Grzegorz Schetyna przekonując, że kluczowy wynik dla wyborów uzyskać trzeba w Końskich, opierał się na dobrych badaniach opinii publicznej. Końskie liczy sobie poniżej 18 tys. mieszkańców, a cały powiat niecałe 34 tys. Klasyfikuje to miasto w grupie miejscowości do 50 tys. mieszkańców. Wraz ze wsiami, które w dużej mierze zaczynają przypominać małe miasteczka, ze względu na łatwy dojazd do metropolii i dostępność środków cywilizacyjnych, to ludzie, których wiele łączy, szczególnie w czasie wyborów. Ile osób mieszka w miejscowościach (miasta i wsie) do 50 tys. mieszkańców? Jest to aż 68 proc. Polaków. Czyli ten, kto tam wygra, ma ogromne szanse na zwycięstwo w całej Polsce. W ostatnich wyborach parlamentarnych PiS uzyskał w Końskim prawie 45 proc. głosów (w całym kraju 35 proc.). Andrzej Duda wygrał ponad 61 proc. głosów (w skali kraju 51 proc.). Dudzie wystarczyło na drugą kadencję, PiS-owi paru procent zabrakło. Jaki stąd wniosek? W Końskim trzeba mieć ponad 50 proc., jeżeli przegrywa się w dużych miastach.
Co więc powinien zrobić sztab Trzaskowskiego, żeby wygrać? Powinien przekonać chociaż kilka procent mieszkańców takich miejscowości, skoro ma przewagę w dużych miastach. Co zrobił? Zamknął się w pustej sali, wyrzucając nawet lokalną telewizję. Przyjechał „pan” z miasta i pokazał prowincjuszom, kto tu rządzi. Inni kandydaci zgodzili się debatować przy pełnym rynku. Tego widoku już nikt nie wymaże. Wiele zdarzyło się i zdarzy podczas tych wyborów, ale pogardę dla mieszkańców dwóch trzecich kraju trudno będzie zapomnieć. Bo Polska to Warszawa i Kraków, ale najbardziej Końskie, Brzeziny czy Stargard.