Ilekroć słucham świetnie brzmiącego i jeszcze lepiej napisanego songu „Do prostego człowieka” kapeli Akurat, tylekroć zastanawiam się, jak specyficzną koncepcją jest pacyfizmu. Julian Tuwim napisał swój wiersz dobrych kilka lat przed wojną i opublikował go w „Robotniku”. Chwytliwa, poetycka odezwa brzmiała: „Rżnij karabinem w bruk ulicy!/ Twoja jest krew, a ich jest nafta!”. Adolf Hitler i Józef Stalin najwyraźniej nie znali tego wiersza, bo zanim wzięli się za łby w 1941 roku, zdążyli wspólnie uczcić IV rozbiór Polski we wrześniu 1939 roku, rozpoczynając najbardziej krwawy jak dotąd konflikt militarny w dziejach ludzkości. Utwór Tuwima wywołał w II RP niemały skandal, poeta musiał się gęsto tłumaczyć:
„W wierszu moim zwracałem się wyraźnie do wszystkich narodów, aby w chwili decydującej przeciwstawiły się wojnie zaborczej, którą – jako człowiek uczciwy i rozsądny – uważam za zbrodnię. (…) Absurdem jest przypuszczać, że nie odczuwam czci dla bohaterstwa w obronie niepodległości kraju”.
Postpunkowy zespół Akurat przypomniał głośne wersety w 2003 roku, gdy mogło się jeszcze wydawać, że rockandrollowy pacyfizm przyjmie się w Europie do końca świata i o jeden dzień dłużej. Dziś już wiemy, że była to niebezpieczna iluzja. A pokój trzeba zabezpieczać nie tyle pięknymi pacyfistycznymi songami, ile armią zdolną stawić czoła napastnikowi ze wschodu. I narodem dobrze przygotowanym do obrony cywilnej i gotowym do poświęceń w chwili próby najważniejszej dla istnienia państwa. Pacyfistyczne piosenki fajnie się nuci pod bezchmurnym, pogodnym niebem. Ale na tyranach opętanych rządzą wojny i ich gotowych do rabunków i mordów poddanych nie robią one najmniejszego wrażenia. Więcej, mogą im pomóc rozbroić mentalnie społeczeństwa szykowane na rzeź. Bo krwawi despoci nie każą rzucić karabinami o ziemię swoim armiom – chyba że je śmiertelnie wykrwawią. To jedna z tych lekcji historii, które mają siłę niewzruszonych pewników. A z nią idzie kolejna, wielkiej mądrości łacińska maksyma: „Si vis pacem, para bellum” – „Chcesz pokoju, szykuj się do wojny”.
„Typ zdolnego do walki pracownika”
III RP to państwo zbudowane na bardzo miękkich postawach ideowych i ideologicznych. O ile elity II RP miały głęboką, dojmującą wręcz świadomość konieczności zbrojnego wysiłku jako ważnego elementu polskiej niepodległości, o tyle w III RP żyliśmy tak, jakby historii nie było, a geopolityczne otoczenie rozpieszczało nas od wieków. Nie tylko na Zachodzie, również w Polsce nie rozumiano, że dywidenda czasów pokoju to rzecz bardzo krucha.
W II RP na najwyższych szczeblach władzy, odpowiadających za edukację, bardzo świadomie pytano: „W jaki sposób pokolenie Polek i Polaków wychowanych w niewoli ma stworzyć ideał wychowawczy dla dzieci i młodzieży żyjących w niepodległej Rzeczpospolitej?”. Wskazywano na dwa cenne dla polskiej tożsamości typy społeczne: pracownika, uformowanego przez etykę pozytywizmu, i romantycznego powstańca, gotowego oddać sprawie polskiej wolności krew i życie. Pod koniec lat 20. XX wieku minister oświaty II RP Sławomir Czerwiński stwierdził jasno: „Trzeba kształtować typ najtrudniejszy, bo złożony z dwóch powyższych – typ zdolnego do walki pracownika”.
Więcej piszę o tym w nadchodzącym kwietniowym numerze „Nowego Państwa”, w recenzji książki „Życie codzienne nauczycieli w II Rzeczpospolitej” Piotra Gołdyna, wskazując, że dla elit II RP było jasne, iż publiczna edukacja musi stawiać wysoko poprzeczkę młodym Polkom i Polakom – nie tylko w sprawach zawodowych, nie tylko w czasach pokoju; musi uwzględniać także możliwość wojennej zawieruchy. Intuicje polskich polityków dekadę później znalazły aż nadto tragiczne potwierdzenie. Ale pomogły wychować pokolenie ludzi zdolnych walczyć, zabijać i umierać za Polskę; pokolenie zdolne stworzyć największą konspiracyjną armię w dziejach Europy. Nasi wrogowie nigdy nie mogli nam zarzucić, że nie umiemy bić się za wolność i za ojczyznę – choć rolę Polaków w 1945 roku próbowali niestety umniejszyć nasi alianci, dla których najważniejszy okazał się układ ze zdradzieckim Stalinem.
