"Nie wykluczam, że w tej sprawie mogło być drugie dno" - mówił dziś przed sądem Dariusz S. współoskarżony ws. zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów w 1992 r. Z jego wyjaśnień wynika też, że nie widział, by inny z oskarżonych - Robert S. - kogokolwiek zastrzelił, a jedynie założył, że tak się stało.
Dariusz S. to jeden z członków tzw. gangu karateków, który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu napadów rabunkowych. Wraz z dwoma innymi członkami gangu - Robertem S. oraz Marcinem B. - jest oskarżony w procesie dotyczącym zabójstwa byłego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony, który ruszył przed Sądem Okręgowym w Warszawie w sierpniu 2020 roku.
Z dotychczasowych wyjaśnień S. wynika, że uczestniczył w napadzie rabunkowym na willę Jaroszewiczów, ale nie miał udziału w ich zabójstwie. Oskarżony wielokrotnie podkreślał, że był to jego pierwszy napad tego typu i nie brał nawet pod uwagę, że jego wynikiem mogą być ofiary śmiertelne. Jednocześnie - na co konsekwentnie wskazuje sąd - w wyjaśnieniach mężczyzny jest wiele luk i nieścisłości, także z porównaniu z wcześniejszymi wyjaśnieniami składanymi w postępowaniu przygotowawczym.
Na dzisiejszej rozprawie S. miał odnieść się do tego, co mówił podczas wizji lokalnej po zatrzymaniu w związku z podejrzeniem udziału w zabójstwie. Oględziny dotyczyły m.in. domu Jaroszewiczów i okolic. Mężczyzna miał również przedstawić szczegóły dotyczące drogi powrotnej po całym zdarzeniu. Z jego pierwotnych wyjaśnień wynikało, że mężczyźni wracali z Anina samochodem współoskarżonego Roberta S. "Ale pan B. powiedział, że wracaliśmy pociągiem i wierzę, że on lepiej pamięta" - wskazał Dariusz S.
Jak dodał, mimo tego, że robił wszystko, by zapomnieć o tej sprawie, przebywając w areszcie śledczym natknął się na dokument poświęcony morderstwu Jaroszewiczów.
- Ciekawiło mnie, kto jeszcze w tym maczał palce. Być może tam coś jeszcze się wydarzyło, a my jesteśmy wrzuceni tylko jako mięso armatnie
- mówił.
Na uwagę, że to on sam poinformował prokuraturę o swoim udziale w tym zdarzeniu, S. odparł, że nie wyklucza, iż w sprawie "jest drugie dno". "Jest teoria, że zginęły jakieś dokumenty" - dodał.
- Znam tylko jedną stronę medalu, ale za naszymi plecami mogły się dziać rzeczy, o których nie mieliśmy pojęcia
- mówił Dariusz S., dodając, że ani on, ani Marcin B. nie zamierzali zabijać małżeństwa Jaroszewiczów, a jednak "te osoby zginęły".
Według prokuratury, to Robert S. udusił Piotra Jaroszewicza oraz zastrzelił Alicję Solską-Jaroszewicz.
- Ja nie wiem, czy on ich w ogóle zabił, nie widziałem tego strzału
- powiedział Dariusz S. Dopytywany przez sąd, dlaczego mówi o tym dopiero teraz, mężczyzna tłumaczył, że na początku składał wyjaśnienia, nie przywiązując "bardzo dokładnej wagi" do swoich słów:
"Mówiłem zbyt ogólnie albo w sposób nieprzemyślany. Z mojej logiki wynikało, że Robert S. mógł to zrobić, bo kto inny mógł to zrobić"
Prokuratura zarzuciła trzem mężczyznom zasiadającym na ławie oskarżonych napad rabunkowy na posesję Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji w warszawskim Aninie w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r., podczas którego mieli wspólnie zamordować Piotra Jaroszewicza, zaś Robert S. miał zabić Alicję Solską-Jaroszewicz. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 r. w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie w 1993 r. Grozi im kara dożywotniego pozbawienia wolności.