Wielokrotnie pisaliśmy o awanturkach wśród działaczy KOD-u. Zarzucali sobie wzajemnie rozmaite grzechy, bywała mowa wręcz o autorytarnym stylu rządzenia.
CZYTAJ WIĘCEJ: Już się pożarli. Lider KOD-u wywalony, a powodem awantury... akcja Owsiaka
Dotychczas kłótnie były domeną lokalnych struktur. Po 11 listopada, gdy marsz KOD-u okazał się frekwencyjną katastrofą (zamiast zapowiadanych stu tysięcy przyszło ledwie jedna dziesiąta), awantura wybuchła już w gronie liderów KOD-u.
Zaatakował Radomir Szumełda - po raz pierwszy usłyszeliśmy o nim podczas skandalicznej prowokacji w Gdańsku, podczas pogrzebu "Zagończyka" i "Inki".
CZYTAJ WIĘCEJ: PRLowskie metody prowokacji. Z bandażem na ręku przyszedł na pogrzeb Inki?
"Mateusz Kijowski jest człowiekiem o olbrzymim potencjale, tak po ludzku jest fantastycznym kompanem, ale zdaje się, że limit niefortunnych wypowiedzi, pod którym coraz więcej ludzi ma problem, żeby się podpisać, wyczerpuje się" - napisał Szumełda na blogu prowadzonym na serwisie natemat.pl (wiadomo do kogo należącym).
Reklama
Reakcja była błyskawiczna. Kijowski odwinął się Szumełdzie pisząc, że od członków KOD-u, a zwłaszcza członków władz KOD-u, oczekiwałby szacunku dla deklaracji KOD-u, czyli "chcemy, żeby w Polsce było miejsce dla wszystkich Polaków, równych wobec prawa, z ich przekonaniami, opiniami, etyką i estetyką".
- Radomir Szumełda dzisiaj dzieli Polaków na takich, z którymi mógłby iść i takich, z którymi na pewno nie pójdzie. Nie mówi o wartościach, o poglądach, o postawach. Mówi o ludziach. Wyklucza, dzieli i sortuje - stwierdził Kijowski.
Kto kogo wygryzie? Będziemy obserwować.