Minister kultury Bogdan Zdrojewski uznał za stosowne powiadomić obywateli, co myśli o planach nakręcenia filmu o katastrofie smoleńskiej. Okazało się, że nie wyobraża sobie, by mógł on w ogóle powstać. Władza oficjalnie – ustami Zdrojewskiego – ogłosiła, że
skoro swoim umysłem nie ogarnia tematu, to tym gorzej dla niego. Tysiące Polaków, którzy wyczekują tego filmu, od miesięcy muszą dostosować się do ograniczeń imaginacji ministra rządu Donalda Tuska. Co na to artyści i ich stowarzyszenia? Gdzie protesty i listy do szefa resortu kultury? Mamy wszakże do czynienia z niebywałym wprost krępowaniem swobody twórczej! Pikietujących i oburzonych ni widu, ni słychu. Są za to tacy, którzy na wyścigi zaczęli składać deklaracje, że nigdy w życiu za żadne skarby z takim pfu… dziełem nie będą mieli nic wspólnego. Ci, których najpotężniejszą częścią składową powinna być niepokorność, okazali się wyjątkowo karni. Używając określenia Hemara, legli migdałowym plackiem przed autorytetem władzy. Tym, którzy mają nadzieję, iż ten Zdrojewski tylko się zagalopował czy palnął bezmyślnie, przypominam, że
wcześniej szef KRRiT uznał telewizję Trwam za niepotrzebną i nie przyznał jej miejsca na multipleksie. Urzędnicy stołecznego Ratusza, z Hanną Gronkiewicz-Waltz na czele, doszli z kolei do wniosku, że pomnik upamiętniający ofiary katastrofy smoleńskiej zeszpeciłby centrum Warszawy. Ich wrażliwość jest przecież tak wysublimowana, że żadne stowarzyszenie architektów nie podjęło z tym osądem dyskusji. Takie przykłady można mnożyć. Władza, nawet na niższych szczeblach, rości sobie prawo do wyznaczania, co mamy oglądać, co czytać, kogo upamiętniać. Czuje się właścicielem naszej wrażliwości.
A to barbarzyństwo dokonuje się przy milczeniu tych, którym szczególnie powinno ono doskwierać. Dobijamy do najwyższego poziomu polityki małości. Po miłości.
Źródło: Gazeta Polska
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Katarzyna Gójska-Hejke