Zapomniał jednak Jaruzelski i Kiszczak. Nie pamiętali też inni oskarżeni w procesie, jaki w „wolnej” Polsce usiłowała wytoczyć na początku lat dziewięćdziesiątych prokuratura. Zanim na ławie oskarżonych (by nigdy za zbrodnię nie zostać ukaranym, dodajmy) usiedli w roku 1995 Wojciech Jaruzelski, Kazimierz Świtała, Stanisław Kociołek, Tadeusz Tuczapski, Józef Kamiński, Stanisław Kruczek, Edward Łańcucki, Mirosław Wiekiera, Wiesław Gop, Władysław Łomot, Bolesław Fałdasz i Karol Kubalica prokurator generalny i minister sprawiedliwości Jan Piątkowski odbył batalię o to, by w ogóle do oskarżenia doszło. Jaruzelski i Kiszczak w sprawie Grudnia ’70 byli jedynie świadkami. Kluczem do oskarżenia ich było przeniesienie śledztwa z sądu wojskowego do sądu cywilnego. W miesiącach i dniach poprzedzających wybory z 1993 roku było to blokowane na wszystkich poziomach (nawet sekretarek nie chcących przyjmować dokumentów !). Udało się to dosłownie na kilka dni przed wyborami, w ostatnim momencie. W czasie postępowania prowadzonego przez prokuraturę wojskową Wojciech Jaruzelski utrudniał postępowanie w banalnie prosty sposób – by przeciągnąć je w czasie, otwierał akta, z którymi miał się zapoznawać, po czym… zamyślał się. Akta leżały przed nim, a on gapił się w sufit. I tak mógłby się w pował≥ę wpatrywać miesiącami, gdyby mu w końcu nie zagrożono aresztowaniem. Wtedy dopiero zaczął powoli czytać to, co miał przed nosem. Jakież to symboliczne – to patrzenie w sufit Jaruzelskiego. Boga tam nie było. I nie było też nikogo „ponad” twórcą Stanu Wojennego. By w sądzie wojskowym mogło dojść do oskarżenia Jaruzelskiego, musiało być dwóch ławników – równym mu stopniem generałów. A takich dwóch wówczas po prostu nie było…
„Mor-der-cy! Ge-sta-po!”
W grudniu roku 1970 na Wybrzeżu wybuchły strajki. Bezpośrednim powodem były podwyżki cen. Ale bunt szybko przerodził się po prostu w protest przeciwko komunistycznej władzy. Szczególnie, że wypadki potoczyły się z coraz większą dynamiką.W dniach 14-22 grudnia władza ludowa usiłowała stłumić protesty używając siły, wyprowadzając na ulicę oddziały milicji i wojska, a wreszcie wydając rozkazy oddawania strzałów do protestujących stoczniowców, robotników, studentów i młodzieży. Nie tylko Gdynia, Gdańsk ale też Szczecin, a nawet inne miasta w Polsce podejmowały akcję strajkową i to na tyle przeraziło władzę, że postanowiono sięgnąć po najostrzejsze środki. W Gdańsk, Szczecinie, Gdyni, Elblągu – zabito wtedy 41 osób. 1164 protestujących zostało rannych. Zatrzymano około trzech tysięcy osób. Bilans był potworny. W pamięci ludzi zapisały się symboliczne obrazy – płonący gmach KW PZPR i starcia z wojskiem i milicją, które wyglądały jak regularna wojna domowa, tym się jednak różnica od wojny, że jedynie jedna strona była uzbrojona w broń palną, długą i krótką, czołgi i transportery opancerzone. Gdy słychu było salwy, wybuchające petardy z dymem łzawiącym, gdy w tłum wodą waliły armatki wodne, a nad tłumem latały helikoptery, ludzie skandowali – „Mor-der-cy! Ge-sta-po!”. Bo przecież jasnym było, że chociaż w mundurach są obywatele polscy, to te formacje nic z Polską nie mają wspólnego, są wojskiem „Polski Ludowej”, ale idąc dalej, są miejscowym ramieniem zbrojnym Moskwy. W stronę milicji i ZOMO leciały więc butelki, kamienie, kawałki płyt chodnikowych. Doszło do brutalnych scen, w których milicja biła pałkami w bardzo ostry sposób. A funkcjonariusze byli odpowiednio podjudzani, nakręcani psychologicznie (i być może farmakologicznie) przed akcją wymierzoną w – jak to określał Kociołek w przemówieniu teleizwypjnym z 15 grudnia – „bandy” i „przestępców”. Bo usiłowano zrobić z protestujących przestępców, oraz wykorzystać incydenty jakichś grabieży do propagandowego umotywowania brutalnej pacyfikacji. To najprawdopodobniej esbeccy prowokatorzy włamywali się do sklepów i grabili je, aby znaleźć usprawiedliwienie dla użycia ostrych środków. Protestujący robotnicy tymczasem robili wszystko, aby takiego wrażenia nie pozostawić. Służby podwoziły na ulice blisko protestujących… skrzynki z winem i stawiały je na chodniku. Po to, by potem móc ukazywać manifestantów, jako „pijane hordy”. Robotnicy jednak wino wylewali do studzienek kanalizacyjnych.
