Zamach na publiczne media, na jaki zdecydowała się Platforma Obywatelska, pokazuje modus operandi tej partii na najbliższe miesiące. Casus TVP dowodzi, że nie chodzi tu nawet o zawłaszczanie kolejnych przestrzeni państwa polskiego, tylko o ich destrukcję. Nie bagatelizując tego, jak ważne są publiczne media, jeszcze poważniejsze skutki dla Polski będą miały plany Tuska związane z wymiarem sprawiedliwości - pisze Dawid Wildstein w "Gazecie Polskiej".
Najazd POwskich Hunów na TVP można analizować na wielu płaszczyznach. Mamy więc do czynienia z jawnym deptaniem zasad konstytucji, próbą stworzenia państwa „dekretowego”, gdzie byle uchwałą można właściwie zmienić wszystko. Skupmy się jednak na tym, jaki był nadrzędny cel POwskiego zamachu na publiczne media.
Myli się ten, kto myśli, że chodziło o przejęcie środków przekazu, o kontrolę nad informacjami, o rozszerzenie własnej narracji i zepchnięcie tej przeciwnej Platformie do getta. Oczywiście wszystkie te elementy są bardzo ważne, niemniej – jak wprost wynika to z ujawnionych materiałów tzw. Grupy Wejście – są one drugorzędne względem nadrzędnego celu. Mówią o tym wprost w wysyłanych do siebie wiadomościach platformiani „puczyści”. Najważniejsze było pokazać siłę partii Tuska. Zacytujmy zresztą tę wiadomość: „Pachnie stanem wojennym, ale lepszy krzyk 50 niż dowód na bezsilność władzy”. Temu celowi podporządkowano wszystko do tego stopnia, że de facto zaryzykowano nawet istnienie Telewizji Publicznej.
Przecież zablokowanie najważniejszych programów informacyjnych (z których tylko jeden, „Wiadomości”, został zastąpiony nędzną przeróbką zwaną „19:30”), skasowanie wielkiego portalu informacyjnego, zdjęcie sygnału informacyjnego całych anten – to oczywiste działania na szkodę spółki. Po czymś takim media publiczne są potężnie osłabione. Nie jest to jednak, z perspektywy Platformy, żadną stratą, jeśli tylko zdoła ona przy okazji pokazać swoją dominację. Tym samym okazuje się, że deptanie konstytucji, łamanie prawa i siłowe – de facto przestępcze – przejmowanie TVP to nie są środki do osiągnięcia celu, tylko cel sam w sobie. Bez nich niemożliwa byłaby oczekiwana przez premiera manifestacja siły. Zadanie Sienkiewicza polegało na pokazaniu, że ich władza nie jest niczym ograniczona, że mogą sobie pozwolić na wszystko. Stworzyć chaos, szczególnie w wymiarze prawnym, w którym rację ma ten, kto jest najsilniejszy.
Co z tego „wyszło” Platformie? Na pewno pułkownikowi desygnowanemu na ministra kultury udało się skutecznie pogwałcić zasady polskiej demokracji. Jednak z powodu zarówno głupoty i amatorki ze strony „puczystów”, jak i odważnej, twardej postawy pracowników TVP, z Michałem Adamczykiem, Samuelem Pereirą i Marcinem Tulickim na czele, na ten moment podstawowy plan Sienkiewicza – pokazanie skuteczności i siły – spalił na panewce. Warto teraz bacznie obserwować, co dzieje się w mediach publicznych, ponieważ takich Sienkiewiczów, w najróżniejszych miejscach, Tusk powsadzał wielu. Możemy być pewni, że będą działać analogicznie.
Dla polskiego wymiaru sprawiedliwości takim Sienkiewiczem, człowiekiem od brudnej roboty, rodzajem politycznego wykidajły gotowym na każdą parszywość, każde zlecenie, w tym to przestępcze, okazuje się Bodnar. Spójrzmy na jego dotychczasowe dokonania. Już sam fakt, że poparł działania Sienkiewicza, pokazuje, że, w jego mniemaniu, uchwała sejmowa ma wyższą rangę nie tylko niż ustawa, lecz nawet... wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Ciężko wyobrazić sobie głębsze złamanie zasad praworządności. Wcześniej miał już jednak na koncie kilka równie „imponujących” decyzji (a pamiętajmy, że dopiero niemal przed chwilą objął urząd). Nie mamy niestety miejsca, by właściwie opisać wszystkie, skupmy się więc na trzech najistotniejszych z perspektywy tego tekstu, pomijając równie skandaliczne, takie jak złamanie kadencyjności przy odwoływaniu prokuratorów czy kwestie związane z KRS. Bodnar jest więc twórcą rozporządzenia, z którego wynika, że od teraz minister sprawiedliwości może wpływać na merytoryczną (!) treść wyroków sądów, regulując ich sposób wydawania. Dodatkowo uznał, że TSUE jest władne rozstrzygać o statusie polskich sędziów. W końcu wprost stwierdził, że polscy sędziowie zobowiązani są do uznawania orzeczeń TSUE i ETPC, do podporządkowania się im.
