Albo szybko dojdzie do przesilenia i rządy Tuska staną się incydentem, albo czeka nas dosyć twarda dyktatura z dramatycznym końcem dla tych, którzy tę dyktaturę w Polsce wprowadzą – przekonuje w wywiadzie dla Niezalezna.pl socjolog, filozof społeczny i były wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego prof. Zdzisław Krasnodębski. Według naszego rozmówcy, alternatywą dla tych dwóch politycznych scenariuszy może być też stagnacja, społeczne zniechęcenie oraz emigracja.
Niezalezna.pl: W swoich mediach społecznościowych zastanawiał się pan ostatnio czy Tuskowi uda się zniszczyć Polskę, zanim Polacy odsuną go od władzy? Wspomniał pan też o „dramatycznym wyścigu z czasem”. Ile pana zdaniem pozostało nam tego czasu?
Prof. Zdzisław Krasnodębski: To trochę zależy od tempa, w którym będzie się odbywała destrukcja państwa prowadzona przez Donalda Tuska, ale wszyscy wiemy, że ten proces postępuje szybko. Ten rząd, na tle innych, które były od 1989 roku ma jedną cechę, która go wyróżnia: nie ma żadnego programu. To jest zlepek bardzo różnych partii i nawet te koalicje są koalicjami, więc nigdy nie miał żadnego wspólnego profilu ideowego. Jedynym wspólnym mianownikiem była walka z PiS-em, walka z rządem Rzeczpospolitej przez ostatnie 8 lat, kiedy Zjednoczona Prawica rządziła, a teraz zemsta polityczna. Suwerenność Polski nie jest dla tych polityków dobrem, które trzeba chronić i wzmacniać, lecz anachronizmem.
Już wcześniej mówiono, że PiS „okupuje” Polskę. Tego rodzaju stwierdzenia oznaczają, że chce unieważnić wszystko, co zostało zrobione przez te 8 lat, że trzeba zmienić charakter wszystkich instytucji „państwa pisowskiego”. Wymienia kierownictwo w instytucjach – często wbrew prawu - nawet wtedy, gdy ci, którzy nimi zarządzali, nie byli politykami i potrafili je budować i rozwijać niezależnie od tego, kto rządził. Kolejna rzecz, to zatrzymanie wszystkich wielkich inwestycji - i tylko pozorne wycofywanie się z tego potem (jak w przypadku CPK), ale tylko po to, żeby na chwilę uspokoić wzburzoną opinię publiczną. W przypadku polityki zagranicznej jest to sprowadzanie Polski z pozycji kraju ambitnego, liczącego się i samodzielnego państwa, do peryferyjnej prowincji innego, szerszego tworu politycznego. Ten dramatyczny wpis, mówiący o likwidowaniu Polski jest więc uzasadniony empirycznie.
Wspomniał pan o „fali oburzenia”, której nie było. Media głównego nurtu, rodzime „autorytety” i sama Unia Europejska wydają się akceptować działania Tuska. Dlaczego pozwalają mu na takie harce?
Myślę, że tu trzeba odróżnić reakcje wewnątrz Polski od reakcji zagranicy. Jeżeli chodzi o reakcje wewnątrz kraju, to mamy do czynienia z daleko posuniętą pasywnością części społeczeństwa, tzw. „zwykłych ludzi”, tych, którzy interesują się życiem publicznym od czasu do czasu. Ci ludzie oczywiście też bardzo często widzą, że sprawy posuwają się w złym kierunku. Widzą nieudolność tego rządu w zarządzaniu i budowaniu oraz jego wielką sprawność w destrukcji, ale ciągle jeszcze zachowują się dosyć pasywnie. Nie ma większych, masowych ruchów protestu – a przypomnijmy, jak w 2015 roku szybko zmobilizowała się ówczesna opozycja.
Teraz nagminnie dochodzi do łamania prawa, reguł, zasad konstytucji, a nawet jakichś regulaminów poszczególnych instytucji. Nie respektuje się zasady kadencyjności, odrzuca wszystkie projekty i decyzje poprzedniego rządu, niezależnie od tego czy one były trafne czy nie, czy miały charakter partyjno - polityczny, czy nie. I to wszystko jest legitymizowane przez ludzi, którzy uchodzili kiedyś za czołowych polskich dziennikarzy, prawników, ekonomistów stojących na straży racjonalnych zasad. I nie przeszkadza im, że z telewizji publicznej, o której kiedyś mówiono, że jest upartyjniona, dzisiaj leje się bezwstydna propaganda. Dotyczy to też części mediów prywatnych.
Dlaczego te „elity” tak się zachowują?
To wynika z tego, że ich interesy i przywileje zostały poważnie naruszone w poprzednim okresie oraz z tego, że chcą się wpisać w pewne ogólnoeuropejskie trendy, przypodobać „Europie”. I dzisiaj w gruncie rzeczy (pomijając naprawdę wyjątki w postaci takich osób, które konsekwentnie krytykowały niedoskonałości rządu PiS-u, ale dzisiaj wskazują, że żadne reformy w gruncie rzeczy nie nastąpiły), ci ludzie legitymizują i usprawiedliwiają działania Tusk. Dzięki temu może realizować on swoją politykę.
