Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Porwanie Europy. "Gazeta Polska" rozmawia z Jackiem Saryuszem-Wolskim, europosłem PiS

- Można powiedzieć, że cel tych zmian oddaje słynna zasada Lorda Ismaya, towarzysząca założeniu NATO, ale odwrócona. Wtedy było „America in”, czyli Ameryka w Europie, „Russia out”, czyli Rosjanie precz z Europy, i „Germany down”, czyli podporządkowanie Niemiec. Teraz ma być „America out”, „Russia in”, „Germany up”, czyli Ameryka precz, Rosję zapraszamy, a Niemcy rządzą – mówi Jacek Saryusz-Wolski, europoseł PiS, w rozmowie z "Gazetą Polską".

Jacek Saryusz-Wolski
Jacek Saryusz-Wolski
Zbyszek Kaczmarek - Gazeta Polska

Chciałbym, żebyśmy zaczęli od tego, w jakim momencie procesu zmiany traktatów jesteśmy. Jakie są następne kroki po głosowaniu w europarlamencie i gdzie mogą być jeszcze jakieś możliwości na zatrzymanie tych zmian?

Zacznijmy od tego, że procedura zmiany traktatów została już uruchomiona. Pierwszy krok został poczyniony, Parlament Europejski wystąpił z wnioskiem do Rady UE o nadanie biegu procedurze zmian Traktatów UE zgodnie z art. 48 Traktatu o UE. Drugi krok to decyzja Rady UE o przekazaniu tego wniosku do Rady Europejskiej. Według zapewnień obecnej prezydencji hiszpańskiej, w Radzie UE jest wymagana zwykła większość, żeby to zrobić. Rada Europejska też w tej materii będzie decydowała zwykłą większością i może podjąć decyzję o zwołaniu Konwentu.

Prezydencja hiszpańska wprawdzie zapowiadała decyzję Rady na 12 grudnia, ale nagle, w ostatniej chwili, wykonała woltę i przesunęła sprawę z agendy Rady Ministrów ds. Ogólnych, gdzie zasiadają ministrowie ds. europejskich, na 19 grudnia, na Radę Ministrów ds. Energii. Jest to formalnie możliwe, choć stosowane wyjątkowo, nie jest to bowiem obszar kompetencji Rady w tym składzie. Uniemożliwi to włączenie tej sprawy w trzecim kroku z kolei do agendy szczytu premierów – Rady Europejskiej 14–15 grudnia, jak się zanosiło. Ta grubymi nićmi szyta zwłoka każe sądzić, że chcą poczekać na rząd Tuska i boją się, że Polskę mógłby reprezentować jeszcze rząd premiera Morawieckiego. 

Może być więc tak, że już pod koniec tego roku podjęta zostanie pierwsza decyzja, która utoruje drogę kolejnej Radzie Europejskiej do zwołania Konwentu, co stanowi czwarty krok. Konwent mógłby w przyspieszonym scenariuszu podjąć prace już w pierwszym półroczu 2024 roku. Wtedy będziemy mieli prezydencję belgijską, która będzie sprzyjać zmianie traktatów. To ważne, bo w drugim półroczu 2024 roku będziemy mieli prezydencję węgierską, przeciwną zmianom, której się obawiają, stąd może wynikać ten pośpiech. 

Czym zajmowałby się zwołany konwent? 

Konwent w składzie: przedstawiciele państw członkowskich plus przedstawiciele instytucji unijnych ustala zmiany traktatowe. Efekt tych prac, czyli zmiany traktatów czy nowy traktat, przekazywany jest do Rady Europejskiej, która w piątym kroku zwołuje tzw. konferencję międzyrządową, która ostatecznie uzgadnia te zmiany. Ostatnim, szóstym etapem procesu, jest ratyfikacja. 

Czyli rację mają ci, którzy mówią, że przed nami jeszcze wiele etapów i jesteśmy na początku drogi?

Nie, wbrew tym głosom, jesteśmy tak naprawdę już blisko ewentualnego finału. Nie jesteśmy na początku dyskusji, ale przy jej końcu. W przeszłości okres pracy nad nowymi traktatami: konstytucyjnym, lizbońskim, nicejskim czy z Maastricht trwał zwykle rok lub dwa. Prace nad aktualnymi zmianami trwają już od 2,5 roku. Najpierw rok Konferencji o Przyszłości Europy, potem rok prac w Komisji Konstytucyjnej PE i wreszcie pół roku finału w PE.

