Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Miękki Mińsk w Warszawie

Warszawiacy nie poszli na referendum, bo PiS je upolityczniło – oto najczęściej powtarzana opinia po 13 października.

Warszawiacy nie poszli na referendum, bo PiS je upolityczniło – oto najczęściej powtarzana opinia po 13 października. Tyle że to samo zdanie, tylko w trybie przypuszczającym, było suflowane Polakom niemal non stop na wiele dni przed głosowaniem. Równocześnie ci sami analitycy nie dostrzegają zupełnie, że aby zniechęcić mieszkańców stolicy do wypowiedzenia się w sprawie przyszłości władz ich miasta, partia rządząca, stołeczny ratusz użyły nie tylko słów, ale i podległych sobie instytucji. Opinia publiczna była manipulowana, ale również straszona. Powtarzana przez media wypowiedź premiera o tym, że każdy, kto pójdzie na referendum, jest przeciwnikiem Hanny Gronkiewicz-Waltz, nie miała w sobie nic poza groźbą. Poprzez kartę do głosowania sympatycy prezydent Warszawy mogli przecież dać upust swojemu poparciu dla jej polityki. Taka deklaracja szefa rządu dawała sygnał, że skorzystanie z obywatelskiego prawa uznaje on za przejaw wrogości wobec ośrodka władzy. Każdy, kto zna metody stosowane przez reżim Łukaszenki na Białorusi, wie, iż uświadamianie obywatelom, że ich obywatelska aktywność ustawi ich na pozycji wroga władzy, jest najbardziej powszechną metodą krępowania wolności w tym kraju. W przypadku warszawskiego referendum mogło to zadziałać nie tylko na urzędników, ale także na pracowników jednostek samorządowych czy nawet na osoby korzystające z pomocy społecznej. Nieważne, czy władza rzeczywiście wyciągnęłaby konsekwencje wobec kogokolwiek, kto wziął udział w referendum. Wypowiedzi najwyższych urzędników RP mogły wywołać u niektórych przekonanie, że pójście do lokalu wyborczego ściągnie na nich kłopoty. Ale o tym niemal cisza. Głośno za to o liderze Prawa i Sprawiedliwości, którego kilka konferencji prasowych miało odebrać jakiejś części mieszkańców Warszawy zapał do udziału w referendum. Gdybyśmy byli na Białorusi, to Jarosław Kaczyński również byłby głównym obiektem krytyki prorządowych mediów, tak jak swego czasu członkowie antyłukaszenkowskiej opozycji mieli przysłonić realny problem wymuszania na urzędnikach czy nauczycielach, by głosowali na przedstawicieli reżimu. Od standardów rodem z Mińska dzieli nas znacznie mniej, niż myślimy – jedynie intensywność stosowania metod ograniczania wolności, a ich katalog zaczyna się niepokojąco upodabniać.

 



Źródło: Gazeta Polska

Katarzyna Gójska-Hejke