Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak nie mógł uczestniczyć w uroczystościach ku czci ofiar stanu wojennego, bo rzekomo był na dwudniowej delegacji w stolicy. Tak tłumaczy jego rzeczniczka. Tymczasem on sam zamieścił na Instagramie zdjęcie wskazujące, że w tym czasie uczestniczył w śpiewaniu kolęd na poznańskim Starym Rynku. Jakby tego było mało, na uroczystości Jaśkowiak wysłał "delegację", która złożyła kwiaty pod innym pomnikiem, niż powinna.
Jacek Jaśkowiak nie ukrywa swojej fascynacji zagranicą. Nic więc dziwnego, że od ważnych uroczystości rocznicowych woli... śpiewanie kolęd w różnych językach.
13 grudnia, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, prezydent Poznania nie uczcił pamięci ofiar komunistów. Mógł jednak ustalić wcześniej przyczynę swojej nieobecności z rzeczniczką, bo gdy ona tłumaczyła, że prezydent jest właśnie w stolicy, ten akurat radośnie wyśpiewywał "Cichą noc" po norwesku na Starym Rynku.
Czym pochwalił się nawet w mediach społecznościowych:
Jak podaje epoznan.pl Jaśkowiak faktycznie był w Warszawie, ale zdążył wrócić do Poznania, zanim zaczęły się oficjalne uroczystości. Prezydent Poznania wysłał jednak na nie swoją "delegację" - czyli strażników miejskich. A ci zaliczyli spektakularną wtopę.
Zamiast pod tablicą poświęconą Wojciechowi Cieślewiczowi, skatowanemu przez ZOMO dziennikarzowi "Głosu Wielkopolskiego", kwiaty złożyli pod tablicą wmurowaną w podzięce dla budowniczych Mostu Teatralnego.
A jakie jest wytłumaczenie ratusza?
Wieńce w imieniu prezydenta miasta Poznania składali miejscy strażnicy. Pojawili się w czterech miejscach. Ta delegacja robiła to pierwszy raz i być może doszło do pomyłki w tym konkretnym przypadku
- powiedziała dziennikarzom Radia Poznań Hanna Surma.
A wystarczyło po prostu przeczytać napis na tablicy...