- Nie można przenosić odpowiedzialności za czyny karalne ze sprawcy na kościelne osoby prawne. Sprawcy dopuszczają się ich na własny rachunek – powiedział pełnomocnik chrystusowców, odnosząc się do wyroku sądu ws. kobiety gwałconej przez duchownego.
"Gazeta Wyborcza" poinformowała, że wyrokiem poznańskiego sądu okręgowego Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej musi zapłacić kobiecie, która w dzieciństwie była gwałcona przez księdza Romana B., milion złotych zadośćuczynienia i 800 zł miesięcznie dożywotniej renty.
Sprawa księdza Romana B. ze zgromadzenia Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej została nagłośniona w ubiegłym roku. Duchowny miał wywieźć od rodziców 13-letnią wówczas Katarzynę, więzić ją i gwałcić przez kilkanaście miesięcy. Mimo że zapadł wyrok skazujący w tej sprawie, Roman B. pozostał księdzem. Natomiast poszkodowana kobieta wytoczyła proces także zgromadzeniu.
Jak podkreśliła gazeta, wyrok jest przełomowy, ponieważ przesądził odpowiedzialność cywilną Kościoła. Apelację złożył pełnomocnik zgromadzenia. Rozpatrzy ją w czwartek Sąd Apelacyjny w Poznaniu.
Pełnomocnik Towarzystwa Chrystusowego adwokat Krzysztof Wyrwa powiedział, że "na gruncie obowiązujących przepisów prawa w Polsce", nie można przenosić odpowiedzialności za czyny karalne ze sprawcy na kościelne osoby prawne.
"Sprawcy tych czynów dopuszczają się ich na własny rachunek i ponoszą osobistą odpowiedzialność przed ofiarami, które skrzywdzili oraz przed prawem"
- dodał.
Jak zaznaczył, w sprawie czynów karalnych, których dopuściły się osoby duchowne, należy podkreślić, że stanowisko Kościoła i podejście prawne są niezmienne.
"Takie czyny są haniebne i winny być ścigane, a ich sprawcy ukarani. Osoby te, w ramach wewnętrznych kościelnych postępowań prawnych – zgodnie z Kodeksem Prawa Kanonicznego i innymi normami prawnymi – są konsekwentnie zawieszane w czynnościach kapłańskich lub wydalane ze stanu duchownego"
– podkreślił.
W uzasadnieniu wyroku, do którego dotarła gazeta, sąd stwierdził m.in., że Roman B. "wykorzystał swoją pozycję zawodową jako ksiądz" - poznał dziewczynkę na lekcji religii, zapraszał na plebanię, czyli do "miejsca służbowego".
"Gdyby nie uczył religii, gdyby nie był księdzem, to do jego spotkania z pokrzywdzoną w ogóle nie doszłoby. Gdyby nie wykorzystał swojej funkcji księdza do zdobycia zaufania pokrzywdzonej, szkoda nie zostałaby wyrządzona"
– podkreślił sąd.