Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polityka

PiS i Konfederacja. Teatr czy otwarta wojna? Świetlik: Nadzieja w matematyce

Wyborcy Karola Nawrockiego mają dziś pełne prawo odczuwać dumę z działań głowy państwa i rozczarowanie postępowaniem liderów formacji, których elektorat poparł prezydenta. Nie taka była obietnica.

Być może nie złożono jej wprost, liderzy Konfederacji i Jarosław Kaczyński nie podpisali listu intencyjnego, ale też jedni i drudzy jasno dawali do zrozumienia, że optują za poważną zmianą w polskiej polityce. Jej gwarantem miała być przyszła koalicja obu partii, być może wsparta przez ruch Grzegorza Brauna. Ten ostatni zdecydował się na podążenie w kierunku retorycznego szaleństwa (negowanie komór gazowych), co jest mniej zaskakujące. Smutniejsze i bardziej niebezpieczne jest jednak to, co dzieje się między PiS a Konfederacją.

Kto komu pierwszy oddał

Z jednej strony więc Jarosław Kaczyński deklaruje publicznie, że Konfederację w gruncie rzeczy skreśla jako formację opartą na darwinizmie społecznym, skrajnie nieegalitarną, aspołeczną. Liderzy Konfederacji odpowiadają, zresztą trudno tu już ustalić, kto komu pierwszy oddał, pięknym za nadobne. Sławomir Mentzen obraża polityków PiS po tym, jak sam nie poparł poprawki PiS w sprawie zakazu banderyzmu. Bardziej zaskakuje, wydawałoby się, że zdroworozsądkowy Krzysztof Bosak wymachuje kwitami wytworzonymi przez NIK za czasów prezesury Mariana Banasia. Wszystko to razem tworzy dość ponury obraz.

Zarówno Mentzen, Bosak, jak i Kaczyński stoją na gruncie widzianej ze swojej perspektywy prawdy. To fakt, że postulaty gospodarcze Konfederacji, szczególnie jej postupeerowskiego skrzydła reprezentowanego przez Mentzena, są skrajnie liberalne i w gruncie rzeczy trudne do wprowadzenia. W dzisiejszym świecie to wolnościowa utopia. Wystarczy spojrzeć na USA i zobaczyć, jak interwencjonistyczną politykę prowadzi dziś Donald Trump. Prawdą jest też z drugiej strony, że PiS przez osiem lat popełniło wiele błędów, zapewne także podczas pandemii i wojny, a wygrane wybory prezydenckie anulowały w tej partii jakąkolwiek dyskusję nad jej przyszłym kształtem. Ma być tak, jak było.

Można w końcu zrozumieć nawet tłumaczenie Mentzena, że nie poparł zakazu banderyzmu, bo wychodzi z wolnościowego punktu widzenia. Choć warto pamiętać, że Polska to jednak kraj o innej przeszłości i położeniu geopolitycznym niż USA czy Dania – państwa zezwalające na głoszenie wszelkich poglądów. Przynajmniej teoretycznie, bo z praktycznymi konsekwencjami lewicowej złości mieliśmy do czynienia w zeszłym tygodniu.

Tylko czy to, że każdy ma swój kawałek racji, ma jakieś znaczenie? Polityka to nie kłótnia średniowiecznych scholastyków o dogmaty, lecz sztuka szukania możliwości. Nikt o tym tak dobrze nie wie jak Jarosław Kaczyński, szczególnie po ostatniej kadencji swoich rządów. To ta sztuka jest jedną z najważniejszych zdolności lidera PiS, co często słabo rozumieją wspierający go publicyści czy politycy zajęci nieustanną walką o swoje miejsce w hierarchii.

Fajka niepokoju

Te deklaracje, groźne miny, oświadczenia w stylu „non possumus”, wygrażanie innymi możliwościami koalicyjnymi jest postrzegane dziś często jako element politycznej gry. Tak przedstawiał to w poniedziałkowej rozmowie ze mną na antenie Radia Wnet Robert Winnicki, współtwórca Konfederacji. To taki taniec, jak rytuał dwóch tańczących wokół ogniska wojowników indiańskich. W ramach tego rytuału zagrożą innymi koalicjami (PiS z Hołownią, PSL czy nawet Lewicą, Konfederacja z PO), ogłoszą, że będą rządzić sami (mało prawdopodobny scenariusz głoszony przez PiS), zażądają od rywali niedorzecznych zmian programowych, które zmieniłyby PiS w Konfederację lub na odwrót. Ale w końcu usiądą i zapalą ze sobą „fajkę pokoju”. Problem w tym, że niekoniecznie tak się musi stać.

Wojownicy indiańscy działali bowiem według pewnych ustalonych norm i konwencji niczym aktorzy w teatrze. W polityce nie ma norm, są za to emocje. Za liderami pójdą influencerzy i media. Grupy elektoratu będą siebie coraz bardziej atakować, a wianuszek totumfackich wokoło szefów będzie nakręcał konflikt, podsycając ich emocje, by tym bardziej zapunktować, a także pozbyć się potencjalnej konkurencji.

W ten sposób wojna na scenie zamieni się w wojnę prawdziwą, grzebiąc szanse porozumienia i fundując wielkie rozczarowanie połowie głosujących Polaków i jednej trzeciej społeczeństwa w ogóle. Największej zaktywizowanej grupie społecznej po 1989 r., która żyje nadzieją na odsunięcie układu władzy niszczącego polską gospodarkę, uzależniającego nas od Niemiec, deprawującego młodzież i uderzającego w podstawy wspólnoty narodowej i państwowej. Jeśli liderzy prawicy dopuszczą do jego trwania, czyli do kolejnej kadencji Donalda Tuska, będą współodpowiedzialni za ten proces. Przez próżne, „potępieńcze” swary dopuszczą do dalszego niszczenia państwa i niewykorzystywania przez nie szans rozwojowych i geopolitycznych.

Nadzieja w matematyce

Nadzieja tak naprawdę pozostaje w elektoracie, wyborach i pragmatycznej kalkulacji. Absolutnie nie jest ona próżna. Jeśli – a zapewne tak się stanie – PiS nie będzie miało zdolności samodzielnego uformowania większości sejmowej, będzie musiało rządzić z Konfederacją. Oczywiście mówi się dziś o jakichś innych układankach, nawet możliwym wyłonieniu się jakiś grup z PiS lub PO, ale na razie to political fiction. Samodzielne rządy PiS w przyszłym Sejmie, powtórzmy, są mało prawdopodobne, a współpraca Bosaka i Mentzena z Tuskiem oznaczałaby polityczną śmierć ich obu, a także… realną możliwość przyszłych samodzielnych rządów PiS w jeszcze kolejnym parlamencie.

Tyle że na takie oczekiwania nie ma czasu. Już pod koniec 2027 r., zakładając, że ten układ władzy dotrwa do końca kadencji, nowe rządy otrzymają w spuściźnie państwo o wyniszczonych finansach, zadłużone, z podpisanymi niszczącymi dla rolnictwa i energetyki porozumieniami międzynarodowymi, uzależnione od niemieckiego przemysłu, ewentualnie obsługujących go polskich oligarchii, z napięciami społecznymi wywołanymi przyjmowaniem niekontrolowanej migracji. Czekanie dłużej byłoby zdradą. Nie tylko wobec części elektoratu.

Źródło: Gazeta Polska Codziennie