Przed nami jeden z najciekawszych kinowych weekendów, a że aura nie zachęca do wycieczek w plenerze, warto się zrelaksować, oglądając znakomite premiery filmowe. Myślę, że film Sama Mendesa „1917” powinien zainteresować nie tylko miłośników kina historycznego. Nominowana do 10 Oscarów produkcja to pozycja obowiązkowa dla każdego kinomana.
Wielka wojna zawsze mnie fascynowała, być może ze względu na dziadka, który mi o niej opowiadał, gdy byłem bardzo młody. A być może również z tego względu, że do tego momentu nie zdawałem sobie sprawy z tego, czym tak naprawdę jest wojna
– mówi Sam Mendes.
Reżyser, którego znamy z takich produkcji, jak oscarowe „American Beauty”, „Skyfall” i „Spectre”, tym razem sięgnął po kino historyczne, a zrobił je tak, że zapewne przejdzie ono do historii.
Mendes postanowił nakręcić film, który wygląda, jakby toczył się w jednym ujęciu. Dzięki temu dostajemy obraz bardzo realistyczny, bliski, przyprawiający o dreszcze. Reżyser dosłownie przenosi widza o jeden wiek, w sam środek okrutnej wojny. To tam dwaj brytyjscy szeregowcy Schofield i Blake dostają ogromnie ryzykowną misję, od której powodzenia zależy życie towarzyszy. Muszą przedrzeć się za linię wroga i przekazać rozkaz odwołujący atak, który według nowych informacji spowoduje niechybną śmierć tysięcy żołnierzy, wśród nich brata Blake’a.
Kiedy czyta się informacje o milionach ofiar wojny czy tysiącach zabitych w ciągu roku na drogach, setkach ludzi ginących w pożarach i kataklizmach, ma się przed oczami rozmiar tragedii. Ale gdy wśród tych setek osób jest ktoś nam bliski – ojciec, sąsiad, koleżanka z pracy – dramat staje się większy, bo dotyka nas bezpośrednio. Oglądając film „1917”, ma się w głowie, że każdy z tych tysięcy walczących żołnierzy to człowiek, który ma własną historię, rodzinę, plany i marzenia. I każdy z nich zostaje wrzucony w miejsce niewyobrażalnego cierpienia..
Akcja filmu wraz z głównymi bohaterami przechodzi z jednego piekielnego krajobrazu w drugi. Sceny są przerażające. Czuć żar ognia, smród rozkładających się ciał, ból rozrywanej przez bombę kończyny. Wrażenie robią zasieki i pola minowe. Ohydą napawają biegające szczury, ale to nic przy scenie, w której ręka jednego z bohaterów grzęźnie w zgniłych zwłokach żołnierza, które nie odróżniają się od błota. I nie ma chwili wytchnienia, bo zewsząd czyha zagrożenie. Idziemy ramię w ramię z dwoma żołnierzami, od których zależy los innych. Poznajemy gorzki smak okrucieństwa, ale widzimy też odwagę bohaterów, ich zaangażowanie czy niespodziewane gesty solidarności. Ten film jest jak ballada, którą słyszymy w ostatnich scenach produkcji – jej zakończenia nie zdradzę.