Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Biły pioruny (w niego), a on rozgrzeszał ludzi! RELACJA księdza, który był na Giewoncie

W czwartek (22 sierpnia) rano w Tatrach świeciło słońce i panowały dogodne warunki do wędrówki. W miarę upływu dnia niebo nad górami zasnuły gęste chmury. Około południa rozpętała się zaś gwałtowna burza. O sytuacji ze szczytu Giewontu opowiada ks. Jerzy Kozłowski, który został wówczas trzykrotnie porażony piorunem. – Prosiłem Boga, żeby mnie zabrał, ból był tak ogromny – mówił duchowny w rozmowie z reporterami „Interwencji”.

Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne
pixabay.com

Podczas czwartkowej burzy w Tatrach zostało poszkodowanych niemal 150 turystów przebywających w okolicach Giewontu i Czerwonych Wierchów. Gwałtowne wyładowania atmosferyczne spowodowały śmierć czterech osób, w tym dwojga dzieci (46-latka z Lubelszczyzny, 24-latka z Dolnego Śląska, 10-latka z Mazowsza i 10-latek z Małopolski).

Kolejny czeski turysta zmarł od rażenia piorunem w słowackiej części Tatr.

Jednym z poszkodowanych jest ksiądz Jerzy Kozłowski, który jest jednym z przewodników Pieszej Pielgrzymki Diecezji Świdnickiej na Jasną Górę. Wikariusz dzierżoniowskiej parafii, który przebywa w szpitalu w Zakopanem opowiedział dziennikarzom „Interwencji” o tym dniu na Giewoncie.

Nie zapowiadało się w ogóle, że będzie jakaś burza. Gdy byłem już pod krzyżem, to w oddali było słychać grzmoty, od razu bardzo się zaniepokoiłem. Miałem złe przeczucia” – zaczął duchowny.

Koszmar rozpoczął się w momencie pierwszego wyładowania. Ks. Kozłowski podał, że musiało nim rzucić, ponieważ uderzył w skałę.

„Poczułem ogromny ból przeszywający całe ciało, iskry, nawet nie potrafię tego opisać, jakby rozsadzało mi klatkę piersiową

– mówił dziennikarzom dodając, że z prawej nogi spadł mu but, a lewa była niewładna.

Ksiądz jednak wstał i na głos rozgrzeszał stojących wokół niego ludzi. Tłumaczył, że zdawał sobie sprawę, że może być źle, że mogą być jacyś umierający. – Zrobiłem to, co do mnie należało – ocenił.

Ks. Jerzy Kozłowski nie ustawał w wysiłkach, ponaglał ludzi by schodzić niżej. Czuł, że istniało niebezpieczeństwo kolejnych wyładowań. Jak pamięta, udało się zejść kilka metrów od krzyża, gdy nastąpiło kolejne uderzenia pioruna.

W wypowiedzi dla „Interwencji” porównał wyładowanie atmosferyczne do działania respiratora.

– Taki skurcz, nic więcej. Nie było bólu – opisywał. – Na szczycie padał deszcz, było bardzo zimno, wszyscy się trzęśli

– mówił.

Gdy piorun uderzył trzeci raz, jego morale spadło.

„Myślałem, że jestem spalony. Prosiłem Boga, żeby mnie zabrał, ból był tak ogromny” – powiedział.

– My byliśmy blisko krzyża i przeżyliśmy, a ci co byli dalej, zginęli

– dodał.

Stan księdza jest stabilny. Jak obrażenia opisuje jego siostra?

Ma poranione nogi. Dostał trzy razy piorunem. Na zewnątrz widać dość pokaźne rany: limo, zszyty łuk brwiowy i spuchnięta twarz. Cały jest też posiniaczony, a w łopatce ma dziurę

– mówiła w rozmowie z „Gościem Świdnickim” siostra duchownego.

 



Źródło: niezalezna.pl, fakt.pl

#Giewont #modlitwa #ksiądz #poszkodowani #burza #Tarty

redakcja