Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

7. Wokół „linii Curzona” (koniec czerwca – początek sierpnia)

Napędzanej rajdami Konarmi Budionnego ofensywy sowieckiego Frontu Południowo-Zachodniego nie udało się zatrzymać. 26 czerwca Piłsudski odwołał gen.

Napędzanej rajdami Konarmi Budionnego ofensywy sowieckiego Frontu Południowo-Zachodniego nie udało się zatrzymać. 26 czerwca Piłsudski odwołał gen. Listowskiego ze stanowiska dowódcy Frontu Ukraińskiego (wkrótce przemianowanego na Front Południowo-Wschodni) i zastąpił go gen. Rydzem-Śmigłym. Polskie i ukraińskie armie skupione pod jego komendą musiały kontynuować marsze odwrotowe, chcąc uniknąć nowej próby okrążenia, jaką podejmowały armie sowieckiego frontu Jegorowa. Pewnym odciążeniem był fakt, że od czerwca wznowił działania ofensywne ostatni dowódca sił „białej” Rosji, gen. Piotr Wrangel, który starał się wyjść ze swymi wojskami poza Półwysep Krymski. Front Południowo-Zachodni Jegorowa musiał znów znaczną część swoich sił angażować na tym odcinku. Jednak pozostałe na odcinku ukraińskim, przeciwko Polakom, blisko 50 tys. „bagnetów” i „szabel” (zwłaszcza tych z armii Budionnego), wciąż stanowiło siłę straszną. Głównodowodzący Armią Czerwoną Siergiej Kamieniew miał dla niej ambitne zadanie: Budionny miał dojśvc na północ przez Wołyń aż do Brześcia nad Bugiem, gdzie miał się spotkać z idącą także w tym kierunku sowiecką 12. Armią. 14. Armia natomiast miała iść wprost na Lwów i Tarnów. Dyrektywa w tej sprawie została podpisana w Moskwie 2 lipca. Komisarz Frontu Południowo-Zachodniego, Stalin, chciał działać jeszcze szybciej. Zależało mu na tym, by w sławie głównego pogromcy „pańskiej Polski” nie ubiegł go dowódca Frontu Zachodniego.

Główne uderzenie na Polskę miało bowiem spaść właśnie na północy, gdzie od końca maja przygotowywał do niego Front Zachodni Michaił Tuchaczewski. Dysponował ogromnymi siłami. Stan Frontu Zachodniego w czerwcu 1920 wynosił (według danych Sztabu Polowego Armii Czerwonej) 425 tysięcy żołnierzy wszystkich formacji, z czego w oddziałach liniowych 281 tys. żołnierzy formacji bojowych, w tym nie mniej niż 110 tys. „bagnetów” i „szabel”, czyli żołnierzy gotowych do natychmiastowego użycia w walce. W lipcu stan ogólny Frontu miał się zwiększyć do blisko 600 tys. żołnierzy, w tym co najmniej 140 tys. „bagnetów” i „szabel”. Plan wielkiej ofensywy opracował w swojej kwaterze w Smoleńsku sam Tuchaczewski. Moskwa plan przyjęła.

2 lipca Tuchaczewski wydał swój słynny rozkaz: „Czerwoni żołnierze! Wybiła godzina odwetu. […] Wojska Czerwonego Sztandaru i wojska gnijącego białego orła stoją w obliczu śmiertelnego starcia. […] Przed ofensywą napełnijcie serca gniewem i bezwzględnością. […] Utopcie zbrodniczy rząd Piłsudskiego w krwi rozgromionej armii polskiej. Żelazna piechota, dzielna kawaleria, groźna artyleria muszą jak niepowstrzymana lawina zmieść białe śmiecie. Niechaj zniszczone przez imperialistyczną wojnę miasta będą świadkami krwawego odwetu rewolucji na starym świecie i jego sługusach. […] Żołnierze rewolucji robotniczej – zwróćcie swe spojrzenia na zachód. Na zachodzie decydują się losy rewolucji światowej. Poprzez trupa białej Polski prowadzi droga do światowego pożaru. Na bagnetach zaniesiemy szczęście i pokój pracującej ludzkości. Na zachód ku decydującym bitwom, ku głośnym zwycięstwom. Formujcie bojowe szeregi, wybiła godzina ofensywy na Wilno, Mińsk, Warszawę. Marsz!”. Rozkaz nr 1423, datowany w Smoleńsku, podpisał Tuchaczewski i dwóch politycznych komisarzy Frontu Zachodniego, Józef Unszlicht (mający nadzorować sowietyzację Polski) oraz Ivar Smiłga. Trudno zarzucić im brak szczerości w tym wykładzie celów wielkiej ofensywy. „Gnijący biały orzeł” miał być dobity przez „Czerwony Sztandar”, przez trupa Polski Armia Czerwona miała iśc dalej – na Zachód.