Potrzebny już jest właściwie tylko Konwent, o którym decyzja może zapaść na dniach, i potem konferencja międzyrządowa. Pamiętajmy, że przez te 2,5 roku bardzo dużo rzeczy już przedyskutowano, wypracowano, zapisano. Cały proces zmian traktatowych obrósł już w ekspertyzy, stanowiska. Nie należy się więc spodziewać wielu zaskoczeń ani nowości. Ten walec już się toczy i może dotoczyć się do końca. Jeśli nie zatrzyma się go teraz, zadziała efekt kuli śniegowej.

W jakim więc punkcie można go zatrzymać?

Biorąc pod uwagę to, co sygnalizuje prezydencja hiszpańska, nie będzie można tego zrobić ani na etapie decyzji Rady UE, ani Rady Europejskiej, gdzie pierwsze decyzje będą zapadały zwykłą większością głosów. Dopiero na poziomie prac Konwentu i konferencji międzyrządowej, gdzie w finale jest wymagana jednomyślność. Ale tu z kolei już zostały uruchomione mechanizmy presji oraz szantażu politycznego i finansowego, na przykład wobec Włoch, których celem jest pacyfikacja tego oporu. 

Warto pamiętać, że opór państw i potężnych grup politycznych przeciwko Traktatowi konstytucyjnemu był wówczas znaczny, a i tak na koniec udało się go przeforsować, nawet najbardziej oporna Wielka Brytania się poddała i gdyby nie referenda we Francji i Holandii, ten traktat by przeszedł. A i tak udało się go wmusić w okrojonej formie w postaci Traktatu Lizbońskiego. Dlatego, żeby ten opór był skuteczny, potrzebujemy pilnie, już teraz, przebudzenia się europejskich społeczeństw, którym próbuje się za ich plecami zabrać ich państwa, oraz przebudzenia sfery medialnej, która konsekwentnie na ten temat milczy jak zaklęta, prawdopodobnie na polecenie mocodawców i właścicieli. Funkcjonuje zmowa, by wokół tego tematu była cisza społeczna i medialna, a proces toczył się w stanie anestezji.

Obrońcy zmian mówią czasem, że jeśli traktaty zostaną zmienione, to nie w takiej formie, jak sugeruje to raport PE.

Tyle że nawet przyjęcie tych propozycji w części będzie już rewolucyjną zmianą i wystarczy, by uruchomić zamach ustrojowy, nawet gdyby miało się to dziać na raty. Od początku pierwotna koncepcja autorów była taka, żeby zapisy były maksymalne, żeby było z czego ustępować. Ale nawet ta część wystarczy do odebrania suwerenności państwom członkowskim, które zredukowane zostaną de facto do pozycji regionów czy landów oraz przyznania atrybutu suwerenności już nie Unii Europejskiej, lecz powstającemu w jej miejsce euro-państwu. 

Które z tych zmian mają być kluczowymi narzędziami do przeprowadzenia tego transferu władzy: od państw narodowych na rzecz Brukseli?

Po pierwsze, likwidacja prawa weta. Właściwie powszechna, w 63 przypadkach. Po drugie, przekazanie 9 kluczowych kompetencji na poziom UE, niewiele pozostawiając krajom członkowskim. Jest też wiele innych kluczowych zmian, ale te dwie właśnie budują ten przewrót ustrojowy. 

Natomiast masowa skala tych proponowanych zmian jest taka, że uzasadnione jest mówienie o zamachu ustrojowym, bo to nie będzie już Unia Europejska, tylko euro-państwo albo superpaństwo. Były premier Włoch i szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi otwarcie wzywa do stworzenia europejskiego państwa w miejsce UE.

Ważne jest też, żeby pamiętać, że choć artykuł 48 mówi o tym, że kompetencje UE można zarówno zwiększać, jak i zmniejszać, to wszystkie dotychczasowe zmiany w traktatach szły tylko w jednym kierunku: zwiększania władzy Brukseli. To jest ulica jednokierunkowa, autorzy tego projektu zdają sobie sprawę z tej skali. Po to też wytworzono mechanizm rozkładania całego procesu w czasie, na raty. Teraz chodzi o to, żeby włożyć nogę w drzwi, a potem już procesu nie będzie można ani zatrzymać, ani odwrócić. Wytworzy się efekt inercji i kuli śniegowej, która będzie rosła, zgniatała niepokornych i toczyła się coraz szybciej. 

Czyli ewentualne ustępstwa są wkalkulowane w realizację planu?

Tak, tu chodzi o to, że ostatecznie może być rezygnacja z weta nie w 63, ale powiedzmy w połowie, przekazanie kompetencji nie w 9, lecz w połowie obszarów, a resztę zmian przeforsuje się w drugim podejściu. 

