Pileckiego. Nowo mianowany szef Instytutu Pileckiego prof. Krzysztof Ruchniewicz uzasadnił (jak twierdzi „Rzeczpospolita”) odwołanie konferencji argumentem, że „czas polskiej prezydencji w UE nie jest dobry na organizowanie konferencji o tematyce, która może być niewygodna dla Niemców”. W efekcie badania nad kolekcją Sierakowskich oraz innymi zbiorami, zaginionymi w wyniku działań okupacyjnych, zostały wstrzymane lub opóźnione, co spotkało się z krytyką ze strony niektórych środowisk badawczych oraz komentatorów historycznych.

Dodatkowo w Berlinie powstał tymczasowy pomnik upamiętniający polskie ofiary nazizmu, zlokalizowany przy Operze Krolla. To działanie zmuszające Niemców do refleksji na temat ich historii, wydawałoby się teoretycznie uzasadnione. W efekcie, pomimo wielu lat starań, mamy tylko wielki, brzydki głaz narzutowy, którego odsłonięcie odbyło się przy udziale gości niskiej rangi. To widoma oznaka braku jakichkolwiek postępów w kwestiach polityki pamięci. Teoretycznie głaz ma pozostać w obecnym miejscu nie dłużej niż dwa lata, w praktyce nie istnieje w stosunkach polsko-niemieckich nic tak trwałego jak prowizorka. O tym już się zdążyliśmy przekonać na własnej skórze. 

Niemcy: prawica ma wpływ na Tuska

W kontekście wizyty Alexandra Dobrindta Philip Fritz (korespondent w Polsce) pisał z rozbrajającą szczerością, że „(…) politycy narodowo-konserwatywnej partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS) niemal nieustannie oskarżają Tuska i jego rząd o zbytnią bliskość z Niemcami. Zmusza to członków polskiego rządu albo do dystansowania się od niemieckiej polityki, albo przynajmniej do nieujawniania publicznie żadnych wspólnych cech z członkami rządu federalnego”.

Biedni politycy koalicji, oni tak by chcieli pomóc niemieckim „towarzyszom”, ale złe siły nacjonalistycznej reakcji im nie dają! A może to właśnie ci niemieccy „towarzysze” i ich egoizm są największymi przeszkodami dla prowadzenia w Polsce skutecznej polityki? Dostrzegamy tutaj ciekawy mechanizm: centrum wspiera w sposób naturalny swoich wybranych aktorów na politycznej scenie peryferii; w normalnych warunkach ci aktorzy są wynagradzani za swoją aktywność, ale równocześnie dają też coś zwykłym obywatelom. Nie da się na przykład ukryć, że w okresie PRL dokonał się w Polsce znaczący skok, jeśli chodzi o rozwój przemysłu, szkolnictwa i infrastruktury. 

Podobnie jak nie da się ukryć, że przez wiele lat Polska korzystała z członkostwa w UE. Kiedy jednak centrum przeżywa kryzys, zaczyna traktować swoich agentów na peryferiach jak bezwzględnych poborców podatkowych. Mają oni wyciskać z ludności ile się da i siedzieć cicho. Na dłuższą metę taki układ nie da się jednak utrzymać, bo lokalne elity są pod podwójną presją ze strony coraz bardziej zachłannego centrum i coraz bardziej niezadowolonych obywateli. Kwestia czasu, jak się rozpierzchną.
Polska miała w latach 80. niebywałe szczęście, bo dobrze wyczuła moment, w którym opłaca się wysiąść ze statku pod nazwą „blok sowiecki” i spróbować czegoś innego. Z czasem przyłączyliśmy się do UE, co było dla nas początkowo korzystne. Teraz będzie trudniej, bo jeśli faktycznie chcemy być nową Japonią lub Koreą Południową, musimy wysiąść z pociągu pod nazwą „niemiecki euroimperializm” i zdobyć większą samodzielność, jednocześnie nie zrywając więzi z zachodnimi sąsiadami i UE jako taką. Jeśli jednak tego dokonamy, dla przyszłego rozwoju naszego państwa nie będzie już żadnych systemowych ograniczeń.

Autor: Michał Kuź

Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Reklama