Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polityka

To będzie twarda prezydentura – mówi prof. Andrzej Nowak „Gazecie Polskiej”

Profesor Andrzej Nowak, który w listopadzie 2024 roku zgłosił w Krakowie doktora Karola Nawrockiego jako obywatelskiego kandydata na prezydenta, podsumowuje w rozmowie z "Gazetą Polską" brutalną kampanię wyborczą, destrukcyjną polaryzację społeczną, na którą liczą zagraniczni wrogowie Polski, i prognozuje, jak będzie wyglądała nadchodząca kadencja.


Panie Profesorze, co się właściwie stało, że rząd uznał wynik wyborów? Dlaczego – mimo wielu sygnałów, że tak będzie – nie zbliżono się nawet do scenariusza rumuńskiego po ogłoszeniu wyników? Widzieliśmy przecież wiele analogii: aktywność służb, przypisywanie opozycji rosyjskich wpływów, podważanie decyzji Sądu Najwyższego. A mimo to wybory zostały uznane. Czy prawica przesadzała? Może to jednak były tylko teorie spiskowe, a cały proces demokratyczny przebiegł naturalnie?

Szczerze mówiąc, dopóki prezydent-elekt nie zostanie zaprzysiężony, to jeszcze różne obawy będą mi chodzić po głowie. Tymczasem można wskazać różne powody tej – nazwijmy to – względnej bierności przy akceptacji wyniku wyborczego. Jednym z możliwych scenariuszy jest taki, w którym przegrana, którą Donald Tusk próbuje zrzucić na Rafała Trzaskowskiego, w rzeczywistości mu odpowiada. Przetrwawszy chwilowe zawirowania po wyborach – które przecież jego zwolennicy postrzegali jako formalność – będzie mógł wrócić do stylu polityki, który uprawia najchętniej. Czyli: „nienawistna opozycja”, która blokuje szlachetne intencje rządu i uniemożliwia skuteczne sprawowanie władzy. W tym scenariuszu Polacy w 2027 roku mieliby wystawić „czerwoną kartkę” prezydentowi Nawrockiemu i całej opozycji, realizując polityczną narrację premiera Tuska – opartą na emocjach, konfrontacji i oskarżeniach.

Przegrana Rafała Trzaskowskiego mogłaby być użyteczna dla rządu?

Na krótką metę – być może. Bo gdyby prezydentem został ktoś pokorny wobec obecnej władzy, jak Tusk miałby tłumaczyć niepowodzenia swojego rządu? Gdzie kierować emocje, jeśli zniknie figura wroga? Przecież, jak mawiał, „wataha nie została jeszcze dorżnięta”, bo PiS i inne formacje określane dziś jako „faszystowskie przybudówki” nadal funkcjonują. Ale to nie byłoby już tak przekonujące.

Dopóki istnieje figura prezydenta Nawrockiego jako symbolu wciąż realnej opozycji, narracja „dobry rząd kontra zła opozycja” może być kontynuowana.

Choć przyznaję, że to tłumaczenie wydaje mi się słabe – rozważam je jako jedną z możliwości.  

A jaka jest ta druga? Silniejsza opcja?

Znacznie poważniejsza interpretacja jest taka, że wybór prezydenta Nawrockiego – który spotkał się z bezprecedensowym hejtem – podtrzymuje niestety pewien fatalny europejski stereotyp, obecny od XVII wieku. To wizja Polaków jako narodu politycznie niedojrzałego, niezdolnego do samodzielności. Pojawiły się nawet głosy mówiące wprost” „polski kołtun wybrał faszystę, alfonsa, sutenera”. Takich określeń używa się dziś w odniesieniu do prezydenta. Przykład z życia w mojej okolicy: starszy pan w sklepie wykrzykiwał, że żałuje, iż „matka nie zabiła tego sutenera”. To pokazuje, jak bardzo te skrajne emocje przenikają do świadomości społecznej.

Czyli chodzi o coś więcej niż polityczna polaryzacja dla korzyści wyborczych? Tylko w takim razie o co?

