Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Ekonomista o programie gospodarczym Tuska: Magia miliardów nie zadziała, kiedy konkretów brak

Pod hasłem "Polska. Rok przełomu" premier Donald Tusk zorganizował w siedzibie Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie konferencję prasową, dotyczącą planów gospodarczych na bieżący rok. Portal niezalezna.pl skonfrontował te zapowiedzi z ekonomistą dr. Andrzejem Sadowskim z Centrum im. Adama Smitha, który dość sceptycznie podszedł do szumnych zapowiedzi premiera i jego gabinetu. - Dlaczego nie zrealizowano programu tych 100 konkretów przed ogłoszeniem kolejnego przełomowego programu rozwoju? Bez bilansu oraz audytu, dlaczego pierwotny program nie został zrealizowany, jak można oczekiwać sukcesu realizacji kolejnego? - zastanawia się Sadowski.

Andrzej Sadowski: "Nic nie stoi rządowi na przeszkodzie, aby przywrócił ustawę Wilczka".
Andrzej Sadowski: "Nic nie stoi rządowi na przeszkodzie, aby przywrócił ustawę Wilczka".
L: Mirosław Stelmach; P: KPRM - L: FB/Centrum im. Adama Smitha; P: FB/KPRM

Jak ocenia Pan zapowiedzi premiera Donalda Tuska, dotyczące rozwoju polskiej gospodarki? Będzie przełom?

Po pierwsze nie trzeba jej szkodzić. Rząd kontynuuje tzw. Polski Ład, który cały czas szkodzi rodzimym przedsiębiorcom. Deklaracja jego likwidacji była w tzw. 100 konkretach. Dlaczego nie zrealizowano programu tych 100 konkretów przed ogłoszeniem kolejnego przełomowego programu rozwoju? Bez bilansu oraz audytu, dlaczego pierwotny program nie został zrealizowany, jak można oczekiwać sukcesu realizacji kolejnego?

Dowodem wiarygodności zapowiedzi nowego planu byłaby natychmiastowa likwidacja tzw. Polskiego Ładu, który nieprzerwanie działa destrukcyjnie zwłaszcza na polskie mikrofirmy. Nie można tworzyć przełomu w gospodarce, tkwiąc i realizując zły program poprzedniego rządu, który przez niego przegrał wybory. Narastających szkodliwych skutków tzw. Polskiego Ładu nie przesłonią same zapowiedzi inwestycji, bo każdy rząd je ogłasza, ale nie likwiduje niepotrzebnie czasochłonnych i podrażających inwestycje przepisów. Magia miliardów też nie zadziała, bo one są poza percepcją obywateli. Amerykański program wysłania łazika na czerwoną planetę Mars 2020 kosztował 10,8 miliarda złotych, dlatego bez podania konkretów - jak kilometrów torów kolejowych, autostrad i zwykłych dróg, których ciągle brakuje, podobnie jak pieniędzy w coraz bardziej zadłużonym państwie - nie sposób tej zapowiedzi ocenić. Poza tym kolejny rząd nie chce mimo wielokrotnych apeli i propozycji Centrum im. Adama Smitha (jak na konferencji w Senacie RP 26 września 2024) skorzystać z publicznego listu zastawnego. Warto przypomnieć, że port w Gdyni został ukończony dzięki właśnie pieniądzom z listu zastawnego.

Premier Donald Tusk zaprosił do współpracy nad deregulacją gospodarki Rafała Brzoskę. To PR-owe zagranie czy faktycznie możemy spodziewać się zmian na miarę "ustawy Wilczka"?

Nic nie stoi rządowi na przeszkodzie, aby przywrócił ustawę Wilczka, zwłaszcza, że to rząd ma właściwych ministrów i zasoby.

Dlaczego rząd, zanim nie przeprowadzi zapowiadanej deregulacji, nie zatrzyma tzw. Polskiego Ładu? Deregulacja według metody Wilczka jest niezwykle prosta i udała się tylko dlatego, że tworzyła całkowicie nowe prawo dla działalności gospodarczej, a dotychczasowe, które było z nim niezgodne, zostało zlikwidowane. Fiasko dotychczasowych prób deregulacji gospodarki podejmowanych przez kolejne rządy jak komisja ds. odbiurokratyzowania gospodarki powołana przez ówczesnego wicepremiera Leszka Balcerowicza czy późniejsza komisja "Przyjazne Państwo", działająca pod auspicjami posła Janusza Palikota, tkwiło w próbie przeszukiwania oceanu niekompatybilnych przepisów i likwidacji wybranych złych. W ten sposób trzeba byłoby życia kilku pokoleń, aby doszło do takiej zmiany jakościowej, jaką była niedościgniona do tej pory ustawa Wilczka. Dlatego jedynie metoda "na Wilczka" ma szansę ponownie się sprawdzić. Po prostu należy przywrócić tę ustawę wraz z jej zliberalizowaniem, albowiem to nie Unia Europejska stoi na przeszkodzie jej wznowienia. Rząd może ją przywrócić niezależnie od tego, czy do współpracy zaprosi pana prezesa Rafała Brzoskę, czy nie tworząc dla siebie alibi dla dalszej zwłoki.

