Polski ambasador w Izraelu Marek Magierowski walczy o dobre imię Polski. W izraelskiej prasie na przykładzie historii własnej rodziny udowadnia, że niesłuszne są stawiane Polakom zarzuty o "antysemityzm wyssany z mlekiem matki". - Takie słowa izraelskiego polityka mnie zasmuciły - oświadczył.
W artykule, który na stronie internetowej dziennika "Jerusalem Post" pojawił się w poniedziałek wieczorem, dyplomata wspomina historie swoich babć oraz babć swojej żony. Maria, ze strony ojca, po wojnie została przesiedlona na Ziemie Odzyskane z terenów, które po konferencji jałtańskiej zostały dołączone do terytorium obecnie należącego do Ukrainy. Babcia ze strony matki, Henryka, podczas wojny w wieku 13 lat straciła oboje rodziców i musiała samodzielnie wychowywać młodszą siostrę.
Babcia jego żony, Irena, owdowiała w 1944 roku i została z dwójką małych dzieci. Jej mąż był żołnierzem Armii Krajowej i został stracony przez niemieckich żołnierzy wraz z grupą ok. 100 osób w odwecie za akcję sabotażu; dokładne miejsce egzekucji i pochówku nadal nie jest znane. Mąż drugiej babci, Heleny, został wysłany na roboty przymusowe do III Rzeszy.
Historie moich babć są tragiczne, ale bynajmniej nie są wyjątkowe, a tym bardziej spektakularne. (...) I jeśli ktoś sugeruje, że te odważne kobiety były częściowo "odpowiedzialne" czy "współwinne" czy "winne" tego, co wydarzyło się podczas Holokaustu w okupowanej Polsce; że Polacy powinni wreszcie odpokutować za swoje grzechy, "tak jak dawno uczynili to Niemcy czy Austriacy"; że powinniśmy odczuwać wieczną skruchę za "wrodzoną nienawiść, którą w sobie nosimy", to takiej osobie mogę powiedzieć tylko: "Mówisz do zmarłych. A zmarli zasługują na szacunek"
- pisze Magierowski.
Ambasador odnosi się do wypowiedzi p.o. ministra spraw zagranicznych Izraela Israela Katza, który zarzucił Polakom, że "wyssali antysemityzm z mlekiem matki".
Gdy usłyszałem niesławną wypowiedź o "polskim mleku", nie wpadłem w gniew, nie byłem nawet zdenerwowany. Byłem smutny. Miałem gorzkie poczucie, że wszystkie moje wysiłki na rzecz pojednania i lepszego zrozumienia między naszymi narodami w trzy sekundy zostały zmarnowane. Odkąd siedem miesięcy temu przybyłem do Izraela, wielokrotnie mówiłem i pisałem o naszej wspólnej historii, nie ukrywając niejasnych rozdziałów czy jakichkolwiek zbrodni popełnionych przez moich rodaków na Żydach. I nigdy nie oczekiwałem wybaczenia. Oczekiwałem szczerej, ale sprawiedliwej debaty. Ta debata jeszcze się nie rozpoczęła
- podkreśla.
Magierowski przypomina orędzie wygłoszone w Bundestagu w 1951 roku przez kanclerza RFN Konrada Adenauera w sprawie podjęcia rozmów z rządem Izraela na temat odszkodowań za zbrodnię ludobójstwa na Żydach.
Przeważająca większość narodu niemieckiego z odrazą odnosiła się do zbrodni popełnionych na Żydach i w nich nie uczestniczyła (...). W narodzie niemieckim wiele było osób, które wykazały gotowość do pomagania swoim żydowskim współobywatelom na własne ryzyko
- brzmi cytowany przez niego fragment tamtego wystąpienia.
Przypomina też, że treść przemówienia ustalono po trudnych negocjacjach rządów Izraela i RFN.
Co by się stało, gdybym w tych zdaniach zastąpił słowo "niemiecki" słowem "polski"? (...) Akapit ten staje się wówczas uderzająco podobny do fragmentu wspólnej deklaracji premierów Mateusza Morawieckiego i Benjamina Netanjahu, podpisanej w czerwcu 2018 roku (po nowelizacji ustawy o IPN). Zastanawiam się, dlaczego w tym konkretnym kontekście rozgrzeszenie "narodu niemieckiego" jest do przyjęcia, podczas gdy wzmianka o "Polakach pomagających Żydom" od razu wywołuje oburzenie
- pisze Magierowski.