O głęboką dezintegrację narodu – od środka. Skoro część społeczeństwa uważa drugą za niegodną bycia współobywatelami, to znaczy, że coś się rozpadło. I jeśli takie myślenie pojawia się nie tylko w emocjonalnych komentarzach, lecz także w artykułach publicystycznych – jak na przykład w „Gazecie Wyborczej” – w których przedstawiciele inteligencji piszą, że „naród zasługuje tylko na sutenera, faszystę” i „najchętniej byśmy się z tego narodu wypisali” – to to już nie jest tylko frustracja. To jest rozpad wspólnoty. Z jednej strony zagraniczna pogarda, z drugiej – pogarda wewnętrzna. To prowadzi do bardzo niebezpiecznych wniosków, które w wymiarze międzynarodowym uzasadniają narrację, że „Polacy nie potrafią się sami rządzić”. A wewnętrznie – niszczą resztki wspólnoty. Jeżeli przegrani życzą wygranemu śmierci, mamy sytuację, która przypomina najciemniejsze momenty naszej historii. Nieprzypadkowo pada tu porównanie z prezydentem Narutowiczem.  

Chciałbym zaproponować jeszcze jedną, może bardziej pragmatyczną interpretację. Może ta pogarda nie jest tylko przejawem głębokiego pęknięcia, lecz także narzędziem politycznym? Może elity liberalne po prostu odwracają uwagę elektoratu od swojej niekompetencji? Zamiast przyznać: „prowadziliśmy złą kampanię, nie rozumiemy potrzeb społeczeństwa”, łatwiej jest przerzucić całą winę na „ciemny lud” i stworzyć wroga.

To był ten pierwszy scenariusz, który rozważałem – polityka oparta na nienawiści jako narzędzie konsolidacji władzy. Ale nawet on wydaje mi się mniej prawdopodobny, bo jeśli Tusk naprawdę chciałby tylko władzy, to potrzebowałby pełnego zwycięstwa. Tymczasem przegrał – i to w sposób bolesny.

A jeśli jego celem jest coś więcej – destrukcja narodu jako wspólnoty politycznej – to właśnie mamy do czynienia z tym scenariuszem, w którym można podważać zdolność Polaków do samostanowienia. Wystarczy wspomnieć europosłankę Zielonych, która mówiła o potrzebie nałożenia sankcji na Polskę. Ale przecież 90 proc. dźwigni władzy w Polsce ma dziś Donald Tusk. Jak więc karać cały naród za wybór prezydenta? To brzmi jak pogarda podszyta neokolonialnym myśleniem: „ciemni Słowianie” z peryferii Europy nie wiedzą, co robią. To pogarda, która wraca w różnych formach – także z ust niemieckich polityków. Jeden z nich, dzień po wyborach, powiedział wprost: „Nie nasz kandydat wygrał”. To wyraża więcej niż frustrację – to sygnał, że demokracja jest akceptowalna tylko wtedy, gdy wynik pasuje do oczekiwań zachodnich elit.

Panie Profesorze, ale tutaj naprawdę coraz trudniej utrzymywać wolę odbudowywania wspólnoty ze środowiskami, które tak podchodzą do naszego kraju, historii, tradycji. Oczywiście że prezydent Nawrocki będzie próbował reprezentować wszystkich Polaków i zasypywać podziały, ale no przecież już dłużej w dyskusji nad kondycją naszego narodu trudno nazywać siebie nawzajem mieszkańcami jednego wspólnego domu i coraz trudniej oprzeć się pokusie przytaczania słów Jarosława Marka Rymkiewicza: „J*bał was pies!

Jarosław Marek Rymkiewicz, który był częścią także mojego środowiska Arcanów, powiedział kiedyś w wierszu, że „To co nas podzieliło, to się już nie sklei”. Ten cytat zawsze budził we mnie odruchowy sprzeciw, próbowałem z nim polemizować, choć nieśmiało – i to publicznie. Dziś jednak, ze smutkiem, muszę przyznać, że Jarosław Marek Rymkiewicz miał rację. Głębiej i bardziej dojrzało rozumiał przepaść, która nie powstała wczoraj – ona narastała od XVIII wieku, od czasów, które sam opisywał jako czas „wieszania”. Trudno się z tym nie zgodzić, patrząc na skalę emocji i pogardy w debacie publicznej. Prezydent Nawrocki musi próbować rozmawiać z Polakami, ale szanse na odbudowę wspólnoty są, niestety, mizerne. Zbyt wiele zostało już zniszczone – świadomie i metodycznie.