Co jest według Pana najbardziej szkodliwym elementem Polskiego Ładu, który najbardziej hamuje polską gospodarkę?

Dociążenie ponad miarę rodzimych mikroprzedsiębiorstw w Polsce podatkami, w tym tzw. składką zdrowotną, która stała się zwykłym podatkiem przychodowym, a nie żadną składką. Twórcy tzw. Polskiego Ładu i jego kontynuatorzy są odpowiedzialni za likwidację i zawieszenie działalności 880 tys. firm w Polsce od 1 stycznia 2023 roku do końca lipca 2024, co jest wydarzeniem bez precedensu po roku 1989.

A co dla Polski oznacza ta obietnica przeznaczenia od 650 mld do 700 mld złotych na inwestycje?

Aby te inwestycje i każde inne mogłyby zostać zrealizowane, to należy rozpocząć od zmian przepisów w Polsce, traktujących o inwestycjach, oraz od usunięcia z systemu nieistniejących w innych państwach Unii Europejskiej regulacji, które wielokrotnie wydłużają czas realizacji takich przedsięwzięć, co też znacząco je podraża. Przykładem niech będą autostrady budowane z okazji Euro 2012, a ukończone już lata po mistrzostwach w piłce nożnej.

O tym, jak absurdalnie przewlekłe jest uzyskiwanie w tym systemie pozwoleń na inwestycje, świadczy chociażby historia rodzimego przedsiębiorcy Ryszarda Florka, założyciela i prezesa firmy Fakro. Przez kilka lat zabiegał w urzędach o zgodę na rozbudowę swojej fabryki. Wreszcie uznał, że nie ma co czekać, a jego fabryka powstanie w ciągu kilku miesięcy w USA. Pieniądze na inwestycje polscy przedsiębiorcy mają, ale nie mają już czasu czekać, aż urzędnicy podlegli rządowi zechcą wydać komplet decyzji. Jeśli pan premier faktycznie ma uczciwą wolę ruszenia inwestycji w Polsce, to zamiast serwowania opinii publicznej opowieści o miliardach do zainwestowania, poda również termin usunięcia z prawa przepisów i instytucji, które blokują te inwestycje.

Na razie jednak nie wiemy, czy i co się zmieni. Obiecano nam jedynie od 650 do 700 mld środków na inwestycje. Skąd jednak weźmiemy te pieniądze, skoro budżet na ten rok mamy klepnięty z rekordowym deficytem?

Rząd mógłby je uzyskać z emisji publicznego listu zastawnego. Obywatele mieli na ujemnie oprocentowanych kontach w bankach ponad 2,8 biliona złotych w maju ubiegłego roku. Publiczny list zastawny jest niespekulacyjnym przychodowym papierem wartościowym, który mógłby być użyty do sfinansowania konkretnych i przychodowych inwestycji, a tym samym przesuwając bezproduktywne trzymanie pieniędzy w bankach na konieczne inwestycje. Ponadto byłaby to gwarancja bezpiecznego ulokowania oszczędności polskich rodzin. Jednakże inwestycje publiczne za pieniądze pozyskane z publicznego listu zastawnego musiałyby mieć sens i przynosić pożytek społeczny. Byłoby dobrze, gdyby inwestycje publiczne miały choćby zerową stopę zwrotu i by nie trzeba było doń dokładać. Jeśli jednak dobrze przyjrzymy się wielu sztandarowym polskim inwestycjom z ostatnich kilku dekad, to okaże się, że inwestycje te po wybudowaniu cały czas wymagają dopłat i obywatelom przynoszą stratę, a nie dobrobyt. Nie każda inwestycja to korzyści i nowe miejsca pracy. Użycie publicznego listu zastawnego wyeliminowałoby duże i słomiane inwestycje jak z filmu "Miś", których w Polsce za pieniądze podatników jest bez liku.

 



Źródło: nieezalezna.pl

#gospodarka #Rafał Brzoska #Donald Tusk

JG