I ruszyła. Natarcie na Białorusi rozpoczęło się 4 lipca. Naprzeciwko wielkiej masy wojsk Tuchaczewskiego stały formacje dowodzonego przez gen. Szeptyckiego frontu: na północy 1. Armia gen. Gustawa Zygadłowicza, w centrum 4. Armia (której dowództwo obejmie od 6 lipca gen. Leonard Skierski), a na południu Grupa Poleska gen. Władysława Sikorskiego. Łącznie z odwodami siły te nie przekraczały 70 tysięcy „bagnetów” i „szabel”. Główny impet sowieckiej ofensywy spadł na polską 1. Armię, która w ciągu dwutygodniowych walk odwrotowych stopniała do połowy swego wyjściowego składu, cofając się znad Dźwiny i Berezyny aż na linię Niemna. Zamęt na tyłach polskich odddziałów wprowadzał rajd drugiej obok Konarmi Budionnego wielkiej jednostki kawaleryjskiej Armii Czerwonej w tej wojnie – III Korpusu Konnego pod dowództwem Gajka Bżyszkiana, zwanego także Gaj-Chanem. To właśnie zagon Gaj-Chana wjechał 14 lipca do Wilna. Pięć dni później „czerwona konnica” opanowała Grodno. Zagrożona stawała się linia Niemna. Front Tuchaczewskiego, choć nie zamknął w okrążeniu wojsk polskich i nie udało mu się ich zniszczyć, posuwał się nieubłaganie naprzód. Na horyzoncie natarcia pojawił się Bug.

Ewentualne przekroczenie tej rzeki wiązało się z zasadniczą decyzją polityczną, którą podjąć mogło tylko bolszewickie kierownictwo. Projekt zniszczenia Polski i zastąpienia jej sowiecką republiką był gotowy, jak wiemy, od jesieni 1918 roku, a od maja 1920 był ogłaszany przez członków najwyższych władz komunistycznej Rosji niemal oficjalnie. Jednocześnie jednak, od kwietnia tego roku toczyli oni równolegle inną grę: o odprężenie (pieriedyszkę) w stosunkach z głównymi mocarstwami Ententy. Ich siły Lenin i Trocki obawiali się najbardziej. Rozważali poważnie możliwość nawiązania rozmów z Paryżem i Londynem, których celem byłoby oficjalne uznanie „czerwonej” Moskwy i jej mocarstwowego statusu w Europie Wschodniej i odsunięcie perspektywy wojny z całym Zachodem. Czas odprężenia można by wykorzystać do umocnienia pierwszego sowieckiego państwa, by mogło ono do takiej wojny totalnej o zburzenie „starego świata” lepiej się przygotować. Brytyjski premier, David Lloyd George był gotów podjąć rozmowy z wysłannikami Lenina, przekonany, że „ucywilizuje” bolszewików poprzez wciągnięcie ich w układy handlowe z Zachodem. Francuzi nie podzielali tej wiary. Lloyd George uznał za oczywiste, że skoro „biała” Rosja przegrała wojnę domową, należy wciągnąć do systemu pokojowego i gospodarczego Europy po I wojnie światowej Rosję „czerwoną”. I zapłacić za to Moskwie (tak samo jak gotów był to robić wobec Berlina za jego akceptację dla systemu wersalskiego) – ustępstwami terytorialnymi kosztem Polski. I tu Francja, a konkretnie nowy rząd premiera Alexandre’a Milleranda nie chciał przyjąć argumentacji brytyjskiego sojusznika. Jeśli przyjąć, że Rosja „biała” została definitywnie pokonana, to należy wspomóc Polskę, nie osłabiać ją – takie nastawienie dominowało w Paryżu. W duecie Paryż-Londyn przeważał jednak na pewno partner brytyjski. Lloyd George’owi udało się przeforsować zgodę Francji (i pozostałych dwóch mocarstw Ententy – czyli Włoch i Japonii) na podjęcie rozmów handlowych z delegacją sowiecką w Londynie. Decyzja w tej sprawie zapadła dokładnie tego samego dnia, kiedy Piłsudski rozpoczynał swoją walkę o Ukrainę: 25 kwietnia. Miesiąc później, kiedy Tuchaczewski rozwijał swoją pierwszą ofensywę na odcinku białoruskim, rozmowy w Londynie zostały zainaugurowane.

