Państwowa Komisja Wyborcza zakwestionowała sprawozdanie PiS. Komisja uwagi miała do wydatków rzędu 3,6 miliona złotych. Komisja pozbawiła dziś największą partię opozycyjną 10 milionów złotych z dotacji i otworzyła perspektywy dla pozbawienia jej subwencji. Wygląda na to, że komisja decyzję swoją podjęła, rachując nie kwoty, wynikające z dokumentów i zgodności zarzutów ze stanem prawnym, a własne obawy: czy bardziej boi się narazić władzy, czy prawu, które w przyszłości wyegzekwować może ktoś ktoś zupełnie inny.
Wygrał najwyraźniej strach przed ludźmi Tuska, pozory zachowano jedynie przy ustaleniu wysokości kwoty. I właśnie ta zachowawczość sprawia, że PKW naraziła się dziś wszystkim, według wielu głosów łamiąc przy tym prawo. Rządzący i tak będą wściekli, ponieważ finansowy topór PiS w jakimś stopniu poharata, ale na pewno lub nie od razu nie pozbawi możliwości działania. Opozycja zyskała potwierdzenie obaw o szybkim zmierzaniu w stronę standardów białoruskich. Prawo i Sprawiedliwość pójdzie teraz do sądu i zapewne w sądzie tym wygra, do tego zyskując okazję do mobilizacji i związania ze sobą elektoratu.
PKW decyzję w sprawie sprawozdania Prawa i Sprawiedliwości powinno podjąć już kilka tygodni temu. Sam fakt odwlekania rozstrzygnięcia naraził PiS na poważne problemy, choćby w relacjach z bankiem, kredytującym jego kampanię wyborczą. Bankiem, zależnym od Skarbu Państwa, dodajmy. Zamiast jasnej sytuacji mieliśmy do czynienia z wieloma dniami nacisków na PKW, gromadzenia dodatkowych dokumentów i, de facto, zaciemniania obrazu. Nawet członkowie Państwowej Komisji Wyborczej zwracali uwagę na fakt, że zasypywani są papierami, które nie dotyczą w żaden sposób okresu, którym organ ten miał prawo się zająć, czyli kampanii wyborczej.
„My nie zajmujemy się kradzieżą PiS-u, my zajmujemy się sprawozdaniem dot. kampanii wyborczej przed wyborami do parlamentu krajowego, czyli okresu między 8 sierpnia a 13 października, i Berek powinien wiedzieć, jak nam przysłał stos dokumentów, że nas nie interesuje to, ile w całym okresie ten PiS według niego ukradł, tylko nas interesuje, ile w kampanii, a tego nam nie wyliczali”
– mówił kilka dni temu Ryszard Kalisz.
Politycy koalicji rządzącej zachowywali się tak, jakby oczekiwali, że na ich polityczne zamówienie komisja zagrzebie się w papierach i będzie szukać, aż znajdzie. Kolejnym, opisywanym już przeze mnie aspektem sprawy, niszczącym nie tylko dla mechanizmów demokratycznych, ale funkcjonowania państwa jako takiego, była próba potraktowania podstawowej działalności parlamentarzystów, a więc działań na rzecz własnego regionu, jako wyborczego przekupstwa. Kampanie informacyjne, które zawsze zawierają drobny lub większy element autopromocji, miały zostać potraktowane wyłącznie jako element agitacji wyborczej.
Przy takim nastawieniu parlamentarzysta czy urzędnik państwowy powinien poniechać jakiejkolwiek aktywności, ponieważ, niczym w prawach Mirandy, wszystko co powie i zrobi, może zostać wykorzystane przeciwko niemu. Równolegle zaś ewidentnie kampanijne imprezy (przede wszystkim jawnie agitacyjny Campus Polska) czy operacje medialne (takie, jak kampanie reklamowe, zachwalające pracę samorządów z obowiązkowymi zdjęciami kluczowych samorządowców jako centralnym elementem) traktowane były, jako dopuszczalne i z punktu widzenia wyborów, całkowicie nieistotne.
Nierówne traktowanie łączy się tu z nierównym dostępem do środków, przede wszystkim w wyborach na szczeblu samorządowym. Nim jednak rząd zaprzągł kolejne instytucje w wyszukiwanie kwitów, rozpoczęły się naciski na PKW. Musiały one przybrać naprawdę niepokojąca skalę, skoro w mediach zaczął opowiadać o nich związany przecież z lewicą, a więc z rządzącymi, cytowany już przeze mnie Ryszard Kalisz. Tymczasem KBW, a także rewident samej PKW uważali, że nie ma podstaw do odrzucenia sprawozdania PiS.
Główne wątki, podnoszone przez rządzących, takie, jak działalność Funduszu Sprawiedliwości nie powinny w ogóle leżeć w obszarze zainteresowania komisji. Gdy chce się uderzyć opozycję w państwie osuwającym się w autorytaryzm, kij zawsze się jednak znajdzie.
Tyle, że kij ten ma, jak to kij, dwa końce. Odpowiedzialni za dzisiejsze bezprawie przekonają się o tym wcześniej czy później.
Krzysztof Karnkowski