Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Kultura i Historia

W 1861 roku Rosjanie zabili w Warszawie ponad 200 bezbronnych ludzi

159 lat odbyła się patriotyczna manifestacja na placu Zamkowym w Warszawie. Została krwawo rozpędzona przez rosyjskie wojsko, które strzelało do bezbronnych ludzi. Zginęło co najmniej 200 osób, 500 zostało rannych.

W nocy z 7 na 8 kwietnia, margrabia Wielopolski przedstawił księciu Gorczakowowi przygotowany przez siebie projekt „ustawy o zbiegowiskach”. Przewidywał on m.in. użycie przez wojsko broni w sytuacji, gdy po trzykrotnym wezwaniu poprzedzonym uderzeniem w bęben, tłum się nie rozejdzie. A także  przesuwał sprawy toczone przeciwko manifestantom z sądów wojskowych do cywilnych. Nad ranem wywieszono kilka ogłoszeń z nową ustawą, jednak większość mieszkańców nie miała nawet czasu się z nimi zapoznać. Tłum zaczął gromadzić się jak zwykle na Krakowskim Przedmieściu i na placu Zamkowym. Wyprowadzone z koszar wojsko stanęło pod Zamkiem Królewskim. Rozwój sytuacji obserwował z okna namiestnik Gorczakow, a całą akcją kierował Chrulew. Znów kozacy rozpoczęli szarżę. Żołnierze bili nahajkami, pikami, uderzali płazem szabli. Polała się krew, ale ludzie nie ustępowali. Kobiety klękały na bruku. Modlono się i śpiewano. Od strony Miodowej wyszła procesja, na czele której niósł krzyż uwolniony z Cytadeli Karol Nowakowski. Student śpiewał swym pięknym, mocnym głosem suplikację. Tymczasem oficer rosyjski trzykrotnie wezwał tłum do rozejścia się. Gorczakow rozkazał Chrulewowi, by „śpiewaka dorwać żywcem”. Żołnierze roztrącając tłum kolbami dobiegli do Nowakowskiego. Zaczęła się walka. Oni z karabinami w dłoniach, on z krzyżem, którym wywijał jak średniowiecznym mieczem. W końcu pochwycili go i ponieśli w stronę Cytadeli. Leżący na ziemi krzyż podniósł młody Żyd, Michał Landy. Podniósł go i… padł raniony kulą. Wojsko zaczęło strzelać. Kolejne roty piechoty ustawionej na placu i w bocznych uliczkach oddawały salwę za salwą. Wybuchła panika. Ludzie zaczęli uciekać, tratowano się nawzajem. A palba trwała. Trupy padały na bruk jeden za drugim. Jakiś mężczyzna ranny, szedł opierając się plecami o ściany kamienic – zostawił za sobą długi krwawy ślad, wstęgę ciągnącą się przez wiele metrów. Krew płynęła rynsztokami, jak czerwone strumienie. Nie wiadomo dokładnie, ilu Polaków wtedy zginęło. Trupy pod osłoną nocy Rosjanie wrzucali do bezimiennych dołów i do Wisły. Konsul austriacki pisał o 110 osobach, rosyjski historyk Berg o 200, zaś Giller uważał, że ofiar mogło być nawet 500. Z nazwiska znamy 98-u.

Reklama

– pisze o przebiegu tamtych wydarzeń Tomasz Łysiak. 

Reklama