Naiwność popkulturowego pacyfizmu
Wróćmy do bliższych nam czasów. Lewicowo-liberalne siły, trzęsące III RP od jej początków, zawsze miały problem z tak odpowiedzialnym traktowaniem patriotyzmu. Popkulturowy, naiwny pacyfizm po 1989 roku stał się właściwie doktryną metapolityczną. I znów wrócił jako mocno antytożsamościowa polityka edukacji pod rządami mocno lewicowej Barbary Nowackiej. Na korelację między modelem edukacyjnym a zdolnością społeczeństwa do samoobrony, świadomego podjęcia obrony cywilnej zwrócił niedawno uwagę prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, komentując pustosłowie Donalda Tuska w sprawie wzmocnienia potencjału militarnego państwa polskiego. Patrząc szerzej: czy nauczyciele, których znakomita większość wychowała się na praktycznym pacyfizmie i doktrynie ideowego państwa minimum, są dziś zdolni jako grupa zawodowa uczyć dzieci i młodzież patriotyzmu? I to ambitniejszego niż wyrzucanie śmieci do kosza?
Wiemy, od wychowywania dzieci są rodzice – ale prawda jest taka, że bardzo wielu kompetencji społecznych młodzi Polacy i Polki uczą się (lub nie uczą) w murach szkoły. Wiem, są też wspaniali pedagodzy, którzy rozumieją, że szkoła to coś więcej niż nauka pewnych merytorycznych kompetencji.
Ale czy współczesna szkoła sama siebie tak widzi? Czy rządzący dziś Polską politycy z czystym sumieniem mogliby powiedzieć, to co ich poprzednik z czasów II RP: „Trzeba kształtować typ najtrudniejszy – typ zdolnego do walki pracownika”. A przecież wiele wieści z polskiej szkoły brzmi fatalnie. I nic się w tej sprawie nie zmienia na lepsze, choć z problemu wszyscy już chyba zdają sobie sprawę: duża część dzieci jak ognia unika lekcji wychowania fizycznego, wiele z nich wchodzi w dorosłość z problemami takimi jak otyłość, nadmierny pociąg do używek, duża psychiczna kruchość, ucieczka od więzi społecznych.
Patriotyczne, obywatelskie wspólnoty
Eksperci mówią jasno, że w sytuacji militarnego konfliktu liczą się nie tylko morale i siły bojowe armii, lecz także to, czy spójność społeczna zachowana jest na zapleczu. Armia musi mieć podporę w społeczeństwie, które potrafi radzić sobie w kryzysowych sytuacjach. A do tego potrzebna jest sprawna obrona cywilna, w krajach skandynawskich traktowana nie tylko jako część obywatelskich zobowiązań, ale i pewien naturalny sposób na zagospodarowanie wolnego czasu. O tym praktycznie się w Polsce nie mówi – jesteśmy jednym z najbardziej zapracowanych społeczeństw w Europie, praca po kilkanaście godzin dziennie to nie wyjątek, ale reguła dla bardzo wielu z nas. Społeczeństwo obywatelskie w Polsce to nieliczny odsetek ludzi zaangażowanych, a i wśród nich są w większości ludzie, dla których III sektor to pomysł na życie zawodowe i finansowy komfort. To dlatego NGO-sy w Polsce to tak często wielkomiejskie organizacje żyjące z grantów lewicowo-liberalnych sił ideowo-politycznych niekoniecznie z polskim kapitałem.
A co ze społeczeństwem obywatelskim lokalnych patriotów, ludzi, którzy nie czerpią profitów ze swojego zaangażowania? To koła gospodyń wiejskich, ochotnicze straże pożarne – instytucje cieszące się dużym społecznym zaufaniem Polski B, ale często oskarżane przez wielkomiejskie elity o niewłaściwe poglądy. A przecież samopomoc i obronę cywilną w lokalnej Polsce tak czy inaczej trzeba będzie oprzeć na tego rodzaju siłach, budujących obywatelską, patriotyczną wspólnotę. Władza, która pogardzała przez lata Polską B, będzie potrzebowała jej sił i kompetencji, naturalnych zdolności, jeśli na serio traktuje odbudowę kompletnej zdemontowanej w III RP obrony cywilnej. To także wynikało z ideologicznych założeń, karygodnego z dzisiejszej perspektywy przekonania, że zło nie tyle ucięło sobie dłuższą drzemkę, ile poszło spać na wieki. Dziś już wiemy, że to nieprawda.
Już w najbliższy poniedziałek, 7 kwietnia 2025 r. uruchamiamy nowy layout portalu #Niezaleznapl – nowoczesny, przejrzysty i jeszcze bardziej przyjazny dla użytkownika. To krok naprzód, który pozwoli jeszcze wygodniej korzystać z naszych treści – zarówno na komputerze, jak i… pic.twitter.com/yF5mdASyM0
— Niezalezna.PL (@niezaleznapl) April 4, 2025