Premier Donald Tusk odniósł się dziś do złożonej na postanowieniu prezydenta Andrzeja Dudy kontrasygnaty. Chodzi o wyznaczające sędziego Sądu Najwyższego Krzysztofa Andrzeja Wesołowskiego „na przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej Sądu Najwyższego dokonującego wyboru kandydatów na stanowisko Prezesa Sądu Najwyższego kierującego pracą Izby Cywilnej Sądu Najwyższego”.
- Nie będę owijał w bawełnę, chcę bardzo wyraźnie powiedzieć, nastąpił błąd. […] - przyznał. Winę zrzucił na urzędnika, który „nie dostrzegł polityczności dokumentu”.
- Na tłumaczenie o błędzie można się tylko uśmiechnąć. Nie było żadnego powodu, żeby pan premier nie udzielił tej kontrasygnaty. Dobrze, że doszło do podpisania tego dokumentu - komentuje dla niezalezna.pl sędzia Sądu Okręgowego Warszawa-Praga Adam Jaworski, członek Zarządu Ogólnopolskiego Zrzeszenia Sędziów "Sędziowie RP".
Wskazuje, że „żadnego błędu nie było, a jedynie proste wykonanie przepisów ustawy o Sądzie Najwyższym”.
- Nawet gdyby przyjąć założenie, że był to błąd, trzeba by konsekwentnie uznać, że służby prawne pana premiera są skrajnie niekompetentne. Jako sędzia takiej myśli do siebie nie dopuszczam
- słyszymy.
- Pan premier, niezależnie od swoich motywacji, dokonując tej kontrasygnaty uznał, że pan sędzia Krzysztof Wesołowski jest sędzia Sądu Najwyższego - podkreśla.
Tłumaczy ponadto, że „nie ma możliwości, by premier wycofał ten dokument”. - Jeżeli wyraził zgodę, wykonał już swoje uprawnienie - dodaje.
I dalej: „zapobiegło to paraliżowi Izby Cywilnej. Gdyby nie udało się rozpocząć procedury wyłonienia prezesa izby, byłyby daleko idące skutki dla obywateli. Chociażby sprawy frankowe są rozpoznawane w Izbie Cywilnej. Tam czeka się nawet trzy lata na rozpoznanie skargi kasacyjnej. Dzięki tej decyzji możliwe jest normalnie działanie izby Sądu Najwyższego”.
„Zdradzeni o świcie”
Jeszcze przed odniesieniem się do sprawy przez premiera, środowiska prawnicze biły na alarm, podprogowo zarzucając zdradę szefowi rządu.
Sędzia Krystian Markiewicz z Iustitii zarzucił premierowi „czasowe betonowanie PiS-owskiej patologii w Sądzie Najwyższym”. Prokurator Ewa Wrzosek posępnie przyznała, że „to nie tak miało wyglądać”, zaś przewodnicząca Krajowej Rady Sądownictwa sędzia Dagmara Pawełczyk-Woicka zakpiła z sędziego Sądu Najwyższego Włodzimierza Wróbla jako „zdradzonego o świcie”: