Hakerzy, którzy w ub. tygodniu włamali się do Federalnego Urzędu Zarządzania Kadrami USA (OPM) przechwycili m.in. poufne dane 19,7 mln osób, które ubiegały się o ważne stanowiska rządowe oraz informacje na temat ich stanu zdrowia, numery polis ubezpieczeniowych i historię finansową. Pozostałe 1,8 mln pokrzywdzonych osób to członkowie ich rodzin, przyjaciele i znajomi. Hakerzy weszli też w posiadanie bazy z odciskami palców 1,1 mln ludzi. Dyrektor FBI James Comey nie pozostawia złudzeń i ocenia, że przechwycone bazy danych są prawdziwą skarbnicą informacji o osobach pracujących bądź starających się o pracę dla rządu.
Choć administracja prezydenta Baracka Obamy nie chce wskazywać źródła ataku cyberprzestępców, według wielu kongresmenów za kradzież danych odpowiadają hakerzy z Chin. Jeszcze nie tak dawno, bo pod koniec czerwca br., doszło w Waszyngtonie do spotkania sekretarza stanu USA Johna Kerry’ego z Yangiem Jiechi’m, wysokim rangą przedstawicielem władz Pekinu. Tematem rozmów była właśnie kwestia walki z cyberprzestępczością. W tym samym miesiącu okazało się, że w ręce hakerów wpadły dane 4,2 mln byłych i obecnych pracowników federalnych. Według administracji USA każdy z tych ataków jest dziełem tego samego autora.
W ostatnim czasie nie tylko Stany Zjednoczone, ale także Niemcy mają problem z atakami hakerów. Ich celem stał się niedawno system komputerowy Bundestagu, łączący ok. 20 tys. komputerów.
Reklama