Szef Platformy Obywatelskiej przez lata swojej politycznej kariery dał poznać się nie tylko Polakom, lecz znacznie szerszej społeczności, jako polityk działający w interesie zarówno Niemiec, jak i Rosji. I choć od momentu wybuchu rosyjskiej agresji na Ukrainę - 24 lutego - polityk skrupulatnie krok po kroku zmieniał narrację, opowiadając się za broniącą się Ukrainą, na jaw wyszły fakty, które nie stawiają go w dobrym świetle.
Przypomnijmy - szef opozycji przed laty wypowiadał się o stosunkach polsko-rosyjskich w niezwykle optymistycznym tonie. Gdy w 2008 roku składał wizytę w Moskwie, przyznał, że jego celem jest poprawa relacji na linii Polska-Rosja.
"Chciałbym, aby te intencje były traktowane poważnie"
- mówił wówczas.
To tylko jeden z wielu przykładów, kiedy Donald Tusk pokazał swoje ciepłe do Moskwy nastawienie. Pełniąc rolę przewodniczącego Rady Europejskiego, u boku Angeli Merkel również podpisał się pod wieloma działania, prowadzącymi do uzależnienia Europy od rosyjskich wpływów. Przykładem jest chociażby zgoda na budowę gazociągów Nord Stream.
Dużą uwagę przykuło również jego ostatnie wystąpienie w Poczdamie, gdzie lider Platformy próbował przekonywać, że od zawsze był przeciwny Putinowi i jego imperialnym zapędom. Jak twierdził - czuje "gorzką satysfakcję", kiedy unijni politycy przyznają Polsce rację, co do Rosji. Bo przecież "on od zawsze o tym wiedział".
Dziś rzecznik PiS Radosław Fogiel wraz z ministrem rozwoju i technologii Waldemarem Budą zorganizowali konferencję, podczas której odsłonili kulisy uprawiania polityki gospodarczej i energetycznej przez szefa PO Donalda Tuska. Pokazali oni wiele dokumentów, świadczących o współpracy polsko-rosyjskiej właśnie w okresie panowania rządów PO-PSL.
Nasuwa się zatem pewne pytanie - gdzie bylibyśmy teraz, jako polski naród, gdyby w 2015 roku wybory wygrało nie Prawo i Sprawiedliwość, a Platforma Obywatelska z Tuskiem na czele?