Przeholowali. W porównaniu z wyborami samorządowymi w 2010 r. PSL dostał 66 mandatów wojewódzkich więcej i blisko 50 proc. wzrost poparcia. Po tygodniu liczenia wyszedł wynik taki, by mimo wygranej PiS, koalicja PO-PSL zachowała władzę w sejmikach. To za bardzo śmierdzi i każdy myślący człowiek widzi, że zostaliśmy oszukani. Wszyscy bez wyjątku. Mówienie o zagrożeniu demokracji przestało już być aktem histerii, czy patetycznym okrzykiem. Stało się racjonalnym stwierdzeniem faktu. Nie wystarczy jednak zauważać oczywiste oczywistości, musimy znaleźć wyjście z kryzysu.
Naszym obowiązkiem jest nie popadać w apatię, a uratowanie tej demokracji. Rządzący chcą zakrzyczeć rzeczywistość, tym bardziej naszym obowiązkiem jest wyciągnąć poważne wnioski z tego kryzysu, w jakim się znaleźliśmy.
Tak, wczoraj okradziono nas wszystkich. Okradziono nas z uczciwych wyborów, a mówiąc patetycznie, ale jak najbardziej uczciwie – okradziono nas z demokracji. Przy okazji udowodniając wszystkim że rzeczywiście jak stwierdził Marek Sawicki, jesteśmy frajerami. Każdy myślący obserwator życia publicznego widzi, że państwo naprawdę przeżywa kryzys.
Co gorsze, po tym wszystkim co obserwowaliśmy przy okazji wyborów samorządowych, prezydent zamiast szukać rozwiązań, które uzdrowiłyby polską demokrację, albo podniosły zaufanie do instytucji państwa - zaczął obrażać tych, którzy mają czelność opisywać wyborczą kompromitację, czy liczą na normalność. Zamiast realnych działań, premier i prezydent próbują zamknąć usta krytykom. Już ogłosili Polakom że na powtórzenie wyborów nie ma szans. Nie czekając na taką błahostkę, jak wyrok sądu. Szefowa rządu ogłosiła również, że podstawą demokracji jest… bronienie władzy przed opozycją. Nie przesadzam. Premier Ewa Kopacz kilka dni temu „uspokoiła" Polaków, że zjednoczona opozycja
„nie jest w stanie zagrozić ugruntowanej demokracji w Polsce”. Innymi słowy: my władza to demokracja, kto przeciwko nam, ten przeciwko demokracji. Jakby tego było mało, dziennikarzom za wykonywanie ich pracy grozi dziś rok więzienia, a wiceprzewodnicząca partii rządzącej, prezydent stolicy publicznie życzy im kary. Gdzie my żyjemy? Czy ma sens branie udział w wyborach, a może nawet życie w Polsce, w której nie zmieniając granic, z każdym rokiem jesteśmy bliżej Wschodu? Chciałbym znaleźć na te pytania pozytywną odpowiedź, ale jedyna jaka mi przychodzi, to stwierdzenie prostego faktu, że czeka nas wiele pracy, by demokrację przywrócić. Pracy, którą musimy wykonać. Kryzys państwa, kryzys demokracji – tak, to prawda, jednak zamiast narzekania i jojczenia, powinniśmy wyciągnąć wnioski. Najpierw uporządkujmy kilka faktów.
„Zmieleni 2014”
Jak wyliczył Michał Pretm, w województwach Warmińsko-Mazurskim i Lubuskim wzrost liczby nieważnych głosów w porównaniu wyborów 2010 i 2014 wpłynął bezpośrednio na wzrost poparcia dla PSL. Według oficjalnych danych w tych dwóch okręgach nieważnych głosów było odpowiednio: 19,86 procent i 20,54 proc. To nie wszystko.
