Dotarliśmy do ludzi, którzy z tego wszystkiego nie zdawali sobie sprawy. To ich poruszyło. Chcę wierzyć, że tak jest, bo w tym co robię, nigdy nie spotkałem się z tak wielkim zainteresowaniem - mówi w rozmowie z niezalezna.pl współautor serialu dokumentalnego "Reset" prof. Sławomir Cenckiewicz. - Największym wyzwaniem w tym projekcie - przynajmniej dla mnie - było uporządkowanie wiedzy - wspomina z kolei prace nad serialem red. Michał Rachoń.
Aleksander Mimier, Niezalezna.pl: Czego w „Resecie” jest więcej - nauki czy dziennikarskiej narracji? Któryś z tych elementów dominuje, czy wręcz przeciwnie - oba się zrównoważyły, uzupełniły?
Red. Michał Rachoń: Nie byłoby możliwe opowiedzenie tej historii w finalnej formule bez materiałów źródłowych. Ale żeby ta historia była zrozumiała, konieczne było nałożenie filtrów związanych z pracą realizacyjną, telewizyjną, z językiem filmowym. Tej historii z kolei nie byłoby bez tego, co jest źródłem. A źródłem są tu dane przechowywane w polskich archiwach. I przez całe lata nikt do nich nie zaglądał.
Pamiętam, kiedy pierwszy raz siedziałem w archiwum. Zainspirowała mnie do tego historia dot. sporu o prywatyzację Lotosu. W ślad za dyskusjami polityków, postanowiłem pójść do archiwów nieistniejącego już Ministerstwa Skarbu. Zorientowałem się, że to gigantyczny zasób wiedzy, z którego nikt nie korzysta. Gdy skonsultowałem to z prof. Cenckiewiczem, okazało się, że ten prowadzi badania od dłuższego czasu. Z tego zrodził się cały projekt.
Jak się robi serial dokumentalny, który dociera do mas?
Red. Michał Rachoń: Nie mieliśmy wątpliwości co do tego, że zestaw materiałów robi wrażenie. Największym wyzwaniem w tym projekcie - przynajmniej dla mnie - było uporządkowanie wiedzy. Pracowaliśmy ponad rok, żeby dokumenty przejrzeć, przeanalizować, skonfrontować, nałożyć na oś czasu, wyodrębnić pewne zagadnienia, co do których mieliśmy zdolność oceny. W dużej mierze ta wiedza była nie tylko nieopisywana wcześniej, ale też dokumenty, do których docieraliśmy, były dokumentami wyciągniętymi z archiwów po raz pierwszy od momentu ich powstania.
Dla mnie intelektualną przygodą w całym tym przedsięwzięciu był proces poznawania wiedzy, którą znali wszyscy, pamiętający świat polityki z tego okresu. Przypominam sobie pytania, które ja i moi koledzy zadawaliśmy sobie 1 września 2009 roku, kiedy zatrzymywała nas policja. Wówczas mój przyjaciel, który w „Resecie” również występuje, pytał policję: „czy ktoś wam kazał?”. Dziś patrzymy na to z innej perspektywy. Może nikt bezpośrednio nie kazał, ale polityka państwa polskiego była nastawiona na realizację tego właśnie resetu.
Ważne było dla mnie, że moje zainteresowanie konkretnymi sprawami, jako dziennikarza, spotkało się z zainteresowaniem naukowym prof. Cenckiewicza, a do tego wszystkiego z koncepcją i wsparciem dużego medium. To dało efekt.
Prof. Sławomir Cenckiewicz: Już na początku zdawałem sobie sprawę z ciężaru gatunkowego tych dokumentów, bo byłem po kilku miesiącach szerokich kwerend archiwalnych. Miałem świadomość i wrażenie, że ten ogrom wiedzy powinien zostać upubliczniony także w innej formie, niż słowo pisane. Wtedy zamierzałem napisać książkę, serię tekstów. Wiedziałem jednak, że najlepiej będzie pokazać to na ekranie. Wiedząc o tym, że Michał interesuje się prorosyjską polityką Donalda Tuska, zaproponowałem zjednoczenie sił i zrobienie filmu.
Marzeniem było zrobić jeden film. Tych kilkanaście odcinków dalece przerosło oczekiwania. Została finalnie taka forma, bo historia resetu, prorosyjskiej polityki Donalda Tuska, jest historią wielowątkową. Był to kierunek polityki, który oddziaływał na różne obszary życia wewnętrznego, polityki zagranicznej, również na relacje Polski z Zachodem, nie tylko na relację Polski z Federacją Rosyjską.
To spowodowało, że ta historia jest tak długa, a jednocześnie widzom się nie znudziła. Ostatni odcinek przyniósł kolejny rekord oglądalności. Widz z nami zostaje, a przybywają kolejni.
Przyznam się do czegoś osobistego. Będąc ostatnimi czasy w Gdyni na Skwerze Kościuszki, zaczepiło mnie mnóstwo osób, zatrzymywały się samochody, by pogratulować filmu. Dotarliśmy do ludzi, którzy z tego wszystkiego nie zdawali sobie sprawy. To ich poruszyło. Chcę wierzyć, że tak jest, bo w tym co robię, nigdy nie spotkałem się z tak wielkim zainteresowaniem.
Początkowo sądziłem, że film zostanie unieważniony przez zamilczenie. Uważałem, że nie znajdzie się tylu chętnych widzów, bo wychodziłem z założenia, że telewizja nie jest już od ambitnych produkcji dokumentalnych. Szczęśliwie okazało się, że jestem nadmiernym pesymistą. Rzeczywistość okazała się bardziej optymistyczna. I naprawdę się z tego cieszę.