Aby usprawiedliwić marazm, tłumaczy się, że prezydent Duda wszystko blokuje, ale przemilczając fakt, że Tusk nie podjął żadnych realnych prób naprawienia rzekomych błędów, rzekomych nieprawidłowości i że prezydent Duda nie ma co blokować, bo nie spływają do niego ustawy, a Sejm w gruncie rzeczy przestał pełnić swoje funkcje ustawodawcze.
I o tym wszystkim na Zachodzie nie słychać?
Żyjemy w czasach kryzysu demokracji w całym świecie zachodnim. Jest to związane z tym, że układ władzy w całej Europie się chwieje, co widzimy we Francji, w Niemczech, w Austrii. Partie, które rządziły przez lata, czują się zagrożone. W to wszystko wpisuje się rozwój sytuacji w Polsce. Kiedyś uważano (pomijając istotne różnice pomiędzy prawicowymi ruchami w poszczególnych krajach), że Węgry, a potem Polska, to są takie kraje, w których te siły protestu zwyciężyły.
Mówiąc o rządzie Tuska zawsze podkreśla się, że on jest on „proeuropejski, że wspiera tę politykę i ten układ władzy i tę strategię, która dzisiaj w Europie dominuje, zwłaszcza w instytucjach unijnych. Tak więc te pochlebne, choć nie poparte żadnymi faktami, oceny reżimu Tuska to po prostu wyraz interesu politycznego układu rządzącego Unią. Natomiast jeżeli chodzi o szerszą opinię publiczną w Europie, to ona po prostu nie ma żadnych informacji o tym, co się w Polsce dzieje.
To, co pan powiedział może oznaczać, że działania Tuska postrzegane są jako pewnego rodzaju misja, co może go dodatkowo determinować. Na jak długo pana zdaniem starczy mu tej determinacji? Czy „efekt Trumpa” dotknie również Polski?
Tusk, dzisiaj wiemy na pewno, będąc w Brukseli, kiedy rządził PiS, był głównym inicjatorem kampanii negatywnej przeciwko Polsce. Moim zdaniem bez niego konflikt z Komisją Europejską, nawet jeżeli były jakieś napięcia, nigdy nie przybrałby tak ostrej formy. W 2023 roku wrócił do Polski z misją „przywrócenia demokracji, praworządności, wolności mediów” itd. i musi to przeprowadzić, musi „spacyfikować” Polskę - przywrócić „porządek”, a to znaczy zarazem sprowadzenie Polski do roli statusu kraju drugorzędnego, bo podporządkowanego UE. Tak więc z kraju, którego polityka budziła respekt wśród liderów innych państw, z kraju, który miał szansę bycia jednym z rozgrywających w Unii, Polska ma by, jak wcześniej klientem Brukseli i Berlina.
Jeśli chodzi o „efekt Trumpa”, to jest pytanie, o czym myślimy, posługując się tym zwrotem. Czy mówimy o efekcie z zakresu psychologii społecznej, czy pytamy o skutki polityczne jego możliwych działań. To, że najsilniejszy gospodarczo i militarnie kraj, lider Zachodu i gwarant bezpieczeństwa Europy będzie rządzony przez Trumpa, oczywiście, po pierwsze, wpływa na przywódców prawicowych partii w Europie, dając im nadzieję na zwycięstwo. Przypomnijmy, że gdyby Trump nie wygrał, to prawdopodobnie zostałby uwięziony i poddawany represjom, jakie dzisiaj się stosuje w Polsce wobec polityków opozycji. Po drugie wpływa to na „prawicowe” partie establishmentu, takie jak niemiecka CDU, które nie mogą sobie pozwolić na złe stosunki transatlantyckie. Gdy śledzi się wypowiedzi polityków i doniesienia mediów europejskich głównego nurtu, można odnieść wrażenie, jakby Trump był obecnie zagrożeniem większym niż Putin. Jest to już widoczny „efekt” Trumpa, dający jednym nadzieję, a drugich mobilizujący do kontrofensywy, do tłumienia ruchów protestu „populistów”.
Nie wiemy jednak, jaka będzie polityka Trumpa wobec Europy i jakie przyniesie rezultaty. Czy tak jak robi to w tej chwili Elon Musk, wejdzie on w spór wewnętrzny, toczący się w poszczególnych krajach Europy, ale też w całej Uni? Czy też zwycięży hasło „America First” i w związku z globalnymi wyzwaniami polityka amerykańska wobec Europy nie będzie bardzo aktywna? W części USA rozpowszechniona jest taka postawa: „niech sobie Europejczycy sami radzą, byleby było tylko stabilnie, a tę stabilność gwarantuje dotychczasowy układ władzy, a szczególnie Niemcy”. Jak będzie, tego jeszcze nie wiemy. Dzisiaj obserwujemy efekt psychologiczny, ale za rok będziemy wiedzieli, jakie realne działania administracja Trumpa podjęła i jaki będzie ich skutek.
