Rozkaz Komendanta Głównego AK i odezwa Rady jedności Narodowej: „Świat nie zna jeszcze ogromu ofiar poniesionych przez Polskę w tej walce. Doszczętne zniszczenie stolicy, 5 milionów pomordowanych w obozach, kilka milionów >>żywych trupów<< zrujnowanych psychicznie i fizycznie, miliony wywiezionych w głąb Rosji i rozproszonych po świecie, bezprzykładne spustoszenie gospodarcze – oto wkład Polski do tej wojny przewyższający to, co złożyły na ołtarzu wspólnej sprawy wszystkie inne narody demokratyczne. Polska ma tedy niezaprzeczalne prawo do szacunku i pomocy całej ludzkości cywilizowanej, stała się bowiem symbolem wierności sojuszom, bezkompromisowości i walczącej demokracji”.
To fragment ostatniej odezwy Rady Jedności Narodowej, polskiego podziemnego parlamentu, który obok Armii Krajowej przez prawie sześć lat wojny i okupacji był fundamentem Polskiego Państwa Podziemnego, ostoją legalności trwania Rzeczypospolitej i dowodem niezgody Narodu Polskiego na okupacje: niemiecką i sowiecką. Był też niecichnącym głosem protestu przeciwko sprzecznym z prawem międzynarodowym działaniom najpierw naszych wrogów, a potem również i aliantów. Odezwa nosi datę 1 lipca 1945 roku i wraz z wydanym 19 stycznia ostatnim rozkazem Komendanta Głównego Armii Krajowej stanowią faktyczny testament suwerennego Państwa Polskiego. Testament, bowiem wyznaczają dziedziców honoru Narodu Polskiego, spadkobierców wolności i suwerenności Rzeczypospolitej. To dziedzictwo podejmowały i wciąż podejmować muszą kolejne generacje Polaków.
Jeszcze przed rozpoczęciem Powstania, Komendant Główny AK przygotował scenariusz działań w sytuacji, w której nie będzie on w stanie z jakichkolwiek przyczyn pełnić obowiązków. Na naradzie w KG AK 29 lipca ustalono, że w takiej sytuacji na czele Armii Krajowej stanie generał brygady Leopold Okulicki „Niedźwiadek”. „Okulicki dobrał sobie małą grupę oficerów, z którymi miał wyjść z Warszawy wraz z ludnością cywilną. Każdy z nich miał się wydostać na własną rękę, po czym na umówionym z góry miejscu mieli się spotkać celem podjęcia dalszej pracy – wspominał gen. Bór-Komorowski. Taki sposób działania zasugerował Naczelny Wódz, gen. Kazimierz Sosnkowski: „W chwili gdy grozić będzie bezpośrednie okupowanie Warszawy przez Sowiety, dowództwo i sztab podzielić na dwa rzuty. Jeden z nich pozostaje w Warszawie, gdzie – nie ujawniając się – wspólnie z rzutem politycznym, pozostawionym ewentualnie przez Delegata Rządu, kieruje oporem przeciwko sowieckiej polityce faktów dokonanych. Ujawnianie się nie ma sensu wobec utworzenia tzw. Komitetu Wyzwolenia Narodowego i perspektywy aresztowania ujawnionych władz przez Sowiety. Drugi rzut dowodzenia A.K. wycofuje się w ogólnym kierunku południowo-zachodnim do kolejnych punktów umożliwiających nadal kierowanie walką całości”. 1 października, gdy Powstanie upadało, „Bór” mianował „Niedźwiadka” swoim następcą. 6 października, gen. Okulicki wysłał do Londynu depeszę ze słowami „...od jutra zaczynam wiązać, co się da!”. Swe zadania widział klarownie i realistycznie: „Przerwać wykonywanie >>Burzy<< i ograniczyć działania przeciwko Niemcom do zwalczania czynnego ich ekspedycji karnych i pacyfikacyjnych oraz dywersji. Przerwać ujawnianie się AK wobec wkraczającej armii czerwonej i ukryć, ewakuując najbardziej zagrożony element na zachód”.
Lecz po raz kolejny w sprawy wojska wmieszała się polityka i – jak z reguły w takich okolicznościach bywa – ze złym skutkiem. Szef Sztabu Naczelnego Wodza, gen. Tadeusz Kopański, uznał, że w związku z niewolą jeniecką generała „Bora”, dowodzenie AK przechodzi w ręce Londynu i przekazał je w ręce gen. Stanisława Tatara, zaś gen. Okulickiemu zakazał wydawania Okręgom AK zarządzeń. Skutek był między innymi taki, że dowódca obszaru warszawskiego AK, płk. Zygmunt Marszewski „Kazimierz” zaczął uzurpować sobie prawo do decydowania, kto może, a kto nie powinien zajmować stanowiska w Armii Krajowej, namawiał też innych dowódców do akcji nieposłuszeństwa wobec „Niedźwiadka”. Źródłem tych politycznych swarów, które przeniknęły do armii, była postawa premiera Stanisława Mikołajczyka, który w gen. Okulickim widział przedstawiciela znienawidzonej przez siebie „prosanacyjnej linii politycznej”. I – co karygodne – premier próbował werbować zwolenników politycznych również w wojsku. Wysłany do Kraju pułkownik cichociemny Roman Rudkowski „Rudy” (skok 16/17 października) stawiał sprawę jasno: „Politycy żrą się, a współpraca Termita (gen. Okulicki) z Klonowskim (Stanisław Jankowski) harmonijna. W okręgach chaos i bezkrólewie z powodu waszej depeszy o dowodzeniu z Londynu. Konieczne jest dla dobra AK i utrzymania dyscypliny natychmiastowe uregulowanie tej sprawy w sposób nie budzący wątpliwości dla dowódców okręgów. Tu wojsko potrzebuje jednolitego kierownictwa i twardej ręki. Starsi panowie walczą o władzę”.
Cały artykuł można przeczytać w tygodniku GP