Ale chodzi też o to, by coś móc zaoferować takim liderom, którzy dzisiaj wprawdzie udają, że są przeciwnikami zmian, ale naprawdę są za. Przykładem jest Donald Tusk. Dzięki temu będzie mógł powiedzieć: słuchajcie, wywalczyłem, że wejdzie w życie tylko połowa tych zmian, to jest moje zwycięstwo.

Po to jest ten plan maksymalistyczny, czego moi koledzy współsprawozdawcy z pięciu pozostałych grup politycznych w PE, pracujący nad raportem o zmianach, wcale nie ukrywali. Zakładali, że z części zmian będą musieli zrezygnować, ale i tak osiągną wszystko w drugim podejściu. 

Chodzi o to, żeby nadać tym zmianom początkowy kierunek, rozpęd, impet, którego nie będzie już można zatrzymać. Służyć temu ma też ta zmanipulowana i zamierzona cisza medialna i społeczna. 

Czterech z pięciu europosłów przedstawiających raport o zmianach traktatów to Niemcy. Czy nowe traktaty mogą stać się narzędziem dla Niemiec do narzucania własnej wizji polityki? Jakie mogą być tego konsekwencje?

Chociażby takie, że niemiecka polityka wobec Rosji stałaby się polityką zagraniczną nowego euro-państwa, niemiecka polityka energetyczna – polityką euro-państwa, niemiecka polityka imigracyjna miałaby się stać polityką euro-państwa, polityka monetarna – a zapowiada się w tych zmianach obligatoryjność wprowadzenia euro – byłaby dostosowana do potrzeb Niemiec, szkodząc gospodarkom pozostałych krajów. Ten polityczny i gospodarczy interes w służbie potęgi Niemiec jest ukryty pod pięknie brzmiącymi hasłami o silnej i demokratycznej Europie, walczącej o szczytne cele, prawa człowieka i pokój. A tak naprawdę mamy do czynienia z egoistyczną kradzieżą Europy, albo, jak w mitologii greckiej, z uprowadzeniem Europy.

Zeus porwał Europę po to, żeby ją posiąść. 

Zmiany w traktatach to inna metoda niż klasyczna wojna, ale mają podobny cel, żeby podporządkować sobie politycznie i gospodarczo inne kraje.

Niemcy mają być hegemonem, wspieranym przez Francję i państwa nastawione klientystycznie, które nazywam akolitami, jak kraje Beneluksu. Wybory w Polsce uznano za zwycięstwo nad głównym bastionem oporu przeciwko temu zamachowi ustrojowemu. W następnym kroku natychmiast zabrano się za szantażowanie Włoch, grożąc im też zabraniem funduszy i głodzeniem finansowym. To z kolei wpływa na erozję oporu innych krajów, które widząc, że duże bastiony padają, tracą odwagę i stają się dużo bardziej gotowe do subordynacji i podatne na ustępstwa. 

Jakiej Europy chcą ci, którzy prą do projektu euro-państwa?

Hegemonia Niemiec i ich akolitów to tylko połowa planu. Drugą częścią jest wizja Eurazji, od Lizbony do Władywostoku, czyli sojusz Europy zdominowanej przez Niemcy z euroazjatycką Rosją, z Europą Środkowo-Wschodnią i Polską w strefie tektonicznego zgniotu oraz odwrócenia się od USA. Można powiedzieć, że celem jest zasada Lorda Ismaya, towarzysząca założeniu NATO, ale odwrócona. Wtedy było „America in”, czyli Ameryka w Europie, „Russia out”, Rosjanie precz z Europy i „Germany down”, czyli podporządkowanie Niemiec. Teraz ma być „America out”, „Russia in”, „Germany up”, czyli Ameryka precz, Rosję zapraszamy, a Niemcy rządzą. 

Żeby ten cel osiągnąć, trzeba zgnieść opór Europy Środkowej, bo to ona głównie jest niechętna tym zmianom, co widać było choćby w liście sygnatariuszy tzw. „non-paper” z 9 maja 2022 roku, w którym 13 krajów napisało, że zmiany traktatów nie są potrzebne. 19 grudnia w głosowaniu na Radzie Ministrów UE przekonamy się, ilu z tych opornych jeszcze pozostało. 

