Jarosław Gowin nie zrobił nic nowego. Uciec z okrętu, gdy tonie – czyniło to już wielu polityków przed nim. On jemu podobnych dziś zebrał pod jednym sztandarem, przez co – na swoje nieszczęście – stał się symbolem nie konserwatywnego liberalizmu, ale politycznego cwaniactwa.
Gowin to polityk, który przez osiem lat współtworzył partię Platforma Obywatelska i był kluczowym elementem środowiska, które zbudowało obecny obóz władzy. Poseł, który bronił PO i był jej twarzą podczas wybuchu afer stoczniowej i hazardowej, a także przy drobniejszych sprawach, jak przejmowanie mediów publicznych. Który gładko opowiadał o „prowokacji CBA” i „kodeksie moralnym PO”, gdy do mediów docierały informacje o ustawach przygotowywanych na cmentarzach i stacjach benzynowych. Ten sam, który popierał kolejne podwyżki podatków i wprowadzanie kolejnych danin publicznych, pierwsze zmiany w OFE czy wydłużenie obowiązkowego okresu pracy do uzyskania emerytury. Polityk, który własną piersią bronił tego wszystkiego, co robiła władza po katastrofie smoleńskiej. Który bronił Stefana Niesiołowskiego, niezależnie od tego, co ten mówił i robił.
Wielkie pranie
Długo można by wyliczać podłości i grzechy PO, które nigdy Jarosława Gowina nie uwierały. Długo żadne z nich nie przeszkadzały mu chwalić „mądrości przywództwa” i konsekwentnie piąć się po partyjnej drabinie, zdobywając kolejne awanse w łańcuchu pokarmowym PO.
Ten właśnie polityk każe teraz wyborcom wierzyć, że dziś zostawia Platformę, bo zdradziła swoje ideały. Skoro teraz zdradziła swoje ideały, to znaczy, że przez ostatnie osiem lat je realizowała? Na pewno – wiemy to przecież od samego pana Gowina. – Platforma była świetna jeszcze całkiem niedawno. Jakoś tak niedługo przed tym, zanim Donald Tusk swojego ministra sprawiedliwości zaczął medialnie grillować.
Na jakiej podstawie wyborcy mają uwierzyć w czystość intencji wszystkich tych polityków, którzy stanęli na ostatniej konwencji partii Gowina, a łączyło ich jedno: uciekli z szeregów swoich partii, gdy było naprawdę źle? Na jakiej podstawie politycy opuszczający czy PO, czy PiS ogłaszają, że wszyscy, którzy na nich oddali głos w wyborach, są z nimi, i dlatego oni mandatu poselskiego nie oddadzą? To są pytania, które już tradycyjnie się ignoruje. Albo zamyka się usta pytającym, nazywając ich lemingami PO lub PiS‑u. Odrzuca się pytania o uczciwość w polityce, bo przecież to są kwestie, które przeszkadzają tylko „sekcie”. Oszołomom, którzy nie rozumieją, że w polityce już tak jest, iż raz się mówi jedno, raz drugie. Nie rozumieją, że wystarczy zmienić partyjne barwy, że liczyć się ma tylko sympatia mediów i sponsorów kampanii.
Czy jednak można urodzić się na nowo, udając, że przeszłości nie ma? Czy sztuczki medialne i manipulacja mająca przynieść nowy, oparty na oszustwie, „wyprany” wizerunek polityka może przynieść sukces?
Zgorszenie
Politycy są źli, mamy ich dość, nie ufamy ich. Takie tezy są podstawą wielu opisów politologicznych i socjologicznych w Polsce. To prawda, opinię polityków w społeczeństwie psują oni sami. Jednocześnie jest trochę tak, że politycy robią tyle, na ile im się pozwoli. Na ile pozwolą im media, komentatorzy, moraliści wszelkiej maści oraz sami wyborcy.
Dlatego dobra pamięć to nie pamiętliwość, ale racjonalny sposób poruszania się po świecie polityki. Przyzwolenie na złe zachowania w polityce, to nie miłosierdzie czy spojrzenie przyszłościowe, tylko zaniżanie standardów i sianie zgorszenia. Jeśli premier z zatroskaną miną twierdzi, że generalnie politycy kradną, a mówi to, komentując właśnie kradzież w wykonaniu swojego kumpla, to brak reakcji na takie działanie jest przyzwoleniem na relatywizm moralny.
Jeśli polityk jest wierny ideałom swoich wyborców dopóty, dopóki zabiega o ich głos, po czym gdy tylko wskoczy na upragnione stanowisko, traktuje ich jako zbędny ciężar – to nie tylko on ich oszukał. Oszukują ich również ci, którzy próbują przekonać nas, że to normalność.
To wszystko nie znaczy, że należy odbierać politykom prawo do swoistego nawrócenia. Teoretycznie taka polityczna przemiana jest możliwa. Można by jednak spytać, dlaczego w Polsce działa to tylko w jedną stronę. Gdy ktoś przez kilka lat, w czasach najgorszych afer i zachowań budzących moralne obrzydzenie, firmował kogoś swoim nazwiskiem, to należy spytać o jego motywacje zarówno przed „nawróceniem”, jak i po nim. I żądać odpowiedzi. Jeśli w polskiej rzeczywistości wystarczy, by polityk zmienił logo, a powątpiewanie w nagłe wolty jest piętnowane przez wspierających go publicystów jako „sekciarstwo”, to trudno się dziwić, że polityka kojarzy się z kłamstwem, a symbolem III RP jest brak odpowiedzialności za czyny i słowa.
Problemu wyborczej frekwencji nie załatwią suto opłacane kampanie reklamowe przed wyborami, ale uczciwość w polityce. Wielu z tych, którzy wybory bojkotują, robi to z prostego powodu: nie ufa politykom. Niedługo nadejdzie czas eurowyborów. Dlaczego Kowalski ma wziąć w nich udział, skoro po wejściu do europarlamentu jego deputowany zmieni barwy? Po co mu to? Kowalskiemu oczywiście, nie ustawionemu posłowi.
Polityka wymaga charakteru
Jarosław Gowin chciałby być postrzegany jako silny polityk o twardym kręgosłupie moralnym. Zapomina, że polityk, który ucieka ze statku, gdy ten tonie, w oczach wyborcy nie jest odbierany jako polityk silny, lecz przeciwnie, jako osoba chwiejna i kierująca się nie wartościami, ale partykularnym interesem. Jak bardzo Gowin starałby się na ostatniej konwencji swojej nowej partii Polska Razem, to i tak wyborcy długo będą pamiętali jego wystąpienie z innej konwencji. Tej w Chorzowie sprzed pięciu miesięcy, gdzie z dumą mówił do członków PO: „Wygraliśmy sześć kolejnych wyborów i to jest nasz kolejny sukces i zasługa naszego lidera”. Na tym samym zjeździe apelował o „powrót Platformy do korzeni”. Jakie korzenie miał na myśli? Gen. Gromosława Czempińskiego, wieloletniego pracownika wywiadu PRL‑u, a później szefa UOP‑u, który jawnie przyznał, że był założycielem PO, od czego liderzy tej partii nigdy się nie odcięli?
To w końcu również Jarosław Gowin w kwietniu tego roku, mówiąc o Donaldzie Tusku, nazwał go „człowiekiem wybitnym”. Dziś będzie go potępiał, jak też potępiał będzie Jarosława Kaczyńskiego, by podkreślić swoją odrębność. Jednak jego nagła wolta nie przełoży się na nagłą woltę Polaków. Wbrew założeniom nie przyniesie mu opinii ani przyzwoitego, ani mocnego polityka.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Samuel Pereira