Przyszła koalicja jeszcze nie ma wpływu na rządzenie, ale już wiadomo, że sprawowanie władzy nie będzie przebiegało gładko. Z jednej strony mamy wycofywanie się z obietnic wyborczych, a z drugiej przyznanie przez głównego ekonomistę Donalda Tuska, że kierunek z tarczą antyinflacyjną będzie słuszny, podczas gdy paliwo zacznie drożeć i to nie z powodu polityki Orlenu. Idą ciekawe czasy.
Wszyscy ci komentatorzy i wyborcy, którzy liczą na nową jakość w polityce, szybko zderzą się z rzeczywistością. Przed triumwiratem KO–Trzecia Droga–Lewica naprawdę wyboista droga. Gdy zaczyna się współpracę od sporów w zakresie własnych obietnic, to już pewny zwiastun kłopotów. Nadchodząca koalicja nie wie, czy „to, co zostało dane, nie zostanie odebrane”, czy jednak z lekka zmodyfikować swoje ustalenia.
Wszak od Ryszarda Petru słyszeliśmy, że 800+ powinno obejmować tylko najbiedniejszych. Jest w tym jakaś moralna racja, ale umowa – nazwijmy ją – społeczna dotyczyła wszystkich dzieci. Bo państwo inwestuje w nie niezależnie od statusu majątkowego rodzin. Poza tym KO w kampanii nie negowała potrzeby kontynuacji wypłacania świadczenia na dotychczasowych warunkach. Trzecia Droga, a więc Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz, optuje za ograniczeniem 800+ do pracujących. Lewica nie chce ograniczać programu, zaś Koalicja Obywatelska na ogół w tej sprawie milczy. Idziemy dalej: trzynastka, czternastka? KO i Lewica są za, tym bardziej że pójście na wojnę z emerytami skończyło się osiem lat temu utratą władzy przez liberałów.
Ale już Władysław Kosiniak-Kamysz mówił, że woli wyższą waloryzację, która de facto zastąpi te świadczenia. Dobrowolny ZUS dla przedsiębiorców? Wielu oburzonych właścicieli małych firm uwierzyło w to, że przestanie płacić składki – jeśli odsuną PiS od władzy – choć nie byłoby to racjonalne z punktu widzenia ich przyszłości i ogółem korzystających z systemu emerytalnego czy ochrony zdrowia. Okazało się, że dobrowolny ZUS będzie tak jak w pandemii – okresowy. To może aborcja? Lewica i KO żądają natychmiastowego wprowadzenia jej do 12. tygodnia bez ograniczeń, ale PSL mówi „nie”, a Hołownia proponuje referendum. Jest też prezydent Andrzej Duda, a poza wszystkim wyrok Trybunału Konstytucyjnego, które to „bezpieczniki” – jak donoszą wiewiórki – przyszły rząd zamierza omijać rozporządzeniami i uchwałami pod pozorem obrony demokracji i praworządności. To jednak melodia przyszłości, być może tylko element straszaka wywieranego na oponenta w Pałacu Prezydenckim.
Ale są też bardziej prozaiczne obietnice wyborcze, które przy odrobinie szczęścia udałoby się nowej ekipie wprowadzić po rozmowach z głową państwa. To podwyższenie kwoty wolnej od podatku do poziomu 60 tys. zł i powrót do rozliczania składki zdrowotnej na starych zasadach. Otóż jako pierwsza i przez nikogo nieproszona zasadność wprowadzenia sztandarowej obietnicy opozycji podważyła Paulina Hennig-Kloska. – Są zapisane zmiany podatkowe, ale ja nie widzę przestrzeni w ustawie budżetowej do wprowadzenia kwoty wolnej do 60 tys. – wspomniała.
Z kolei Magdalena Biejat, senator z Lewicy, szykowana ponoć na marszałka izby wyższej parlamentu, oświadczyła, że jej formacja nie zgodzi się na powrót do starych zasad rozliczania składki zdrowotnej sprzed Polskiego Ładu, a każdy, kto pracuje na B2B, a funkcjonuje jak na etacie, de facto oszukuje państwo – oznajmiła w Wp.pl. Partia Razem, do której przynależy Biejat, liczy zaledwie siedmiu posłów, więc nie będzie katastrofą dla Tuska pozbycie się hamulcowych z koalicji, aczkolwiek jest to wyraźny sygnał ostrzegawczy dla lidera KO. Łatwo już było. Protokół rozbieżności występuje zatem w oczywistych sprawach – i to właściwie we wszystkich kluczowych dla liberalno-lewicowej większości. Gdyby taka atmosfera wokół obietnic panowała w kampanii wyborczej, każdy z głównych aktorów opozycyjnych otrzymałby nieco mniejsze poparcie.
