Unia, do której wstępowaliśmy w 2004 r., rozpada się na naszych oczach. Nie ma już starej – solidarnej UE, są tylko poszczególne państwa, spierające się o swoje interesy narodowe, wydzierające sobie pieniądze. Ich potrzeby są tak ze sobą sprzeczne, że coraz trudniej znaleźć wspólny mianownik. Unia już nigdy nie będzie taka sama.
Dziś już nikt nie będzie umierał za ideały dawnej Unii. Rządy w UE proponują: „przywróćmy zaufanie do rynków”, choćby za cenę utraty zaufania ze strony własnych społeczeństw. Europę ogarnia coraz większy chaos i protesty. Niemcy i Francja forsują osobny budżet strefy euro – co jest ewidentnym początkiem rozpadu UE. Dla krajów Europy Środkowej, w tym Polski, oznacza to utratę kilkudziesięciu miliardów euro. To również krach strategii „hołdu berlińskiego” w wykonaniu Sikorskiego.
Kryzys bez końca
Hiszpania, Francja i Włochy chcą szybkiego wprowadzenia unii bankowej – Niemcy, Holandia i Austria są przeciw. Premier Wielkiej Brytanii nie wyklucza referendum ws. przynależności do UE, a unijni biurokraci apelują o Stany Zjednoczone Europy. Minister Rostowski właśnie ogłosił, że eurostrefa najgorsze ma już za sobą.
Szef ekonomistów MFW stwierdza zaś jednoznacznie: „Wyjście z kryzysu zajmie co najmniej 10 lat”.
Końca kryzysu w strefie euro nie tylko nie widać, ale dzieje się coś całkiem przeciwnego. Portugalczycy cofnęli się w rozwoju o 12 lat, dochody portugalskich rodzin się załamały. Rząd zaleca np. oszczędzanie na leczeniu raka – szczególnie wśród starszych.
Strajki generalne w Hiszpanii, Grecji czy Portugalii to już normalka, ale związki chcą strajku generalnego we wszystkich krajach południa Europy i strefy euro.
Włosi po raz pierwszy od wojny kupili więcej rowerów niż samochodów, piją mniej kawy, wina i oszczędzają na potęgę. Z hiszpańskich banków wyparowało ok. 400 mld euro, a ich potrzeby są znacznie większe niż zadeklarowane 59 mld euro. Czerwony Krzyż i Caritas muszą nakarmić, ubrać i ogrzać 2,5 mln Hiszpanów. Turcja grozi wojną sąsiadowi, Katalonia chce niepodległości.
Brak recepty
Dotychczasowa walka z kryzysem nic nie dała. Zadłużenie Grecji, Hiszpanii i Portugalii ciągle rośnie. Problemy nadal mają rządy, samorządy, banki i obywatele. Dług publiczny Hiszpanii wynosi już 805 mld euro.
Węgrom zabrania się swobodnego kształtowania recepty na kryzys np. wprowadzenia podatku od transakcji finansowych. Kanclerz Merkel została w Grecji zwyzywana przez protestujące tłumy (palono flagi ze swastyką, oskarżono ją o budowę IV Rzeszy). Ulica potraktowała panią kanclerz, (którą nasz premier wynosi pod niebiosa) jako wroga, który zamiast lekarstwa serwuje śmiertelną cykutę cięć. Grecy mają zaoszczędzić jeszcze 12 mld euro, by otrzymać 31 mld euro pożyczki. Po trzech latach reform PKB Grecji spadło o 25 proc., w tym roku spadnie o kolejne 5–6 proc., bezrobocie wśród młodych wynosi już 50 proc.
Nie tylko Grecy nie wierzą już w solidarną Europę. To błędne koło kręci się praktycznie we wszystkich krajach Południa.
