Kiedy trzy dni po rosyjskiej napaści na Ukrainę Olaf Scholz ogłosił w Bundestagu programowe założenia Zeitenwende [epokowego przełomu], część komentatorów skwitowała, że oto Berlin przejrzał na oczy i zmienia podejście do Rosji. Trzy miesiące po mowie kanclerza Niemiec krystalizuje się faktyczna istota Zeitenwende. W środę na konferencji poświęconej temu zagadnieniu przewodniczący SPD Lars Klingbeil powiedział, że po blisko 80 latach powściągliwości Niemcy mają teraz nową rolę w międzynarodowym układzie współrzędnych. O jakiej roli mówił szef socjaldemokratów? O roli przywódczej. I powtórzył to kilka razy, więc o pomyłce nie może być mowy. Do pomysłu odniosła się na tej samej konferencji wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego Katarina Barley (SPD). Zapytana o to, czy nie dostrzega sprzeczności między postulatem niemieckiego przywództwa a instytucjonalną przynależnością Niemiec do UE, odparła: –To nie jest żadna sprzeczność, instytucja też potrzebuje przywództwa.
Temat Zeitenwende wostatnich dniach zdominował debatę publiczną wNiemczech. Owszem, były i inne tematy, takie jak upublicznienie przez rząd federalny listy broni dostarczonej do tej pory na Ukrainę i listy z planowanymi dostawami. A jednak to Zeitenwende i nowa rola, jaką państwo niemieckie jest gotowe przyjąć w związku z planem kanclerza Scholza, zaprząta głowy polityków, szefów koncernów i ekspertów.
W środę o zasięgu, znaczeniu i przyszłości „epokowego przełomu” dyskutowano równolegle na dwóch forach. W berlińskim oddziale bliskiej SPD Fundacji Freidricha Eberta bardziej kameralnie, ale z udziałem prominentnych socjaldemokratów z Niemiec i zagranicy, m.in. szefowej resortu obrony Christine Lambrecht, Fransa Timmermansa i Katariny Barley oraz ekspertów czołowych think tanków. Siedem kilometrów dalej na wschód, w gmachu Vertic Music Hall, dyskusję przeprowadzono z rozmachem i w obecności śmietanki niemieckiego przemysłu oraz polityki. Oba te wydarzenia spinał temat Zeitenwende, rozumiany i definiowany już nie tyle jako znak wewnętrznego rozliczenia Niemiec z błędną polityką zagraniczną i energetyczną ostatnich dekad, ile ogólnoeuropejski program zmian, których Niemcy powinny być patronem, katalizatorem i liderem. O ile jednak wydarzenie z Vertic Music Hall koncentrowało się na zagospodarowaniu Zeitenwende pod kątem przeorientowania niemieckiego przemysłu w nowych okolicznościach energetycznych – a konkretnie w obliczu wyzwań związanych z koniecznością dywersyfikacji dostaw gazu i ropy, zwiększeniem udziału węgla w produkcji prądu itp. – o tyle w łonie socjaldemokratycznego think tanku paneliści przeszli do politycznych konkretów, zdumiewając nawet najtwardszych towarzyszy SPD, o czym za chwilę.
Konferencję w Fundacji Friedricha Eberta otworzył Lars Klingbeil. Na pierwszy ogień mowy programowej poszedł Antonio Gramsci. – Kryzys polega dokładnie na tym, że to, co stare, umiera, gdy nowe jeszcze się nie narodziło – zaczął szef SPD, cytując tylko pierwszą część myśli włoskiego komunisty, która kończy się tak: „...w takim interregnum pojawia się szeroki wachlarz patologicznych symptomów”. A zatem patologiczne symptomy pominięto, pozostając na niwie hasła „idzie nowe”.
W przemówieniu Klingbeil podzielił swoje dotychczasowe życie na trzy etapy. I tak kiedy miał lat 11, upadł mur, jako 23-letni praktykant w Nowym Jorku był w samym centrum wydarzeń po zamachu na World Trade Center, a dziś jest przekonany, że to Zeitenwende stanowi kolejny historyczny przełom. I to taki, który wymaga od Niemiec gotowości do przejęcia większej odpowiedzialności w świecie, a nieco bliżej – odpowiedzialności za centrum, jakim jest wg Klingbeila Unia Europejska. I „centrum” jest tu pojęciem kluczowym, gdyż w opinii szefa SPD świat przyszłości nie będzie już multilateralny, ale multi centralny, nie będzie podziału na bloki, tylko podział na centra zasysające koncentrycznie (niczym u Jacques’a Delorsa) swoje peryferia wedle zasady twardego jądra władzy i mniej rozwiniętych obrzeży, które jądro przyciąga swoją „atrakcyjnością”. Jądrem w domyśle mają być Niemcy, które „poblisko 80 latach powściągliwości mają teraz nową rolę w międzynarodowym układzie współrzędnych”.
