"Śmierć Grzesia Przemyka, śmierć bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Dziesiątki tysięcy ludzi przychodzących przed trumnę ks. Jerzego - to wszystko są obrazy, które zostają na zawsze" - powiedział Tomasz Sakiewicz w TVP Info odnosząc się do tragicznych wydarzeń z lat 80. ubiegłego wieku. Dodał, że każdy, kto angażował się w działalność demokratyczną w czasach PRL-u, musiał liczyć się z tym, że nawet za drobne rzeczy poniesie "ogromną cenę".
"Śmierć Grzesia Przemyka, śmierć księdza Jerzego. Razem z Adamem Słomką pilnowaliśmy grobu ks. Jerzego w noc przed pogrzebem. Dziesiątki tysięcy ludzi przychodzących przed trumnę bł. ks . Jerzego. To wszystko są obrazy, które zostają na zawsze. I ten entuzjazm. My byliśmy bardzo młodymi ludźmi i wierzyliśmy, że się uda, że komunę można obalić. Niewiara innych, którzy mówili, że bajki opowiadamy, że Sowiety są silne. Myśmy mieli w sobie tą wiarę. Tworzyliśmy własne redakcje, pisma, np. „Słowo niepodległe” dla licealistów i studentów"
- wspomniał redaktor naczelny "Gazety Polskiej".
Dodawał, że ludzie, którzy zaangażowali się w działalność PRL-u, ponieśli ogromną cenę.
"Nie można powiedzieć, że ktoś przeszedł przez tą szkołę i był taki sam. Trzeba było brać odpowiedzialność za siebie i za innych, bo każdy błąd mógł kosztować więzienie, połamanie żeber, zniszczenie kariery rodziców. Tu się płaciło cenę ogromną za drobne rzeczy"
Odwołał się także do wydarzeń po 1989 roku, kiedy to komunistyczni zbrodniarze nie zostali osądzeni, a środowisko "Gazety Wyborczej" nazywało ich "ludźmi honoru" czy "patriotami".
"Po drugiej stronie mieliśmy wrażenie, że mamy do czynienia ze zdrajcami i bandytami. Stąd potem to nieprawdopodobne zdumienie po 89 roku, że zbrodniarze, bandyci, byli nam stawiani za wzór. Myśmy tej rzeczywistości nie mogli zaakceptować"
- podkreślał Sakiewicz.
"Powstanie 'Gazety Polskiej' było protestem przeciwko tej rzeczywistości, którą nam fundowano. Ktoś musiał powiedzieć na początku lat 90-tych, że nam się to bardzo nie podoba"
- przypomniał.
Zaznaczył, że dzisiejsze wypowiedzi prezydenta, premiera, marszałek Sejmu czy przewodniczącego Solidarności są dowodem na to, że "narracja tych, którzy uznali zdradę za zdradę, zwyciężyła".