Towarzyszyła im niezwykle skuteczna wojna propagandowa, jaką bolszewicy i ich lewicowi sojusznicy w Anglii rozpętali w czasie czerwcowych rozmów Lloyd George’a z moskiewską delegacją. „Marionetki są w Warszawie, ale za sznurki pociąga się w Londynie i Paryżu” – to było hasło owej wojny, jaka prowadzona była przy pomocy aktywistów i prasy Labour Party. Ta wojna udała się bolszewikom znakomicie. Dużą część związków zawodowych – w Anglii, ale także w Belgii i Czechosłowacji, krajach tranzytowych dla dostaw sprzętu wojskowego do Polski – zaczęła pod wpływem świetnie zorganizowanej propagandy sowieckiej blokować wszelki eksport owego sprzętu nad Wisłę pod nowym hasłem: „ręce precz od Kraju Rad”.

Kiedy kończyła się czerwcowa runda rokowań Lloyd George’a z sowiecką delegacją, Polska była zmuszona oficjalnie poprosić o pomoc mocarstwa zachodnie. 1 lipca Sejm uchwalił powołanie Rady Obrony Państwa (ROP) w składzie 10 posłów, Marszałka Sejmu, premiera, 3 członków rządu oraz 3 przedstawicieli wojska – pod przewodnictwem Piłsudskiego. Rada miała skonsolidować politycznie polski wysiłek na rzecz obrony przez sowieckim zagrożeniem. Wydana 3 lipca odezwa ROP wzywała w dramatycznych słowach: „Ojczyzna w potrzebie. […] Zastępy najeźdźców, ciągnących aż z głębi Azji, usiłują złamać bohaterskie wojska nasze, by runąć na Polskę, stratować nasze niwy, spalić wsie i miasta, i na cmentarzysku polskim rozpocząć swoje straszne panowanie. […] O pierś całego narodu rozbić się ma nawała bolszewizmu”. Odezwa akcentowała wyraźnie, że przeciwnikiem w tej wojnie był właśnie bolszewizm, a nie naród rosyjski.

Podobnie podkreślał w swoim rozkazie z tego samego dnia Naczelny Wódz: „Nie walczymy z narodem rosyjski, lecz z systemem bolszewickim”.

Okazało się jednak, że nawet do walki z bolszewizmem trudno było pozyskać wsparcie na Zachodzie – przynajmniej w Londynie. To wsparcie wydawało się na początku lipca konieczne. Polsce kończyły się zapasy sprzętu potrzebnego do obrony przed wielką ofensywą Tuchaczewskiego. Dla społeczeństwa polskiego, mobilizowanego do bohaterskiego wysiłku, ważne było także poparcie moralne ze strony mocarstw zachodnich, które przecież tak chętnie występowały w roli politycznych patronów odrodzonej Polski. Rząd w Warszawie, z premierem Władysławem Grabskim na czele, zdecydował się prosić o swego rodzaju gwarancje dla zagrożonej polskiej niepodległości i ewentualne pośrednictwo w rokowaniach pokojowych z Rosją Sowiecką. Grabski przedstawił tę prośbę na konferencji alianckiej w belgijskim Spa, 6 lipca. Brytyjski premier postanowił jednak upokorzyć Polaków i zarazem utorować drogę swojej koncepcji ugody z „czerwoną” Moskwą.

10 lipca brytyjski premier zażądał od Grabskiego zgody w imieniu polskiego rządu na: 1. wycofanie wojsk polskich na linię wyznaczoną 8 grudnia 1919 roku przez Radę Najwyższą Ententy jako (minimalną) podstawę dla przyszłej granicy wschodniej Polski; 2. udział Polski w konferencji, jaką Lloyd George chciał zwołać do Londynu z udziałem Rosji sowieckiej, Polski, nowych krajów nadbałtyckich, a także „reprezentantów Galicji Wschodniej”; 3. pozostawienie kwestii Wilna, Śląska Cieszyńskiego, a także ostatecznego uregulowania statusu Gdańska do decyzji sojuszniczych mocarstw. W każdej z owych kwestii, było to absolutnie jasne, brytyjski premier preferował rozwiązanie dla Polski niekorzystne (nawet jeśli kłóciło się to, jak w przypadku oddania Śląska Cieszyńskiego Czechom czy Wilna Litwie – z akcentowaną przezeń zasadą „etnograficzną”). Przyjęcie przez Polskę tej „oferty”, miało jej zagwarantować pomoc zachodnich mocarstw w konflikcie z bolszewikami. Pomoc ta miała jednak ograniczać się do podjęcia próby pośrednictwa w kontaktach z bolszewikami i nakłonienia ich do negocjacji pokojowych: na wspomnianej w warunkach dla Grabskiego konferencji w Londynie. Gdyby bolszewicy odrzucili tę propozycję, Lloyd George (i marszałek Ferdinand Foch w imieniu francuskich czynników wojskowych) zdecydowanie przekreślił możliwość wsparcia Polski własnymi wojskami, obiecywał jednak pomoc materiałową.

