To było boiskowe oszustwo, jakich mało. Rafał Siemaszko strzelił gola ręką, a przed kamerami telewizyjnymi w bezczelny sposób unikał przyznania się, a później bagatelizował tak zdobytą bramkę. Jak się okazało, gol ten zdecydował o spadku z Ekstraklasy przeciwników. Gdzie teraz jest Siemaszko? W Sejmie! Będzie reprezentował Koalicję Obywatelską w nadchodzącej kadencji.
27 maja 2017 roku w Gdyni odbył się mecz Ekstraklasy pomiędzy miejscową Arką a Ruchem Chorzów. Obie drużyny walczyły o utrzymanie - padł remis 1:1, który ostatecznie pogrzebał szanse Ruchu na pozostanie w elicie. Ale o tym, w jaki sposób ten remis Arka wywalczyła, mówiło się przez długie lata.
Ruch prowadził 1:0 od 4. minuty, ale w 23. minucie Arka wyrównała po golu strzelonym... ręką. Rafał Siemaszko wiedział, że nie ma szans już dopaść do piłki przepisowo, więc wyciągnął rękę i wepchnął piłkę do bramki. Ku zaskoczeniu wszystkich, sędzia uznał gola.
- Czy strzelona ręką, czy nie, niech zostanie tajemnicą - głupio tłumaczył się Siemaszko w przerwie meczu. Dociśnięty przez dziennikarza, przyznał: - Henry też tak kiedyś strzelał i był to gol na wagę awansu. Był opluwany, ale potem wszyscy o tym zapomnieli. Mam nadzieję, że za jakiś czas też o tym nikt nie będzie pamiętał.
Po meczu na Siemaszkę posypały się gromy, tym bardziej, że nieuczciwe zagranie kosztowało Ruch Chorzów pożegnanie się z najwyższą ligą.
Rafał Siemaszko zagrał na poziomie piłkarzy, którzy kilkanaście lat temu bezczelnie ustawiali mecze w polskiej lidze. Oszustwo trzeba nazwać oszustwem, zwłaszcza tak ordynarne. Gol strzelony ręką przez Rafała Siemaszkę podważa jego uczciwość i z całym impetem uderza w piłkarski wizerunek
– pisał Antoni Bugajski w Onet Przeglądzie Sportowym.
"Sam byłem łobuzem na boisku, więc nie będę pierwszym, który teraz powie, żeby się przyznał... No, ale sprawa nie jest jednoznaczna. Siemaszko powinien ochłonąć i chociaż przeprosić. Tymczasem on w wywiadzie w przerwie spotkania mówi, że Henry też strzelił ręką i że za pół roku nikt nie będzie już o tym pamiętał. Otóż nie. Zostanie to zapamiętane Siemaszce na całe życie" - dodawał Grzegorz Mielcarski w artykule Rzeczpospolitej.
Życie toczy się dalej i po ponad 6 latach od pamiętnego meczu Siemaszko zasiądzie... w sejmowych ławach. Był kandydatem Koalicji Obywatelskiej z okręgu nr 26 i uzyskał trzeci wynik na liście, zdobywając 15 494 głosy. Dało mu to poselski mandat. Znamienne, patrząc na to, w jaki sposób jeden z kibiców Ruchu Chorzów został potraktowany w kampanii wyborczej.
Kibice Ruchu Chorzów przez lata byli bardzo zmobilizowani i walczyli o nowy stadion dla Chorzowa. Rządzący Chorzowem Andrzej Kotala z Platformy Obywatelskiej już w 2014 roku obiecywał nowy stadion Ruchu, ale z obietnic nic nie wyszło. W ostatnich latach Kotala twierdził, że Chorzowa nie stać na nowy stadion, a winę zrzucał na... zmiany podatkowe.
W kampanii wyborczej jeden z kibiców Ruchu postanowił poprosić o pomoc Donalda Tuska i nawet zaprosił go na wspólne oglądanie meczu do własnego domu. Tusk przyjechał, nagrał materiały do mediów społecznościowych, a na następnym spotkaniu... odebrał temu samemu kibicowi głos. "Nie, nie dokończy pan" - powiedział rozżalonemu kibicowi Niebieskich.
"PR-owo wyszło to super, był pan u mnie w domu, na Facebooku zdjęcie pan dodał, że chłopaki grali w piłkę. Ja piłek nie chciałem, ja chcę stadion!" - krzyczał kibic, już bez mikrofonu. Konkrety w tej sprawie przyszły, ale dopiero wtedy, gdy sprawą zajął się... premier Mateusz Morawiecki, który ogłosił decyzję o przekazaniu 100 milionów złotych na budowę stadionu w Chorzowie.