Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polityka

"Polska prezydencja to czas straconych szans". Szynkowski vel Sęk ostro o karygodnych błędach ekipy Tuska

30 czerwca 2025 roku to ostatni dzień trwającej sześć miesięcy polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Polska sprawowała ją wraz z Cyprem i Danią. Szymon Szynkowski vel Sęk z Prawa i Sprawiedliwości, który w rządzie Mateusza Morawieckiego był ministrem ds. Unii Europejskiej, skomentował dla portalu Niezalezna.pl: "Moja ocena w skali od 1 do 10? Przyznanie tu choćby jednego punktu byłoby na wyrost".

Choć rząd Donalda Tuska przedstawia się jako ugrupowanie znakomicie orientujące się w meandrach polityki europejskiej oraz zagranicznej, mało kto wiedział o tym, że z dniem 1 stycznia 2025 Polska objęła prezydencję w Radzie Unii Europejskiej.

Szymon Szynkowski vel Sęk, były minister ds. Unii Europejskiej, poproszony o ocenę w skali od 1 do 10, jak Polska wykorzystała ten niezwykle istotny czas, ocenił działania rządu Donalda Tuska niezwykle surowo.

Przyznanie tutaj choćby jednego punktu byłoby na wyrost, bo trudno z tej prezydencji w UE odnotować cokolwiek znaczącego. Gdyby o tym nie informowali dziennikarze, to pewnie mało kto w ogóle odnotowałby, że polska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej w ogóle się kończy albo nawet że w ogóle była. Byłoby to zatem raczej 0 punktów

– ocenił Szynkowski vel Sęk.

Rząd Donalda Tuska zupełnie bez ambicji

Zwrócił uwagę, że polskie przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej przypadło na niezwykle istotny moment dla całokształtu stosunków międzynarodowych.

W sytuacji, w której po raz pierwszy od 14 lat nasz kraj przewodniczy obradom Rady Unii Europejskiej, to nasze ambicje powinny być jednak na zupełnie innym poziomie, szczególnie w tak trudnym okresie geopolitycznym. Przecież prezydencję Polska objęła na miesiąc po objęciu funkcji przez Komisję Europejską w nowym składzie i objęciu stanowiska wysokiej przedstawiciel UE ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Kaję Kallas. Nadto polska prezydencja wypadła krótko po wyborach prezydenckich w USA. Można powiedzieć, że polska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej przypadła na całkiem nowe rozdanie: instytucjonalne, ale również w relacjach transatlantyckich

– wskazał polityk Prawa i Sprawiedliwości.

Dodał, że Polska zupełnie nie potrafiła tego wykorzystać. Szynkowski vel Sęk zauważył, że nie podjęto nawet próby zrozumienia, jak ważny i pełen wyzwań czas stoi przed Polską i Unią Europejską. W jego ocenie, rząd Donalda Tuska skupił się na kwestiach raczej technicznych oraz wizerunkowych.

Do dzisiaj słyszę, że największym i najbardziej spektakularnym osiągnięciem polskiej prezydencji była gala otwarcia. Jeżeli patrzymy na to przez pryzmat takich ambicji, to trudno potem mieć oczekiwania, że z tej prezydencji cokolwiek będzie dla nas i dla naszego regionu wynikać

– stwierdził ex-minister ds. europejskich.

Kompletna uległość rządu Donalda Tuska

Szymon Szynkowski vel Sęk zauważył, że rząd Prawa i Sprawiedliwości, oddając władzę, miał gotowe plany i założenia na czas polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Następcy nie zdecydowali się jednak z nich skorzystać. Wśród propozycji PiS znalazły się spotkania wysokiego szczebla w Polsce, szczyt Unia Europejska - Stany Zjednoczone, szczyt UE - Ukraina, a także zorganizowanie i zwołanie Rady Technologii i Handlu pomiędzy Unią a USA, która umożliwiłaby podjęcie choćby bardzo gorącego tematu ceł, jaki pojawił się podczas trwania polskiej prezydencji.

Czarę goryczy przelało jednak zupełnie inne zaniedbanie rządu Uśmiechniętej Koalicji.

Oczywiście, w ogóle nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że w Polsce może nie odbyć się nieformalne spotkanie Rady Europejskiej. Jest pewną tradycją, że takie spotkanie odbywa się w krajach sprawujących prezydencję. Dla nas było oczywistością, że coś takiego będzie mieć u nas miejsce. Niestety, dla Donalda Tuska oczywistością to nie było. Szef polskiego rządu postanowił, że takie spotkanie odbędzie się w lutym w Belgii. Oddał walkowerem tak ważne spotkanie!

– dziwi się Szynkowski vel Sęk.

Polityk był również zdumiony, dlaczego Polska nie zdecydowała się forsować swojej wizji polityki migracyjnej, kiedy miała po temu możliwości.

"Trzeba też powiedzieć, że nawet na niższym poziomie ambicji, w kwestii spotkań sektorowych, straciliśmy szansę. Wspomnijmy tu choćby lutową radę ministrów spraw wewnętrznych i administracji. Wówczas była przestrzeń ku temu, by dyskutować o polskim spojrzeniu na politykę migracyjną i wyrazić sprzeciw wobec paktu migracyjnego. Dzisiaj widzimy, że temat ten jest niezwykle żywy, a nam brakuje możliwości skutecznej obrony naszej granicy przed problemem, który w przeszłości Unia Europejska sobie ufundowała, i co więcej dalej brnie w tym szkodliwym kierunku. Polska powinna była wtedy w bardzo zdecydowany sposób wystąpić na forum europejskim. Tymczasem po Radzie Unii Europejskiej i spotkaniu ministrów spraw wewnętrznych i administracji usłyszeliśmy ze strony szefa niemieckiego MSW, że nastąpi przyspieszenie wdrażania paktu migracyjnego! Czyli nie dość, że nie wykorzystaliśmy naszej prezydencji, by wdrażać w życie nasze postulaty, to jeszcze że tak powiem, narzucono nam podczas niej niekorzystne rozwiązania. Jestem tym skrajnie rozczarowany" - podsumował Szymon Szynkowski vel Sęk.

Adam Szłapka ewakuuje się z Brukseli

Portal niezalezna.pl zapytał również byłego ministra ds. UE, jak odczytuje akt, że jego następca na tym stanowisku, Adam Szłapka, jeszcze przed końcem polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej został cofnięty do kraju, by objąć stanowisko rzecznika Donalda Tuska. Szynkowski vel Sęk ocenił to jako "ucieczkę nawet nie z tonącego okrętu, ale z szalupy ratunkowej, która nabiera wody".

Donald Tusk mówił o rekonstrukcji rządu, a wedle moich wiadomości Adam Szłapka miał stracić swoje stanowisko ministra ds. UE. W związku z tym zapewniono mu "miękkie lądowanie" i funkcję rzecznika rządu. Nikt specjalnie nie chciał objąć tego stanowiska, bo tłumaczenie się za nieudolny i nieefektywny rząd nie jest zadaniem ani  łatwym, ani przyjemnym, ani satysfakcjonującym. Dlatego wskazano na to stanowisko człowieka, który i tak miał stracić funkcję, a niewątpliwie jakoś do niej się przywiązał. Adam Szłapka, że tak powiem, poszedł na funkcję rzecznika rządu, żeby jeszcze w jakikolwiek sposób utrzymać swoje miejsce w kancelarii premiera

– zdradził polityk PiS.

Źródło: niezalezna.pl