Przełamanie tego oporu jest potrzebne eurocentralistom, by zrealizować tę wizję geopolityczną i geoekonomiczną, w której chodzi o połączenie podupadającego potencjału gospodarczego zachodniej Europy z zasobami naturalnymi Azji, które kontroluje Rosja. To jest plan, który przecież nie jest nowy, on zawsze był w tle relacji niemiecko-rosyjskich i w czasach Katarzyny Wielkiej i Bismarcka. Nie jest przypadkiem, że armia Hitlera szła w kierunku Baku. 

Ważnym elementem tego planu, o którym trzeba pamiętać, jest to, że te połączone potencjały: technologii i kapitału ludzkiego Europy oraz zasobów naturalnych Rosji, mogą zostać przeciwstawione Ameryce. Niemcy chcą się pozbyć Amerykanów z Europy i odbudować swoją hegemonię. Przecież Amerykanie ich nie wyzwolili, ale zwyciężyli, i Niemcy tylko skrywały długo swą chęć pozbycia się tej kurateli. Niestety, Amerykanie tego nie widzą, albo nie chcą widzieć. 

Filozofowie Jacques Derrida i Jurgen Habermas pisali w 2003 roku, że rodzi się nowa, „europejska” tożsamość podczas protestów, które w istocie były „antyamerykańskie”.

Francja też ma ten antyamerykański uraz, choć odmiennie od Niemiec, dlatego, że ich Ameryka wyzwoliła, stając po stronie De Gaulle’a przeciwko kolaboracji Petaina z Niemcami Hitlera. Jest takie pokrętne zjawisko psychospołeczne: niechęć do wyzwoliciela i dobroczyńcy, bo przypomina on o historycznej słabości. Dlatego mamy to europejskie pęknięcie w relacjach ze światem anglosaskim i dlatego Wielka Brytania została przez duet francusko-niemiecki wypchnięta z Unii. Stała bowiem na przeszkodzie w realizacji tych dwóch megaplanów: centralizacyjnego zamachu ustrojowego na UE oraz sojuszu euroazjatyckiego od Lizbony do Władywostoku z Rosją, Wielka Brytania kotwiczyła ponadto USA w Europie. Nota bene z tych samych powodów przeszkadza tym planom suwerenna Polska, stąd atak na nią. 

To jest moment, w którym muszę zadać może naiwne pytanie. Wielu uwierzyło, że projekt „od Lizbony do Władywostoku” już odszedł do lamusa, Niemcy zrozumiały swój błąd, było „Zeitenwende”. Rozumiem, że Pan w to nie wierzy?

To chyba nie chodzi o to, czy ja wierzę w „Zeitenwende”, tylko o to, że nikt już w to nie wierzy. Jedyną reakcją na te opowieści jest śmiech. Fakty i czyny przeczą deklaracjom politycznym. Polityka niemiecka jest pełna fałszu. Mówią, że pomagają, a nie pomagają. Mówią, że wydają na obronę, a naprawdę nie wydają. Mówią, że walczą z Rosją, a tak naprawdę po cichu nakłaniają Ukrainę do tego, żeby ustąpiła Rosji. Rozziew pomiędzy deklaracjami a faktami stał się właściwie zasadą niemieckiej polityki. Coraz więcej krajów, ludzi i środowisk politycznych widzi tę podwójność czy wręcz schizofrenię. 

W Polsce przeciwnikom procesu centralizacji UE często przypina się łatkę zwolenników polexitu. Jakich argumentów należy używać wobec tego w krajowej debacie, skoro sporą część polskiego społeczeństwa przeraża wizja Polski poza UE?

Nieskromnie użyję siebie jako przykładu. Wprowadzałem Polskę do UE, będąc jednym z głównych negocjatorów i architektów naszego członkostwa.

Trudno więc posądzać kogoś, kto o to zabiegał i nad tym pracował przez lata, że teraz dąży do czegoś przeciwnego, do polexitu. 

W szerszym sensie, można powiedzieć, że to właśnie my, suwerenna i europejska Polska, która była wzorcem, krzewicielem i obrońcą europejskości i płaciła za to wysoką cenę, broni Unii. Broni jej przed uprowadzeniem, przed przepoczwarzeniem w coś, co już nie będzie ani wspólnotą, ani Unią. To my bronimy traktatów, które są gwałcone. To my bronimy Unii jako wspólnoty suwerennych państw, a to druga strona chce tę wspólnotę obrócić w niwecz. Bronimy Unii takiej, jaką była w zamyśle chrześcijańskich Ojców Założycieli, jak Robert Schuman, przed tymi, którzy chcą zamienić ją w superpaństwo, przed sowietyzacją, jak tego chciał komunista Spinelli. 

 



Źródło: Gazeta Polska

Maciej Kożuszek