Wydarzenia z sierpnia 2010 roku już dawno powinny być dla mnie wspomnieniem. Niestety, wciąż okazują się kluczem do rozumienia i opisywania pewnych zjawisk. Pozostają też ostrzeżeniem. W ostatnich dniach mnóstwo jest porównań tamtych scen spod pałacu prezydenckiego z pokazami chamstwa ludzi niedawnej opozycji, którzy po zmianie władzy pozostali w jedynej znanej sobie roli ulicznych prowokatorów. I co miesiąc prowokują prezesa PiS i ludzi z jego otoczenia wyzwiskami, przepychankami, wreszcie obraźliwym wobec śp. Lecha Kaczyńskiego „wieńcem”. I znów, jak w 2010 roku cieszą się bezkarnością i cichym wsparciem policji.
Czy są to, jak piszą niektórzy, ci sami ludzie? I tak, i nie. 14 lat temu na Krakowskim uzupełniały się po stronie atakujących dwie grupy – osoby obu płci w sile wieku i nazbyt rozrywkowa, często odurzona czymś więcej, niż atmosferą młodzież. Dziś zostali tylko ci pierwsi. Zresztą, nigdy nie zniknęli. To oni uniemożliwiali wielu z nas udział już nie tylko w miesięcznicach, ale i rocznicach Smoleńska, wymuszając zmianę jego organizacji.
To oni pojawiali się późnym wieczorem 12 grudnia na Ikara, by wesprzeć Jaruzelskiego i to oni próbowali rozbijać spotkania wyborcze Patryka Jakiego, gdy ten kilka lat temu starł się w Warszawie z Rafałem Trzaskowskim. To oni wreszcie i im podobni zakłócali wszelkie imprezy, towarzyszące PiS przed ostatnimi wyborami. Po tym, jak 10 września polityczna nabojka znów zaatakowała, Małgorzata Wassermann w telewizji wpolsce24 mówiła, że nie sposób nie odnieść wrażenia, że napastnicy są celowo dopuszczani przez policję do atakowanych żałobników.
„Ja to widziałam dzisiaj bardzo wyraźnie. Policja pozwala na to, żeby oni na nas fizycznie natarli. Ja nie mogę powiedzieć, żebym widziała rękoczyny, natomiast to, że ich dopuszcza fizycznie, oni zaczynają nas bardzo mocno spychać, głównie idąc w kierunku prezesa. To jest ich celem. I policja dopiero gdy dochodzi do kontaktu fizycznego, który już wtedy przestaje być kontrolowany - a tam są kobiety w środku, niektórzy są niskiego wzrostu - ten tłum zaczyna nacierać, zaczyna się robić niebezpiecznie i ewentualnie wtedy zaczyna rozdzielać. Przecież to jest dla mnie absolutna prowokacja”
– mówiła Wassermann.
Mam nadzieję, że politycy PiS mają świadomość, że tak będzie wyglądać każde spotkanie nadchodzącej kampanii i będą na to przygotowani. Nasza strona na policję liczyć już za bardzo nie może, a podejrzewam, że wkrótce liczyć będzie mogła mniej. W 2010 policjanci nie reagowali ani na przemoc, ani na inne patologiczne zachowania, choćby próbę kradzieży aparatu jednej z obecnych jednej nocy na miejscu dziennikarek. Co najmniej jedno pobicie modlącego się było przyczyną jego śmierci kilka tygodni później. Miejmy to w tyle głowy – od nas, organizatorów i uczestników zależeć będzie nasze bezpieczeństwo. I na sobotniej demonstracji, która odbyć się ma pod Ministerstwem Sprawiedliwości, i później, na spotkaniach wyborczych z nieznanym jeszcze kandydatem na prezydenta.