Teren przy dworcu w Kolonii przez kilka godzin wyglądał jak strefa wojenna. Ponad tysiąc imigrantów z krajów arabskich najpierw odpaliło w tłumie fajerwerki i race, powodując popłoch, a następnie otoczyło zdezorientowane kobiety, obmacując je i kradnąc należące do nich przedmioty. Doszło też do wielu prób gwałtu.
Jak na razie policja aresztowała 5 mężczyzn (imigrantów w wieku 18-24 lat), ale liczba ta będzie się zwiększać. Przez kilka dni po nocy sylwestrowej media nie informowały o zajściu, ale gdy po Nowym Roku na policję zaczęły zgłaszać się dziesiątki poszkodowanych kobiet, mur milczenia pękł.
Jedna z poszkodowanych, Katja K., zeznaje, że w którymś momencie otoczyło ją kilkudziesięciu mężczyzn. Łapali ją oni za pośladki i piersi, wołali "ficki, ficki" ("fick" po niemiecku oznacza "pieprzyć"), i nazywali "dziwką". Z innej dziewczyny napastnicy zdarli bieliznę.
Póki co wiadomo, że skrzywdzono 80 kobiet: Niemek i turystek, m.in. z Japonii - 35 z nich ucierpiało z powodu napaści seksualnej. Resztę okradziono lub pobito. Cytowani przez media niemieccy policjanci mówią, że poszkodowanych jest jednak z pewnością znacznie więcej.
Szef kolońskiej policji Wolfgang Albers przyznał na konferencji prasowej, że za atakami stoją imigranci z północnoafrykańskich i arabskich krajów. "To nowy wymiar przemocy" - twierdzą funkcjonariusze policji.
Jak na ironię, w wielu miastach w Niemczech imprezy sylwestrowe odwołano... w trosce o imigrantów. Tłumaczono, że odgłosy petard i fajerwerków mogą im się źle kojarzyć i przywoływać wspomnienia z czasów wojny w Syrii.
Naprawdę z troską patrzymy na przyszłość niemieckiej demokracji...