Zgadzam się z pana pytaniem – przyznaję rację – ale jednocześnie próbuję bronić tego, co jeszcze da się uratować. To znaczy: musimy odzyskiwać tylu współobywateli, ilu tylko się da – do wspólnego rozróżniania dobra i zła. Nie sądzę, by prezydent Nawrocki chciał prowadzić politykę opartą na kompromisie między dobrem a złem, bo to prowadzi do zagłady wspólnoty.

Przykład kampanii nienawiści skierowanej nie tylko przeciwko Karolowi Nawrockiemu, lecz także jego siedmioletniej córce – to przekroczenie wszelkich granic. To już nie są podwójne standardy, to ich całkowite odwrócenie. Takie działania zwyczajnie niszczą duszę.

Coraz trudniej przychodzi przyglądać się temu spustoszeniu, jakie taka polityka przynosi Polakom.

Patetycznie, ale chyba prawdziwie można powiedzieć: to szkodzi także interesom Polski, również tym materialnym. Mam wrażenie, że opowieść o tym dwuwymiarowym złu – moralnym i pragmatycznym – jakie spadło na Polskę za sprawą rządów Donalda Tuska, trafia do kolejnych grup wyborców.

Oczywiście nie do wszystkich – są tacy, którzy świadomie działają na szkodę Polski, choć to mniejszość. Inni z kolei zainwestowali całe swoje życie emocjonalne w poparcie dla tej władzy i trudno im teraz powiedzieć: „Myliłem się”.

Ale wierzę, że ludzie się budzą – co pokazują choćby wyniki ostatnich wyborów. Nie chodzi o to, że PiS to „samo dobro”, ale że Tusk i jego obóz to coś skrajnie złego. Oni przypominają, że trzeba bronić polskich interesów – i gospodarczych, i moralnych. Widać to w reakcji na atak na dziecko prezydenta, w obronie CPK, w sprzeciwie wobec jawnego kłamstwa obecnej władzy. Na przykład Tusk mówi po przegranych wyborach, że celem jest repolonizacja przemysłu – a jednocześnie wspiera odejście od złotówki i wcześniej sam wyprzedawał majątek narodowy. Przykładów jest więcej. Choćby wystąpienie ministra Sikorskiego w Kanale Zero, w którym sugeruje, że Polska powinna płacić reparacje Niemcom za „wspaniale zagospodarowane ziemie”, jakie mieliśmy dostać niemalże w prezencie po II wojnie światowej od zachodniego sąsiada. To szokujące. Ale takie wypowiedzi mogą obudzić część wyborców – nawet tych, którzy głosowali na Trzaskowskiego. Nie wolno ich z góry odrzucać.

To Pan Profesor zgłosił doktora Karola Nawrockiego jako obywatelskiego kandydata na prezydenta. Nasze media z kolei broniły debaty publicznej przed kłamstwami i prowokacjami. Mamy chyba prawo pogratulować sobie zwycięstwa, które zawdzięczamy – że tak powiem w połowie żartobliwie – trzem i pół czynnikom: determinacji kandydata, ogromnemu zaangażowaniu wyborców (z wielomilionowymi wpłatami na kampanię włącznie) i politycznemu geniuszowi Jarosława Kaczyńskiego. A owe „pół czynnika” to już Opatrzność, która umie ratować Polaków, już dosłownie wybawiając nas spod ściany plutonu egzekucyjnego.

