O tym, że nie będzie kandydował na prezydenta Słupska w tegorocznych wyborach samorządowych, Biedroń poinformował na dzisiejszej konferencji prasowej.
Podjąłem trudną decyzję o tym, żeby zakończyć swoją przygodę z moim ukochanym Słupskiem. Przyszedł czas, żeby pójść dalej, (…) żeby zrobić to, co zrobiliśmy w Słupsku, w całej Polsce. Jutro w Warszawie ogłoszę szczegóły tej decyzji
– powiedział Biedroń.
Obecny prezydent Słupska zaznaczył, że gdyby kandydował w jesiennych wyborach, został wybrany i zrezygnował z bycia prezydentem podczas trwania kadencji, na jego miejsce premier wyznaczyłby komisarza.
Komisarza, który rządziłby przez sześć miesięcy naszym miastem. Byłby to komisarz partyjny, jak ma to miejsce w każdym miejscu, w każdym samorządzie, noszący legitymację PiS. Nie mogę na to pozwolić
– tłumaczył swoją męską decyzję Biedroń.
Podkreślił, że decyzja o nieubieganiu się ponownie o funkcję prezydenta Słupska byłą trudna, bo…
Znacie sondaże. Są rewelacyjne. Nadal cieszę się ogromnym poparciem mieszkańców. (…) Ale nie będzie rozwoju naszego miasta, jak nie będzie rozwoju całego kraju
– dodał polityk, który dwa lata z rzędu nie otrzymał absolutorium do miejskich radnych.
Odchodzący prezydent Słupska zachwalając siebie nie wspomniał jednak, że jest w mieście nazywany „poniedziałkowym prezydentem”. To za sprawą jego wyjątkowo leniwego podejścia do prezydentury. Okazuje się, że przez 3 lata swoich rządów Biedroń ponad 200 dni spędził w delegacjach... głównie na spotkaniach środowisk LGBT.
CZYTAJ WIĘCEJ: Biedroń dostaje baty z prawej i lewej. Czym podpadł prezydent Słupska?