– Niemcy w ostatnich dekadach wypracowały sobie ogromne zaufanie (...). Stoją dziś w samym centrum i uważam, że powinniśmy sprostać nadziejom, jakie pokładają w nas inni. Przywództwo nie polega na unikach, ale na kooperacji, co oznacza, że działamy z szacunkiem nawet względem tych, z którymi się nie zgadzamy
– wyliczał Klingbeil. Następnie zapewniając, że Niemcy już nigdy nie powinny tak dalece uzależnić się od innego państwa, mając na myśli Rosję, ale również Chiny, szef SPD wyraził solidarność z Ukrainą i podkreślił, że Niemcy wraz ze swoimi sojusznikami idą drogą wywierania presji na Rosję. – To ważne, że podejmujemy te kroki, ponieważ łączą się one z nową rolą, jaką teraz jako Niemcy przyjmujemy – dodał. Dalej była mowa o tym, że nawet podczas ostatniej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium tylko nieliczni eksperci podnosili kwestię możliwego ataku Rosji na Ukrainę i że w Niemczech należy zacząć poważnie traktować różne scenariusze, również te teoretycznie najmniej prawdopodobne.
W mowie Klingbeila pojawił się też wątek Polski i państw bałtyckich, które „boją się, że będą następne”, a także zapowiedź wizyty w Polsce i na Litwie jeszcze w tym tygodniu.
Na koniec polityk, chwaląc decyzję rządu o przyznaniu 100 mld euro dodatkowego dofinansowania Bundeswehrze, przypomniał, że wychowywał się w Münster jako syn żołnierza, który przez 12 lat zasiadał w kolejnych parlamentarnych komisjach obrony, uważa, że „społeczeństwo powinno się odnosić do armii z większym szacunkiem”.
Nie zabrakło też propozycji reformy struktur UE – zdaniem Klingbeila powinna zostać zniesiona zasada jednomyślności w przypadku decyzji podejmowanych przez państwa członkowskie w sprawach polityki zagranicznej inie wolno „zezwalać na żadne odstępstwa w kwestii praworządności i demokracji”, czemu ma służyć specjalny mechanizm nadzorujący, czy kryteria kopenhaskie są przestrzegane przez państwa, które już dołączyły do Wspólnoty.
Klingbeil postulował też uwspólnotowienie polityki bezpieczeństwa w sensie wprowadzenia systemu koordynacji zakupów zaopatrzenia militarnego dla wszystkich 27 państw.
Kwestia ta została zresztą podchwycona później w rozmowach panelowych – takiej koordynacji domaga się m.in. szefowa niemieckiego MON, argumentując, że wspólne zakupy w ramach UE usprawnią proceder i wykluczą ryzyko niekompatybilności systemów (Niemcy kilka miesięcy temu narzekali, że np. ich analogowe radiostacje nie chcą współgrać z tymi francuskimi, ale problemów jest, zdaje się, więcej).
Podsumowując: Lars Klingbeil, opierając się na agendzie Zeitenwende ogłoszonej w reakcji na rosyjską napaść na Ukrainę, wysunął postulat objęcia przez Niemcy przywództwa w Unii Europejskiej. To przywództwo byłoby motywowane faktem, że Niemcy są największą gospodarką Wspólnoty i że „od Berlina oczekuje się” przejęcia pałeczki. Później w panelu wiceszefowa PE powie, że wiele europejskich państw odetchnęło z ulgą po ogłoszeniu Zeitenwende i że „instytucja też potrzebuje przywództwa”. Barley nie odmówiła sobie też w środę wskazania Polski i Węgier jako państw, które do tej układanki nie do końca pasują. Ale tojuż tak zprzyzwyczajenia. Trzeba jej darować.
Każde państwo ma prawo do swoich ambicji i aspiracji, to nic zdrożnego. Pytanie jednak, na jakim fundamencie (prócz dominacji gospodarczej) Berlin – bo chyba nie Lars Klingbeil samodzielnie i własnymi rękoma – chce budować przewodnictwo w Europie. Czy na takim, że po 1989 r., kontynuując założenia brandtowskiej Ostpolitik ze „zbliżeniem przez handel” i wszelkimi przyległościami, do tego stopnia uzależnił się od dostaw energii z Rosji, że nawet największy zbiornik gazu w państwie (w Rehden, kraju związkowym Dolna Saksonia) oddano w ręce spółki córki Gazpromu, a następnie nawet nie spostrzeżono, jak rosyjski właściciel latem i jesienią ub.r. praktycznie wyzerował jego zasoby, co zresztą potwierdził w niemieckich mediach Klaus Müller, szef Federalnej Sieci Przesyłowej. Skutek tego jest taki, że dwa tygodnie temu zbiornik, który na fali specustawy przeszedł pod nadzór państwowego powiernictwa, był zapełniony w zaledwie 2 proc. Czy to jest przyczynek do objęcia przywództwa w Unii Europejskiej?