Uważam, że to „pół” to cała przyczyna. Ręka Boska. Ale wśród ziemskich przyczyn – zgadzam się: charakter kandydata, trafne rozpoznanie przez prezesa Kaczyńskiego. PiS po 2023 roku było mocno pogubione i trzeba było naprawdę wstrząsu, by zmobilizować do pracy także tę część aparatu, która nie uchodzi za szczególnie pracowitą. Paradoksalnie, trzeba też oddać „zasługi” Donaldowi Tuskowi – jego agresja zmusiła do działania nawet najbardziej biernych członków PiS i zmotywowała część elektoratu Konfederacji do poparcia Nawrockiego.

Jaka będzie prezydentura Karola Nawrockiego? Już w komentowaniu gratulacji napływających z całego świata prezydent elekt podkreśla także oczekiwania państwa polskiego. Od Niemców – pamięci historycznej, podobnie od Ukrainy, wraz z uznaniem skali naszego wsparcia w obronie przed Rosją; od Brukseli – kursu na Europę narodów. Widać tutaj stanowczość, brak kompleksów.

Będzie to prezydentura samodzielna i wyrazista. Karol Nawrocki to człowiek stanowczy, odporny psychicznie i fizycznie. W Instytucie Pamięci Narodowej dał się poznać jako osoba twarda, ale merytoryczna – broniąca swoich racji argumentami. Wierzę, że kierować się będzie prostą zasadą, którą usłyszeliśmy z jego ust: „Najważniejsza Polska, najważniejsi Polacy”. On naprawdę w to wierzy.

Ciekawe, jak wypadłoby porównanie prezydentury Andrzeja Dudy z tą nadchodzą? Czy prezydent Nawrocki zawetowałby ustawę medialną albo reformę sądową?

Trudno mi mówić za niego w tych sprawach, ale nie mam wątpliwości, że nie zablokowałby ustawy ministra Czarnka chroniącej dzieci przed deprawacją. 

Po tak brutalnej kampanii i tak niekorzystnym dla władzy wyniku wyborów premier Tusk zapowiada swoje orędzie, po czym w trzech minutach arogancko zapowiada, że dla niego nic się nie zmieni. Pana Profesora to zaskoczyło? 

Nie. Tusk powiedział wprost: jeśli prezydent będzie realizował jego politykę, to będą współpracować. A jeśli nie, to będą go omijać. To nic nowego – Tusk od lat pokazuje, że nie uznaje ograniczeń konstytucyjnych, jeśli są mu niewygodne. Chociaż jedna rzecz w tym wystąpieniu mnie jednak zaskoczyła: retoryka o „repolonizacji przemysłu”. W ustach Tuska to już zakrawa na groteskę.

Wielu komentatorów spodziewa się jednak kryzysu w koalicji rządzącej, być może upadku rządu albo przedterminowych wyborów parlamentarnych.

Uważam, że to nierealne. Rząd, choćby przy pomocy Unii, będzie się starał dotrwać do 2027 roku, szukając kolejnych okazji do ataków, polaryzacji, manipulacji. Może to też być o tyle pożyteczne, że po całej kadencji parlamentu Polacy naprawdę zobaczą skalę nieudolności i złej woli rządzących, pokazując mu na koniec czerwoną kartkę.

W naszej rozmowie padły słowa, które nie dają mi spokoju. Wspomniał Pan o prezydencie Gabrielu Narutowiczu. Nie budzi dodatkowego zaufania fakt, że chroniąca głowę państwa Służba Ochrony Państwa zależna jest od Tomasza Siemoniaka i Donalda Tuska... Myśli Pan, że życie Karola Nawrockiego może być zagrożone?

Staram się odsuwać od siebie takie myśli, ale realnie – trzeba być przygotowanym. Gdy zwykli obywatele w sklepach, na ulicach czy w internecie życzą nowemu prezydentowi śmierci – to tego efektu nienawistnej propagandy Tuska nie wolno lekceważyć. To jest atmosfera pogromowa. Prezydent Nawrocki musi zadbać o swoje bezpieczeństwo w sposób wyjątkowy.

Wierzę jednak, że Opatrzność jest silniejsza. Przykład prezydenta Trumpa i ta kula, która zamiast przestrzelić mu głowę, tylko go musnęła, bo w ostatniej chwili amerykański lider obrócił głowę – tylko to potwierdza.

Źródło: Gazeta Polska