W województwie wielkopolskim gdzie padł ogólnopolski rekord nieważnych głosów (22,77 proc.) wybory wygrało PSL, które poprawił swój wynik, zdobywają 12 mandatów, czyli o 5 więcej niż cztery lata temu. Ktoś może się spytać dlaczego wola blisko jednej czwartej wyborców nie znalazła odzwierciedlenia w wyniku wyborczym? Jakie były przyczyny „nieważności”, czy to był błąd w wypełnieniu karty? A może jak twierdzi strona rządowa świadome oddanie nieważnego głosu? Może jeszcze inna przyczyna? Tego się nie dowiemy, bo nowy kodeks wyborczy nie podaje takich danych.
Sama PKW, ustami Marii Grzelki tłumaczyła, że przyczyna tak ogromnej liczby nieważnych głosów to ważny temat dla badaczy, ale komisję to nie interesuje, bo ma jedynie podliczyć liczbę ważnych głosów.
W całym kraju głos, wola prawie jednej piątej, a dokładnie 17,93 procent tych, którzy poszli zagłosować, jest nieznana. Czy Twój głos został doliczony do całości? Tego nikt nie może być pewnym, bo przyczyn unieważnienia są nieznane. Gdybyśmy jeszcze obserwowali jakiś wzrost deklaracji o oddawaniu nieważnego głosu, w formie politycznej deklaracji, ale takich sygnałów nie było. Teorię o błędach z powodu „książeczki” też możemy wyrzucić do kosza, bo to nie pierwsze, nie drugie, nie trzecie wybory z broszurą. Nawet jeśli to tylko błędy, to w sytuacji gdy jest ich tak ogromna liczba, że wynik wyborczy nie odzwierciedla, a nawet spacza wolę obywateli – nie możemy się na to zgodzić. Jak zauważył na Twitterze Janusz Opiła:
"Jeśli dwaj uczniowie napiszą sprawdzian na zero punktów, to świadczy to o nich, jeśli ćwieć klasy - o nauczycielu". Obserwując co się dzieje, trudno mi nie powtórzyć za ministrem sprawiedliwości Cezarym Grabarczykiem:
Jest wiele powodów do niepokoju.
Co dalej?
Problem jest, to widzimy wszyscy. Musimy się zastanowić jak go rozwiązać. Nie nazywać szaleńcami ludzi, którzy nie akceptują zamieniania „święta demokracji” w jakąś anarchię w wykonaniu najważniejszych instytucji państwa. Nie można obrażać ludzi, którzy chcą czuć się jako obywatele bezpieczni, chcą temu państwu ufać. Nie mogą jednak znaleźć w sobie tego zaufania, w państwie, które zwyczajnie nie zdaje egzaminu.
Zaklinanie rzeczywistości przez rządzących, czy wygrażanie pięścią w kierunku tych, którzy maja ambicję na państwo normalne, nie dziadowskie – na pewno nikomu nie pomoże. Sympatycy partii rządzących mogą czuć satysfakcję, PO i PSL w końcu nie oddały władzy w kandencji, gdzie do wydania jest masa pieniędzy. Wyborcy tych partii muszą jednak pamiętać brak demokracji uderza również w nich. O dziennikarzach, którzy pomylili swoją rolę i zamiast reprezentować obywateli w relacji z władzą, reprezentują władzę i tych obywateli walą po głowie pałką – aż przykro wspominać. Ludzie, którzy im bardziej coś nie działa, im większy kryzys państwa mamy, tym mocniej krzyczeć będą że jest wspaniale – sami wyłączają się z grupy dziennikarzy, stając się politykami.
A sytuację, gdy głos kilkuset tysięcy wyborców trafił do niszczarki nie można ignorować. To jest poważna sprawa.
Pierwszym i podstawowym skutkiem wyborczego skandalu powinny być działania systemowe, propaństwowe. Protesty wyborcze, pilnowanie przebiegu procesów wyborczych, pilnowanie procesu dziennikarzy i weryfikacja danych podawanych przez Państwową Komisję Wyborczą. Jednym słowem kluczowa w państwach demokratycznych postawa: ufam, ale sprawdzam. Bo zaufanie do państwa nie wzrasta, o czym woleliby niektórzy zapomnieć, od nakazu zaufania.