„Pominął” przy okazji oczywisty fakt, że nie wywołują one w Polsce skutków prawnych oraz że ich stosowanie może wejść w rażącą sprzeczność z zapisami polskiej konstytucji.
Widzimy tu więc dwa podstawowe cele Bodnara. Z jednej strony podeptanie polskiej ustawy zasadniczej i uznanie jej za drugorzędną względem reguł unijnych, z drugiej – wprowadzenie pełnej uznaniowości w wymiarze prawa, w której takie kwestie jak legalizm, trzymanie się tradycji prawnej czy konstytucji nie mają znaczenia. Bodnar osiąga to, niszcząc wszelkie mechanizmy kontrolne ze strony państwa (te trwałe, uniezależnione od aktualnej władzy i jej zmienności). W ten sposób doprowadza do chaosu, negującego wszelkie ustalone hierarchie między kolejnymi podmiotami z tej przestrzeni, wprowadzając dowolność interpretacyjną. W tym kontekście jakże groteskowo brzmią slogany o praworządności czy naprawie państwa.
Upraszczając, to jakby uznać, że skoro państwo źle działało, to należy je po prostu zlikwidować. W tym porównaniu, zważywszy na to, jak fundamentalna jest kwestia sprawiedliwości dla funkcjonowania organizmu państwowego, nie ma właściwie przesady.
Podobnie jak w przypadku TVP, POwscy hunwejbini celowo wprowadzają chaos i doprowadzają do skrajnej inflacji dotychczasowych reguł prawnych, aby stworzyć przestrzeń, w której liczy się metoda faktów dokonanych, tworzonych przez tych silniejszych. Nie chodzi więc o żadną naprawę wymiaru sprawiedliwości, nikt nie ma też zamiaru przywracać tej przestrzeni do „stanu sprzed PiS”. To ostatnie, niezależnie od tego, co możemy sądzić na temat naszego sądownictwa przed 2015 rokiem (chyba każdy rozsądny sądzi jak najgorzej), byłoby czymś dużo lepszym, niż to, co szykuje nam Bodnar. Ma on ostatecznie rozmontować nasze prawo i doprowadzić do sytuacji, w której wszystkie mechanizmy kontrolne, chroniące suwerenność naszego ustawodawstwa w tej materii, zostaną zlikwidowane, przeniesione na poziom unijnych instytucji. Paradoks polega więc na tym, że Bodnar okaże się być, jak w tytule tekstu, „prawdziwym Ziobrą” – czyli nie tym Ziobrą, jaki naprawdę urzędował, lecz owym demonem, którego robiła z niego swego czasu Platforma Obywatelska. To na Bodnara spadnie zrobienie wszystkiego, o co oskarżany był Ziobro – demontaż państwa prawa, destrukcja obowiązujących procedur, deptanie konstytucji, dzielenie środowiska prawniczego, korumpowanie go etc. Co więcej, Bodnar wie, że nie ma żadnej legitymacji dla swoich działań. Dlatego jedynym narzędziem, jakie będzie mu dostępne, jest medialny i instytucjonalny hejt, jakiego użyje wobec tych, którzy odwołując się do prawa, do konstytucji, będą wskazywać na nielegalność jego działań. Będzie grał więc o to, żeby w świecie chaosu, który stworzył, za pomocą brutalnej siły doprowadzić do medialnego zniszczenia swoich krytyków. Żeby wygrać, musi ich sterroryzować, utopić ich głos we wrzasku, zrobić z nich kozły ofiarne, obiekty nagonki, a wręcz linczu. Możemy być pewni, że gazety i telewizje kontrolowane przez Tuska wesprą go w tym z całych sił.
Na koniec tego tekstu chciałem się podzielić z Czytelnikami prywatnym wspomnieniem. Otóż przed 2015 rokiem poznałem Bodnara osobiście. Nigdy nie było mi z jego poglądami po drodze, niemniej imponowało mi w nim jedno – był uczciwy i naprawdę chciał walczyć z hejtem, także tym, który tworzyła jego strona. Był gotów narazić się własnemu środowisku, skrytykować je. Dziś stał się pitbullem Tuska, którego zadaniem będzie niszczenie ludzi i jak największe zainfekowanie polskiej debaty publicznej nienawiścią. W pewien sposób ewolucja Bodnara mówi chyba wszystko o PO i o Polsce, jaką chcą nam zgotować.
Wesprzyj niezależne media! Nie pozwól na monopol medialny, wpłać na Fundację Niezależne Media!#włączprawdę #TVRepublikahttps://t.co/34Qp9FIgk9
— Kluby "Gazety Polskiej" (@KlubyGP) January 7, 2024