Hełmy zabitych stoczniowców
O tyle, o ile do połowy dnia 15 grudnia ofiary mogły być wynikiem przypadkowych decyzji na poziomie najniższym, o tyle jednak sytuacja zmieniła się po naradzie partyjnej z godziny 9.00 rano tego dnia. To wtedy Gomułka zdecydował o wprowadzeniu stanu wyjątkowego oraz wydał zarządzenie, by wojsko i milicja używały broni palnej (w obronie własnej) „w obliczu brutalnego występowania przeciwko porządkowi publicznemu, masakrowania milicjantów, podpalania budynków publicznych itp. należy użyć broni przeciw atakującym, przy czym strzelać należy w nogi”. I pomimo tego, że ta „odgórna” decyzja była na początku powzięta przez Gomułkę, to wszystkie rozkazy i polecenia wydawane dalej przez uczestników tego zebrania (a byli tam obecni premier Cyrankiewicz, przewodniczący Rady Państwa Spychalski, czy ministrowie MON Jaruzelski i MSW Świtała a także główny MO Pietrzak) były de facto świadomym i sprawczym udziałem z zbrodni. Już tego samego dnia w Gdańsku zginęło pięć osób. Następnego dnia rano pod bramą nr 2. Stoczni im. Lenina w Gdańsku doszło do kolejnych potwornych scen – wojsko zaczęło strzelać do stoczniowców. Kule oddawane w ziemie rykoszetowały i zabijały oraz raniły robotników. Dwóch z nich zginęło na miejscu, a trzeci zmarł w kartce. Salwa z karabinu maszynowego porozbijała ścianę szpitala zakładowego. A stoczniowcy na zawiesili na bramie hełmy zabitych. Nad szpitalem powiewało zakrwawione prześcieradło – jak smutna, tragiczna „biało-czerwona” flaga. Potem był już „czarny czwartek” – dzień w którym zginał Zbyszek Godlewski, upamiętniony potem w piosence pt. „Ballada o Janku Wiśniewskim” oraz w znakomitym filmie Antoniego Krauzego. Zbyszek był synem kapitana Ludowego Wojska Polskiego. Miał osiemnaście lat. Został zabity blisko przystanku Szybkiej Kolei Miejskiej Gdynia Stocznia. Jego zwłoki protestujący tłum położył na drzwi i niósł na tych drzwiach ulicami aż pod Urząd Miejski…
Pozostały więc krzyże. Taki postawiony na warszawskim Krakowskim Przedmieściu, pod którym stawiano świeczki i znicze. I ten postawiony czynem społecznym w Gdańsku, staraniem Społecznego Komitetu Budowy Pomnika. To pod tym krzyżem w roku 1987, w trakcie pielgrzymki do Polski modlił się papież jak Paweł II. Wokół niego stała esbecja. Utworzyli koło. Byli zorganizowani w związku z akcją „Zorza II”. Chcieli, by wokół panowało milczenie. Papież się modlił, a oni się odwrócili i milczeli. Wszystko właściwie opowiada się samo w tej scenie. Prawda i pamięć, a wokół komunistyczna chęć jej zabicia. I prawdy i pamięci. Dlatego nam nie wolno zapominać.