„Nie mamy nic przeciwko temu. Jeżeli OBWE uzna za stosowne i konieczne obserwowanie wyborów – zapraszamy” - ogłosił wczoraj na konferencji prasowej zastępca szefa PKW, Andrzej Kisielewicz. Sam jestem sceptyczny wobec takiego rozwiązania, ale rzeczywiście w obecnej sytuacji jest ono dużo bardziej uzasadnione niż zwykle.
Wykorzystajmy je.
Problem nieważnych głosów potrzebuje przede wszystkim odpowiedzi na pytanie o przyczynę.
Jeśli chcemy, by za pomocą nieważnego głosu obywatel mógł wyrazić swój sprzeciw wobec wszystkich kandydatów, to dajmy mu szansę zaznaczenia „X” ale przy oddzielnej kratce, podpisanej np. „Żadna z powyższych osób”. Nie może być tak, że ktoś oddaje głos na kandydata A, a jego głos nie znajduje odzwierciedlenia w wyniku wyborczym. Zacytuję tutaj Raport Misji Oceny Wyborów OBWE/ODIHR z wyborów parlamentarnych z 2011 roku.
„Podczas liczenia głosów misja OBWE/ODIHR zauważyła przypadki uznania głosu za nieważny pomimo jasnej intencji głosującego, ponieważ dwie linie nie krzyżowały się w wymagany sposób lub wyborca posłużył się innym symbolem do wskazania swojego wyboru. (…) Należy dokonać zmiany ścisłego brzmienia ustawy i jej interpretacji w celu zapewnienia ważności głosu we wszystkich przypadkach, gdy zamiar głosującego jest oczywisty i bezsporny, a nie tylko wówczas, gdy wybór na karcie jest zaznaczony znakiem „X”.
To nie wszystko. Mamy również problem kart, na której ktoś się pomylił i nie może swojej pomyłki poprawić, poprzez otrzymanie nowej karty wyborczej. OBWE o tym również pisała, dając proste zalecenie:
„Można rozważyć możliwość wprowadzenia do Kodeksu wyborczego przepisu umożliwiającego wydanie nowej karty do głosowania wyborcy, który przez pomyłkę ją uszkodził”.
Kontrola obywatelska władzy
Sami jeśli chcemy mieć komfort, że nikt nas nie oszukał, że wynik wyborczy w tzw. systemie będzie się różnił od tego na papierze, że ktoś źle policzył, bądź zwyczajnie oszukał – sprawdzajmy każdy swoją komisję, fotografujmy protokoły, zgłaszajmy się na mężów zaufania. PO i PSL nie mają prawa mówić o „pisowskich mężach zaufania”, tylko same powinny wspierać i zachęcać ludzi, by angażowali się w pilnowanie wyborów.
Instytucji męża zaufania nie wymyślił PiS – nie atakujmy, nie niszczmy jej. Głośno wyraźmy nasze poparcie dla konkretnych rozwiązań, które wzmacniałyby transparentność i uczciwość wyborów. Kamery w komisjach Jedno jest pewne: kodeks wyborczy musi zostać zmieniony, a my wszyscy jako obywatele musimy być gotowi uczciwie porozmawiać o tym jak uczynić z wyborów z powrotem święto, a nie stypę po demokracji.
Przede wszystkim rozmawiajmy. Nie obrażajcie naszego rozumu, każąc wierzyć, że nagle PSL-owi od nazwania swoich wyborców przybyło połowę wyborców, a Gdynia stała się bastionem ludowców.
Panie prezydencie, pani premier nie zaklinajcie rzeczywistości, bo od zbicia termometru gorączka nie przechodzi. Chyba że to co obserwujemy to dla was „norma”, dlatego nazywacie demokracją coś, co jest jej przeciwieństwem.
Na to jednak "nie ma zgody!"
Źródło: niezalezna.pl
Samuel Pereira