Oszczędności wzmagają recesję, recesja obniża wzrost gospodarczy i wpływy podatkowe, a to z kolei powiększa deficyt i długi. UE domaga się sześciodniowego tygodnia pracy w Grecji, a i tak pieniędzy wystarczy Grekom jedynie do listopada. UE zrobiła się egoistyczna, sklerotyczna, przeregulowana, niekonkurencyjna.
„
Niech bogaci nie myślą, że biedni ich nie znajdą”, to hasło może wkrótce stać się popularne w całej Europie. Polakom też zaczyna coś świtać.
Narody Południa coraz głośniej zadają rządzącym pytanie: Czy bankierzy ukradli nam demokrację? Zwykli ludzie na ulicach Madrytu, Lizbony, ale i Warszawy coraz bardziej natarczywie domagają się odpowiedzi na pytanie – jak żyć? Dokąd zaprowadzą nas dalsze oszczędności? Pytają też coraz natarczywiej, dlaczego drakońskie oszczędności mają dotyczyć zwykłych ludzi, a bilionami euro ratuje się banki, spekulantów i elity finansowe. Stąd coraz silniejsze są protesty przeciwko obecnej koncepcji walki z kryzysem wyłącznie przez kolejne oszczędności.
Koniec epoki
Kończy się obecny model kapitalizmu. Widmo masowych rozruchów krąży nad Europą. Dotychczasowe pomysły na walkę z kryzysem wyłącznie kosztem społeczeństw nie zdają egzaminu. Pomysły UE, MFW i EBC zamiast naprawiać i uzdrawiać, dobijają gospodarki. Pogłębia się recesja, rośnie zadłużenie, słabnie jeszcze konkurencyjność, gigantyczne rozmiary przyjmuje bezrobocie. To mieszanka piorunująca.
Premier Hiszpanii przyznaje już, że poprosi o pomoc. Premierzy Cypru i Słowenii jeszcze się wahają. Kolejne europejskie barany idą na rzeź, a całe narody zamienia się dziś w żebraków i wywłaszcza. Polacy są tu niestety w europejskiej czołówce.
Należy przestrzec tzw. rynki – czyli banki, EBC i ich protegowanych, europejskie rządy. Nie idźcie tą drogą, bo nawet nieograniczony skup obligacji bankrutów, czy kolejne 2 bln euro w EMS nie rozwiążą problemu zapaści etycznej i finansowej. Dalszy deficyt prawdy, pracy i wolności może wywołać tylko jeszcze większy chaos.
Wkraczamy w bardzo gorącą jesień. Nieodpowiedzialne neoliberalne pomysły dalszego obniżania płac, redukcji zatrudnienia, cięcia rent i emerytur, podwyżek podatków, mogą szybko doprowadzić do znacznie groźniejszych wydarzeń niż zamieszki w Atenach czy strajki generalne.
Hasło „dość kłamstwa i ratowania banków za wszelką cenę” było też obecne w Warszawie na marszu „Obudź się, Polsko”. W pewnym momencie policje w UE przestaną bronić rządów, bo policjanci też pomału mają dość. Wtedy na ulice bankierzy i rządzący mogą wyprowadzić wojsko. A wtedy wszystko, co dziś jest niewyobrażalne, może stać się bardzo realne. Szef EBC M. Draghi zadeklarował przecież: „zrobimy wszystko, by uratować euro”.
Obecnie rządzące elity w Unii wolą ratować banki i wspólną walutę niż narody, państwa i gospodarki. To wszystko może źle się skończyć. Być może spowoduje to ruchy odśrodkowe w wielu krajach Europy. Niewykluczone, że Katalonia uzyska pełną autonomię, północne Włochy nie będą chciały mieć nic wspólnego z ubożejącym południem, a separatyzmy i protekcjonizm rozkwitną. Bankowa republika kolesiów, chcąca zastąpić Europejczykom demokrację bankokracją, igra z ogniem. Jeszcze trochę i byle iskra może wywołać gigantyczny pożar, nie tylko pod Akropolem czy w Madrycie.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Janusz Szewczak