Gimbaza – czyli stan umysłu, mentalności, dojrzałości, który lokuje dorosłego człowieka na poziomie słabo rozgarniętego gimnazjalisty. Słówko nam zostało po epoce funkcjonowania gimnazjów, a jakże teraz okazuje się przydatne.
Tak ostatnio wygląda, jakby w świecie demokratów, zagorzałych lewicowców, liberałów i internacjonałów, anarchistów i obrońców wolności, trwał jakiś wyścig na mistrza „gimbazy”. I to wszędzie, na każdym poziomie, nie wykluczając głów państw, a nawet mocarstw, które za sukces uznają utrzymanie lotniska po utraceniu całego kraju w jedenaście dni.
W Polsce do konkursu stanęli posłowie i działacze opozycyjni, ruszając na pomoc imigrantom przebywającym na białoruskiej ziemi.
Bo chyba tylko zaczadzonemu gimnazjaliście, który wypalił blanta w łazience, a potem został zmotywowany przez wiwatujący i dodający odwagi tłum koleżanek z torbami w tęczę, wpadłoby do głowy, żeby odstawić cyrk, jaki był udziałem dwóch… posłów. Ubrani w elegancki trzewik parlamentarny, spodenki w kancik, w koszulach białych, czystych i jasnych jak intencje Donalda Tuska, brnąc przez poleskie bagna i moczary, przez puszcze, trzęsawiska, jary, gaje (nie mylić z gejami) dotarli z pomocą humanitarną nad granicę pełną niedobrych zasieków, niedobrych funkcjonariuszy Straży Granicznej i niedobrych żołnierzy. Nieśli ze sobą dary. Jak dwaj Magowie, dwaj Królowie ze Wschodu… Obaj mieli w dłoniach po śpiworku oraz jakieś białe kartoniki, trochę jak z cukierni, albo z Biedry czy innej Żabki. Pewnie mieli w nich jagodzianki i wieprzowe konserwy – wiadomo muzułmanin przy głodzie to i mielonką nie wzgardzi.
Potem jeszcze dotarła na granicę posłanka Jachira odziana w immunitet, żółtą sukienkę oraz gorące, szczere przekonanie, że należy złamać wszelkie przepisy zapisane w prawie międzynarodowym i w umowach między państwami co do ruchu granicznego i można zacząć przerzucać na drugą stronę – śpiwory, jagodzianki, mielonki i karmę dla kota.
Zdjęcia z kotem i chwytliwe tekściki w mediach typu „Onet”, mówiące o kochanym, wiernym kocie, na którym, z którym, podróżowały rodziny, rody, całe klany, też zrobiły na wielu wrażenie.
Na chwilę przerwę ten szyderczy ton, żeby spytać na poważnie – naprawdę tak istotne kwestie, jak te dotyczące pomocy humanitarnej, fal imigrantów, problemów z uchodźcami, mamy załatwiać w egzaltowany, piszczący, rozedrgany i emocjonalny sposób, na poziomie średnio rozgarniętej gimnazjalistki, która na widok kotka nie jest w stanie opanować westchnień i drżenia rąk? Naprawdę nie dręczy was, nas wszystkich to, że posłanka na Sejm RP pisze „Wpuśćcie tych ludzi do Polski! Kim są, ustali się później! Od czego macie służby?”. Przecież ręce opadają.
Czyżbyśmy mieli zamiast paszportów kontrolować na granicach koty? Czy system polegający na tym, iż w świecie istnieją granice, przejścia graniczne, kontrole dokumentów i że do państw, w tym do naszego, przybyszów z innych krajów wpuszcza się według określonego prawem systemu i sposobu powinniśmy zawiesić? A może i na lotniskach zrezygnować z kontroli paszportowej? W sumie po co – oto jakiś pan z Maroka, Tunezji, Iraku, a może Syrii, czy Afganistanu mógłby przylecieć, na lotnisku złapać taksówkę, a potem „jakoś wszystko się załatwi”? W końcu od czego są służby? Naprawdę powinniśmy po prostu zrezygnować z rozróżnienia między legalną i nielegalną imigracją? A przecież to ważne – chodzi o systemowe i zgodne z prawem niesienie pomocy, także humanitarnej, a nie dzikie, niekontrolowane, podatne na setki zagrożeń różnego rodzaju, a także często niesprawiedliwe i skierowane nie do tych, którzy faktycznie takiej pomocy potrzebują.
Trzeba podkreślić – chodzi nie o sprzeciw wobec przyjmowania imigrantów (tych Polska przyjmowała i przyjmuje) czy udzielania pomocy uchodźcom, ale robienie tego w sposób uregulowany i zgodny z prawem.
Ale czy o tym wszystkim mamy dyskutować z kimś, kto w laczkach, z pudełkiem jagodzianek i ortalionowym śpiworku dyndającym z nadgarstka, ślizgając się po błocie, pędzi na granicę, żeby odstawić szopkę, zyskać kilka punktów, bo kolega wrzuci filmik na Fejsika, a dziennikarze pokażą to we wszystkich „Faktach” wszystkich wolnych telewizji tego globu?
I czy dyskusja ma przypominać przerzucanie się mądrościami koleżanek i kolegów na lekcji wychowawczej?
W natłoku wszystkich ostatnich wydarzeń, tej amerykańskiej katastrofy, klęski i upokorzenia, coraz bardziej mnie przygnębia wszechobecna w umysłach różnych polityków na całym świecie, nie tylko w Polsce, mentalna „gimbaza”. Może ktoś wymyśli na nią szczepionkę? Gdyby tak się stało, trzeba szczepić przymusowo!