Przejdźmy do kampanii prezydenckiej. Widać wyraźnie, że Rafał Trzaskowski podąża drogą Donalda Tuska, zmieniając deklarowane poglądy o 180 stopni. Ten manewr już się poniekąd udał w wyborach do parlamentu. Dlaczego część wyborców akceptuje ewidentne kłamstwa?
W jakimś sensie jest to także zjawisko ogólnoeuropejskie. Gdy nadchodzą wybory, to te partie establishmentowe, głównie chodzi o patie zrzeszone w Europejskiej Partii Ludowej, zaczynają epatować wyborców przejmując hasła swoich przeciwników po prawej stronie, tzw. „skrajnej prawicy”. Nagle przypominają sobie, że trzeba ograniczyć migrację, że Zielony Ład jest zbyt radykalny, że trzeba rozwijać przemysł, zadbać o tanią energię itd. Przy czym oni też muszą udawać, że nie są odpowiedzialni za skutki swojej własnej, wcześniejszej polityki. Najlepszym tego przykładem jest Ursula von der Leyen, która dzisiaj mówi o złej sytuacji gospodarczej Europy, do której sama do niej się walnie przyczyniła.
Z takimi poglądami może wygrać wybory w Warszawie, ale nie może wygrać w Polsce. Musi więc całkowicie zmienić skórę. Głosić poglądy sprzeczne całkowicie z swoimi ideowym profilem.
Ale dlaczego ludzie to kupują?
Jeżeli chodzi o wybory parlamentarne, to ich wynik był także w dużej części skutkiem zmęczenia po ośmiu latach, wynikał z naturalnej w ramach demokracji chęci zmiany władzy. To wzmacniało gotowość ludzi do uwierzenia po raz kolejny zapewnieniom Tuska, mimo że znali go dobrze. W przypadku Trzaskowskiego ten efekt jest trudniejszy do osiągnięcia, bo teraz rządzi i to nieudolnie Platforma a sam Trzaskowski za bardzo afiszował się ze swoimi rzeczywistymi poglądami.
Tego rodzaju strategia komunikacyjna działa szczególnie na młodych ludzi. Ale tylko na tych zupełnie ogłupionych smartfonami. Natomiast młodzi lewicowcy wiedzą, że Trzaskowski po ewentualnym zwycięstwo realizowałby oczywiście inną - lewicową politykę, niezależnie od tego, ile razy przeżegna się w tej kampanii albo ile wygłosi płomiennych przemówień patriotycznych.
Wracając do początku naszej rozmowy - destrukcja państwa demokratycznego odbywa się wtedy, kiedy następuje destrukcja obywatelskości. Kiedy nie domagamy się odpowiedzialności za słowa, konsekwencji, wiarygodności itd., kiedy istnieje przyzwolenie społeczne na tego rodzaju politykę czczych obietnic. Niestety ten proces postąpił w Polsce bardzo daleko. Mam nadzieję, że jednak nie tak daleko, by Trzaskowski mógł wygrać metodą Tuska.
Co dla Polski oznaczałaby sytuacja, gdyby – jak określił to Grzegorz Schetyna - system miałby się domknąć?
Myślę, że obecnie są przed Polską dwa scenariusze i właśnie dlatego jest to wyścig z czasem. Albo nastąpi rzeczywiście ta strategia komunikacji politycznej wytwarzającej fikcję i symulacja będzie nadal skuteczna - albo też poniesie ona porażkę w konfrontacji z rzeczywistością Polski roku 2025. Gdy zawali się filozofia polityczna Tuska, traktowania Polaków jako głupców bez pamięci, nastąpi upadek tego rządu. Myślę, że gdyby Karol Nawrocki wygrał, to stałoby się to szybko. I wtedy - po krytycznej samorefleksji - rozpoczynamy lepiej i sprawniej realizować od nowa to, co zostało przerwane. Na przykład, jak mówią nasi byli ministrowie, szybko wracamy w zmodyfikowanej formie do różnych projektów infrastrukturalnych. Wtedy rządy „koalicji 13 grudnia”, to będzie krótki ciemny okres, wstydliwy incydent, wypadek przy pracy, później opisany tak przez rzetelnych historyków.
Bo płomień wolności w Polakach prędzej czy później wybuchnie. To są dwa skrajne scenariusze - albo szybko dojdzie do przesilenia i rządy Tuska staną się incydentem, albo czeka nas dosyć twarda dyktatura z dramatycznym końcem dla tych, którzy tę dyktaturę w Polsce wprowadzą. Ale jest też jeszcze inny - mała stabilizacja. Stagnacja i zniechęcone, zdemobilizowane politycznie społeczeństwo, trwanie, wegetacja oraz emigracja, w tym okresie marazmu.