Ale najbardziej w ostatnich dniach zaskoczył mnie i tak główny ekonomista KO, liberał z krwi i kości, Andrzej Domański. Poseł szykowany na nowego Leszka Balcerowicza przyznał, że tarcze antyinflacyjne na gaz i prąd będą potrzebne w 2024 r. Hola, hola – przecież dotąd, mimo poparcia dla tych rozwiązań w Sejmie, politycy opozycji je krytykowali, twierdząc, że są to „działania pozorne”, „niewystarczające”, a poniekąd przebijały się zwroty o „rozdawnictwie”. No to Domański wprost wyjawił, że nowy rząd wykorzysta to narzędzie, zapewne po to, aby drożyzna na dzień dobry nie spowodowała dysonansu poznawczego u wyborców. – Będziemy dążyć do tego, by ceny gazu były zamrożone, by ceny energii elektrycznej były również zamrożone na poziomie bardzo zbliżonym do poziomu z tego roku, oczywiście dla gospodarstw domowych i samorządów – mówił ekonomista z KO w rozmowie z PAP.
Donald Tusk w kampanii wyborczej zapowiadał – w czasie gdy opozycja oskarżała Orlen o sztuczne regulowanie cen – że jak tylko wróci do władzy, to paliwo będzie po 5 zł. Tym samym licytował się z PiS na to, kto jeszcze bardziej ulży kierowcom, choć dokładnie za to Koalicja Obywatelska gromiła rząd Zjednoczonej Prawicy. Co na to Domański? – My będziemy prowadzić odpowiedzialną politykę gospodarczą, która będzie prowadzić do tego, że kurs złotego będzie się umacniał, w związku z czym mamy nadzieję, że ceny benzyny na stacjach paliwowych będą niższe. Mamy jednak konflikt na Bliskim Wschodzie, który grozi dalszymi zawirowaniami na rynku ropy. I to może mieć potencjalnie wpływ na ceny na stacjach paliw – tłumaczył dla PAP. Nie trzeba dodawać, że brzmi to jak mały odwrót od obietnicy, o której słyszała cała Polska: paliwo będzie tańsze. Tusk nie mówił o żadnych słusznych czynnikach zewnętrznych ani o warunkach, wedle których benzyna będzie kosztować 5 zł za litr. Stary, dobry numer – i wypalił. To teraz, parafrazując klasyka, paliwo może być i po 8 zł.
Łatwo się rzuca obietnice wyborcze w kampanii i to z naciskiem na 100 dni, by uzyskać polityczny efekt. Gorzej, gdy ktoś weźmie się do rachunków, policzy, ile one kosztują, ma mentalność liberała, który zawsze w chwilach konfliktów na świecie i niepewności woli „trzymać się za portfele”, a w dodatku jeszcze przyjdzie mu się zmierzyć z nieuchronnym kryzysem energetycznym czy wzrostem cen. Wtedy cała śpiewka o tym, że wystarczy „być uczciwym” – tak jakby Platforma Obywatelska nigdy wcześniej nie rządziła – przestaje mieć znaczenie. – Jeśli w Polsce znowu nastanie rząd odpowiedzialny, który wie, na czym polega gospodarka, to pieniądze znajdą się w sposób niemalże automatyczny. „Wiecie, z czego można sfinansować ten program 100 konkretów w 100 dni? Z uczciwości, kompetencji, dobrej reputacji przyszłego rządu” – ogłaszał na jednym z przedwyborczych wieców Tusk. Oj, chyba Petru, Kosiniak-Kamysz, Leszczyna, Hennig-Kloska, Biejat, Hołownia i Domański nie uwierzyli w te pięknie brzmiące zapewnienia. I chyba to jest jeden z powodów, dla których umowę koalicyjną – mimo nacisków na prezydenta Andrzeja Dudę – spisuje się trzy tygodnie od wyborów. Opozycja naprawdę nie była przekonana i, co istotne, przygotowana do 15 października, że utworzy rząd.