Youtube oficjalnie dołączył w cenzorskich zapędach do Twittera i Facebooka. Największy serwis streamingowy będzie cenzurował filmy, które podważają zwycięstwo Joe Bidena w wyborach.
Media społecznościowe od dawna są oskarżane przez amerykańską prawicę, że ich neutralność to tylko pozory, a one same otwarcie wspierają lewice. Tegoroczne wybory przyniosły na to kolejne dowody. Kiedy dziennik New York Post ujawnił podejrzane interesy Huntera, syna Joe Bidena, Twitter zablokował im konto i uniemożliwił rozprzestrzenianie tej informacji. Po wyborach oznaczali również wpisy o wątpliwościach co do ich uczciwości specjalnymi dopiskami, że „zdaniem agencji prasowych Joe Biden został prezydentem”, „to stwierdzenie jest dyskusyjne” itp. Facebook natomiast sztucznie ograniczał zasięgi postów podważających zwycięstwo Bidena.
Teraz dołączył do nich należący do koncernu Google serwis Youtube - największy na świecie serwis streamingowy, który ma miesięcznie 2 miliardy użytkowników. Na swoim firmowym blogu poinformowali, że od środy będą usuwać wszelkie filmy które „oszukują ludzi poprzez sugerowanie, że oszustwa lub błędy na szeroką skalę zmieniły wynik amerykańskich wyborów prezydenckich w 2020 roku”. Pochwalili się także, że od września usunęli 8 tysięcy kanałów i „tysiące szkodliwych i mylących filmów związanych z wyborami”. 77% miała być usunięta zanim obejrzało je więcej niż sto osób.
Decyzja serwisu Youtube ma związek z tym, że we wtorek minęła data tzw. bezpiecznej przystani. Do tego dnia wszystkie stany powinny oficjalnie certyfikować wynik wyborów i wysłać go do Kongresu. Zrobiły to wszystkie poza Wisconsin, gdzie pozew wyborczy Trumpa nadal czeka na rozpatrzenie. Prawnicy prezydenta podkreślają jednak, że ta data wcale nie oznacza, że muszą przestać walczyć o wyjaśnienie „cudów nad urnami”. Podkreślili, że przy okazji wyborów w 2000 roku nawet skrajnie lewicowa sędzia SCOTUS Ruth Bader Ginsburg uznała, że taką datą będzie dzień, w którym Kongres będzie liczył głosy delegatów, czyli w tym roku 6 stycznia.
Ta nowa cenzura już zdążyła rozwścieczyć amerykańską prawicę. Wielu z nich zwraca uwagę na to, że Youtube w najmniejszym nawet stopniu nie walczył z informacjami o tym, jakoby rosyjskie służby pomogły wygrać wybory 2016 Trumpowi – nawet wtedy, kiedy kolejne śledztwa nie znalazły na to nawet cienia dowodów. Nie cenzurowały także „informacji” o tym, że Jill Stein z Partii Zielonych, która odebrała Hillary Clinton tyle głosów, że ta przegrała z Trumpem, działała w porozumieniu z Rosjanami.
Być może jednak decyzja Youtube okaże się dla nich zgubna. Republikanie w ostatnim czasie walczą z cenzurą w mediach społecznościowych, przy okazji afery z Hunterem Bidenem dwukrotnie wezwali ich szefów przed senacką Komisję ds. Sądownictwa. Youtube dał im kolejny argument za tym, że jeśli nie chcą się kiedyś obudzić w świecie, w którym tylko lewica będzie miała możliwość trafienia do wyborców, muszą jeszcze bardziej zwiększyć wysiłki w tym kierunku.
Mają do dyspozycji potężne narzędzie, jakim jest Sekcja 230 Ustawy o Przyzwoitości w Komunikacji. Przepis ten daje ochronę prawną właścicielom mediów społecznościowych przed pozwami z powodu treści publikowanych przez ich użytkowników. Coraz częściej słychać głosy z prawej strony, że skoro media społecznościowe nie chcą być bezstronne, to powinny być traktowane tak, jak każde inne media i stracić ochronę tego przepisu. W praktyce uniemożliwiłoby to ich działanie, gdyż chociażby z powodu ilości publikowanych codziennie treści niemożliwa byłaby moderacja wszystkich. Pojawiają się także głosy, że treść samego przepisu powinna być zmieniona tak, aby uniemożliwić cenzurę pod groźbą utraty ochrony.
Republikanom nie zostało jednak zbyt wiele czasu na takie działanie. Jeśli chcą konkretnej zmiany, to będą musieli z nią zdążyć przed odejściem Donalda Trumpa z Białego Domu, gdyż Joe Biden prawdopodobnie ją zawetuje. Sam Trump zażądał dodania odpowiednich zapisów do ostatniej ustawy o budżecie wojskowym. Ostatecznie do tego nie doszło, więc teraz grozi, że z tego powodu ją zawetuje.