Lech Kaczyński był polskim mężem stanu, Jewgienij Prigożyn dowódcą wypuszczonych z więzień bandziorów. Na pierwszy rzut oka niemożliwe jest, by tych ludzi, będących swoim przeciwieństwem, coś łączyło.
A jednak tak jest. Obaj podważyli władzę Putina – Prigożyn nad Rosją, prezydent Kaczyński nad Europą Środkowo Wschodnią, w tym dawnymi republikami ZSRR...
Nie tylko przyczynił się do uratowania Gruzji, ale co gorsza zrobił to z przywódcami Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii. Europa „gorsza” zachowała się jak państwa mające pełną podmiotowość i wolę walki, a nie tylko niepodległość na papierze, mocno przesyconą rosyjskimi wpływami.
„Putin musiał dokonać ostentacyjnej zemsty na Prigożynie... by udowodnić, że nie jest słabym przywódcą” – pisze amerykański Instytut Studiów nad Wojną, i to jest oczywiste dla wszystkich.
Podobnie było z ostentacyjnym zamordowaniem Lecha Kaczyńskiego. To było pokazanie narodom regionu: jesteście nadal nic niewartymi posowieckimi bantustanami, skoro mogę zabić waszego przywódcę. Kto tego nie widział, był ślepy. Kto tuszował tę zbrodnię, wyśmiewając „teorie spiskowe”, okrył się hańbą, tak jak ci, co kłamali o Katyniu i wysługiwali się Sowietom w PRL.