A może takim przyczynkiem jest gorliwy wkład niemieckich lobbystów i polityków, w tym wielu z SPD, którzy przez ostatnie dekady stawiali na współpracę z Rosją ponad głowami swoich sojuszników, ignorując wezwania do opamiętania, blokując drogę Ukrainy i Gruzji do NATO, bawiąc się w przyjaźń rosyjsko-niemiecką nawet po aneksji Krymu? To są banały. Rzeczywistość jest dużo bardziej złożona i brzydka, a jednak nie hamuje czołowych polityków SPD, z jej szefem na czele, w wysuwaniu roszczeń do unijnego berła.
W czwartek podczas wysłuchania sprawozdania Christine Lambrecht w Bundestagu deputowani klubu parlamentarnego CDU/CSU Knut Abraham i Paul Ziemiak, powołując się na „przywódczą rolę Niemiec” i ewidentnie nawiązując do słów Klingbeila, zapytali szefową MON, czy Niemcy w tej nowej roli nie powinny powiedzieć, że „Ukraina musi tę wojnę wygrać”. Christine Lambrecht w swoim stylu odpowiedziała wymijająco – przez gardło jej nie przeszło, że Ukraina musi wygrać. Podobnie lawirowała w ostatnich miesiącach, snując opowieść o wspieraniu, solidarności i poszanowaniu dla decyzji Ukrainy, jakby to miało cokolwiek wspólnego z wypowiedzeniem tych kilku prostych słów.
Podczas tego samego posiedzenia Bundestagu, już po mowie Olafa Scholza, który zreferował stanowisko Berlina przed szczytami Rady Europejskiej, G7 i NATO, przewodniczący CDU Friedrich Merz zauważył, że na sali nie ma żadnego z przewodniczących SPD, którzy „mieli przecież ostatnio takie mądre pomysły na politykę bezpieczeństwa i zagraniczną”. I tylko najmniej zainteresowani ostatnimi rozgrywkami między Merzem a Klingbeilem nie wyczuli igiełki wycelowanej w szefa SPD. I poleciała ona w stronę Klingbeila z podwójnym impetem: nie tylko ze względu na postulat „przywódczej roli Niemiec”, ponieważ, jak się zastanowić, tego typu pomysły krążyły i wciąż krążą również wśród chadeków. Było tu jeszcze coś: trzy dni temu Klingbeil, komentując poczynania Merza, nazwał go „zrzędliwym wujem”. Takie osobiste potyczki potrafią podgrzać atmosferę na sali plenarnej.
Patrząc na wrzawę, jaką środowe wystąpienie Klingbeila wywołało w samym SPD, można zadać pytanie, czy Katarina Barley postawiła na właściwego konia. W czasie, gdy porządni deputowani do Bundestagu cierpliwie słuchali Olafa Scholza, część udzielała się medialnie, krytykując przywódcze ambicje Larsa Klingbeila. I tak w wypowiedzi dla tygodnika „Der Spiegel” szefowa socjaldemokratycznej młodzieżówki Jessica Rosenthal stwierdziła, że „mówienie o przywódczej roli, jaką powinny przejąć Niemcy, świadczy obłędnym rozumieniu ich roli”, co argumentowała m.in. wnioskami, jakie należy wyciągnąć z historii tego państwa. Również szef lewego skrzydła SPD, Linke 21, Sebastian Roloff zdystansował się od słów swojego przewodniczącego. – Tego typu tezy powinny wpierw zostać skonsultowane w partii. Góra nie może sama decydować – powiedział. I w tym tonie były jedyne krytyczne głosy z SPD. Ciekawe, czy Klingbeil faktycznie z nikim nie skonsultował swojego apelu o „więcej Niemiec”, czy jednak puścił w obieg coś, co krąży w kuluarach i szuka ujścia. A może wyjaśnienie jest banalnie proste? Szukając inspiracji przed panelem, chwycił w ręce książkę Leona Mangasariana i Jana Techau z 2017r., gdzie autorzy tęsknili za przywódczą rolą Niemiec, uznając, że najwyższy czas na mocne uderzenie? 80 lat powściągliwości... Tak, to wszystko tłumaczy.