Zygmunt Miłoszewski zapisał się w segmencie najnowszej literatury polskiej przede wszystkim trylogią poświęconą prokuratorowi Szackiemu. Znakiem rozpoznawczym autora stał się z kolei publicystyczny drugi plan powieści, w którym wybrzmiewały mocno (i nie zawsze celnie) postawione tezy.
Tym razem Miłoszewski odszedł od przygód Szackiego, ale jego nowa powieść „Jak Zawsze” to - niezależnie od przewrotnej fabuły, o której za chwilę - kolejna próba zmierzenia się z dyskusją o istocie polskości i naszym narodowym DNA. Warto przy tym zaznaczyć, że to zaangażowanie dalekie od wrażliwości konserwatywnej (choć radykalny antykomunizm wybija się tutaj niemal tak mocno jak w pamiętnym „Uwikłaniu”).
W czym rzecz? Oto starsze i dość spełnione małżeństwo, będące na ostatnim etapie swojego życia, dziwnym zbiegiem okoliczności cofa się w czasie o 50 lat i ląduje w Warszawie lat 60. To z jednej strony potężna pokusa do przeżycia swych lat inaczej, z drugiej zaś opowieść o tym, że z pewnych kolein nie można wyjść. Gdzie więc w tym romansie znaleźć wątki ideowe czy polityczne? Odpowiedź znajdujemy, zerkając na to, jak wygląda stolica i czym jest polskie państwo. Zaskoczenie jest potężne, bo alternatywny świat Miłoszewskiego jest zupełnie oderwany od szarej i smutnej rzeczywistości głębokiej komuny.
W ostatnich dniach rozgorzała na nowo dyskusja o sensie istnienia Pałacu Kultury i Nauki. Zwolennicy wyburzenia tego gmachu przypominają sowieckie korzenie budynku - Warszawa przedstawiona w „Jak zawsze” wolna jest od tego dylematu. PKiN nie istnieje, a kreślone wizje architektoniczne zapierają dech w piersiach. Odmienne są też polityczne wyzwania stojące przed Polską kierowaną przez Inżyniera (Eugeniusz Kwiatkowski). W miejsce pytania o to, jak przeżyć pod sowieckim butem mamy wyzwanie związane z możliwym sojuszem z Paryżem. Okazuje się, że ta sytuacja poza oczywistymi plusami ma też szereg minusów… Jakich? Odsyłam do „Jak zawsze”, by się o tym przekonać.
Momentami razi toporność porównań do dzisiejszej Polski, porównania są zbyt proste (by nie rzec: prostackie), ale ta serwowana mieszanka romansu, przedziwnej historii przeżywania swojego życia nowo i nowej (czy lepszej?) Polski ma swój urok. „Jak Zawsze” nie jest wielką literaturą, czasem może zirytować, a czasem rozśmieszyć, ale na pewno zabierze państwu kilka jesiennych wieczorów.
CZYTAJ WIĘCEJ: Powieściowy świat w centrum Warszawy. Zygmunt Miłoszewski zaprasza na kawę