Już się zaczyna
Wszak czeka nas rozliczenie "100 obietnic na 100 dni", a szykuje się też konflikt o aborcję: Lewica jest za liberalizacją przepisów, pozwalającą na usuwanie ciąży do 12 tygodnia bez przeszkód, a Trzecia Droga wyraźnie nie. Donald Tusk deklarował wiele miesięcy temu, że wyrzuci każdego z własnych list, kto będzie przeciw, a więc i na logikę z rządu. Być może będzie musiał jednak połknąć własny język, bo to Władysław Kosiniak-Kamysz rozdaje karty w triumwiracie.
Do tego dochodzi kredyt 0 proc. dla młodych - tu KO i Lewica są na "tak", ale już Trzecia Droga - nie za bardzo, co oznajmił przynajmniej rozpromieniony powrotem na polityczną scenę Ryszard Petru. 800 plus? KO obiecała wprowadzić od zaraz, czyli w czerwcu 2023, więc na logikę nowa władza od stycznia powinna wyrównać środki dla rodzin, począwszy od tego miesiąca, w którym domagała się wdrożenia podwyżki. Tymczasem Trzecia Droga nie wie, czy chce dać pracującym czy, jak Petru - najgorzej zarabiającym. Pojawiają się głosy, że nie da się, ot tak, wyrzucić wszystkich z TVP i Polskiego Radia, bo przecież potrzebna jest ustawa, a blokować tego typu pomysły będzie Andrzej Duda, tymczasem do odrzucenia weta potrzeba 276 "szabel", a nie 248. A jeszcze przed nami targi o nazwisko premiera. PSL chciałoby Kosiniaka-Kamysza, KO nie wyobraża sobie, by nie był to Donald Tusk, a chrapkę miałaby też Lewica, choć jej szanse są w tym wyścigu najmniejsze.
Opozycja nie była przygotowana na wygraną w mandatach
I to wszystko jeszcze przed uformowaniem nowego rządu, zaledwie dzień po ogłoszeniu oficjalnych wyników. A gdyby tego typu niejasne zapowiedzi ws. 800 plus pojawiły się przed wyborami: "będzie trudno", "zobaczymy, co z budżetem", "najpierw oszczędności" - to coś mi się wydaje, że niektórym partiom poparcie w wyborach spadłoby o te kilka pkt proc. Sytuacja też zabawnie pokazuje, że opozycja nie była gotowa na wygraną w mandatach, wbrew zapowiedziom Tuska na finiszu kampanii. Spodziewano się raczej 215-220 miejsc w Sejmie dla PiS i trzeciej kadencji w koalicji z Konfederacją. W innym wypadku umowa koalicyjna byłaby już dawno przygotowana, pozostawałaby formalnością, a koalicjanci mieliby szafy pełne ustaw, zamiast się droczyć na Twitterze o aborcję czy nazwisko kandydata na premiera.