Zatytułowałeś swoją płytę „Dumny oszołom”. Dlaczego? Czym jest to oszołomstwo, z którym się identyfikujesz?
Swoją „karierę” rozpocząłem w połowie lat 90. od grania wraz z Leszkiem Czajkowskim „Śpiewnika oszołoma” – tytuł jest takim nawiązaniem do początków sprzed prawie 20 lat – to po pierwsze. Po drugie, programowa piosenka nosi właśnie tytuł „Dumny oszołom”. Samo pojęcie „oszołom” zostało zaczerpnięte z języka miłości i spokoju, którym już od dawna jesteśmy określani przez tzw. drugą stronę.
Pisząc piosenki, opierałeś się na wierszykach Marcina Wolskiego z drugiej strony „Codziennej”. Co Cię w nich tak ujmowało, że postanowiłeś z nich skorzystać?
To są znakomite teksty. Marcin jak mało kto potrafi zebrać słowa w krótki, celny, zjadliwy, jednoznaczny i kulturalny wierszyk. Grzechem i marnotrawstwem byłoby nie skorzystać.
Czy przez pewien rodzaj balladowego brzmienia nie wykluczasz z grona słuchaczy młodzieży, która oczekuje w muzyce i przekazie fajerwerków?
Z całą pewnością nikogo nie wykluczam. Na koncertach widuję sporo młodzieży. Zaprzyjaźniłem się nawet ostatnio z bardzo sympatycznym i fajnie grającym zespołem folkmetalowym.
Jan Pospieszalski tłumaczy na okładce płyty, że masz filozoficzną melancholię Janka Kelusa, bunt i drapieżność Jacka Kaczmarskiego i lirykę Przemka Gintrowskiego. Czym są dla Ciebie te porównania?
To lista moich mistrzów, choć oczywiście niecała. Nie zasłużyłem na takie zestawienie, ale z pokorą zamieściłem napisany przez Janka tekst.
Dlaczego wykładowca matematyki na wyższej uczelni sięga po gitarę i nagrywa płyty?
Z potrzeby serca. Polacy nigdy nie słynęli jakoś szczególnie ze śpiewu, a mimo to zawsze, gdy dzieje się coś ważnego, ktoś sięga po gitarę i śpiewa. Przy każdym strajku, powstaniu, w stanie wojennym. I zostawia po sobie ogromną liczbę piosenek. To ważny dorobek kulturowy.
Dziś o godz. 19 w księgarni „Gazety Polskiej” przy ul. Świętokrzyskiej 16 w Warszawie prawykonanie utworów z płyty Pawła Piekarczyka „Dumny oszołom”
Reklama