Lloyd George stawiał Polskę wobec alternatywy: albo przyjąć ofertę alianckiego pośrednictwa, pozwalającego (w razie jej zaakceptowania przez bolszewików) zachować nadzieję na uniknięcie sowietyzacji, albo rzucić wszystko na jedną kartę – odciąć się od zachodnich mocarstw, które i tak mogły wesprzeć wszystkich sąsiadów Polski w każdym sporze terytorialnym z nią, i bronić się bez żadnej z ich strony pomocy przed nacierającą Armią Czerwoną.

Grabski uległ. Francuski premier, Alexandre Millerand umył ręce. Brytyjskiemu premierowi pozostawało jeszcze przekonać do swej koncepcji stronę sowiecką. Wziął zredagowanie nowej propozycji dla Moskwy na siebie, całkowicie odsuwając od jej opracowania lorda George’a N. Curzona, który jako zwierzchnik Foreign Office miał być jej formalnym nadawcą. Datowana w Spa 11 lipca, nota brytyjska do Cziczerina była ofertą bardzo szeroką w swoim zakresie i szczodrą w szczegółach. Wzywała do bezzwłocznego rozejmu w wojnie z Polską, określając zarazem dokładnie geograficzny przebieg linii rozgraniczenia. I tu właśnie znajdowała się największa, historycznie tak ważna na przyszłośc niespodzianka. Linia przedstawiona w nocie jako „linia wyznaczona tymczasowo w ubiegłym roku przez Konferencję Pokojową jako wschodnia granica, za którą Polska zyskała prawo do organizowania polskiej administracji” została przez jej autora (najprawdopodobniej był nim sekretarz Lloyd George’a, Philip Kerr, jedyna osoba dopuszczana faktycznie przez premiera do współtworzenia polityki gabinteu wobec Rosji sowieckiej i Polski) przedłużona daleko poza tę, którą rzeczywiście ustaliła Deklaracja Rady Najwyższej Konferencji Pokojowej 8 grudnia 1919 roku. Linia z 8 grudnia traktowana była jako minimalna granica wschodnia Polski, z zastrzeżeniem możliwości jej późniejszego przesunięcia na wschód. Kończyła się jednak na południu w Kryłowie, na styku z Galicją, nie należącą wszak wcześniej do Imperium Rosyjskiego. Teraz, w nocie ze Spa, proponowana linia rozgraniczenia między Rosją sowiecką a Polską szła dalej na południe („…na zachód od Rawy Ruskiej, na wschód od Przemyśla aż do Karpat”), oddając całą Galicję Wschodnią, wraz ze Lwowem, stronie rosyjskiej. O zgodę na takie ustępstwo Polska (w osobie premiera Grabskiego w Spa) nie była nawet zapytana. Po raz pierwszy mocarstwo zachodnie zachęcało Rosję sowiecką do zagarnięcia obszaru, który nie należał do Rosyjskiego Imperium. To była istota tego dokumentu, który przejdzie do historii jako tzw. linia Curzona. Przypomniany zostanie i zyska jeszcze większy niż w 1920 roku rozgłos dopiero 23 lata później dzięki Józefowi Stalinowi, który przywoła ją jako jako usprawiedliwienie zaboru połowy II Rzeczypospolitej na konferencji „wielkiej trójki” w Teheranie.

Ustępstwa Lloyd George’a kosztem Polski nie kończyły się na tym. Warto bowiem zauważyć, że Armia Czerwona na żadnym odcinku nie doszła jeszcze do zaproponowanej w nocie 11 lipca linii. To Wojsko Polskie miało się na nią wycofać, w niektórych miejscach ponad 200 km na zachód od miejsca, w którym stało w tym dniu.

Teraz cały ciężar decyzji spadał na Moskwę. Można było przyjąć tę ofertę, która – z błogosławieństwem z Londynu – rzucała Polskę faktycznie na kolana przed Rosją sowiecką, dawała przyzwolenie na zajęcie przez Armię Czerwoną strategicznie ważnej Galicji Wschodniej – otwierającej drogę na południe, na Czechosłowację, Rumunię i Wegry, a oznaczała wstęp do politycznego uznania władzy sowieckiej za legalny rząd mocarstwa równoprawnego z Anglią czy Francją. Można było jednak tę ofertę odrzucić i, korzystając z powodzenia ofensywy Armii Czerwonej, spróbować pójść dalej na zachód – przekroczyć wskazaną w nocie linię, zsowietyzować Polskę, dojść do granicy z Niemcami i… następnie zastanowić się znowu, czy tę, jeszcze ważniejszą straegicznie granicę także przełamać, rzucając wyzwanie całemu „kapitalistycznemu okrążeniu”. Z punktu widzenia Moskwy istota oferty Londynu polegała na tym, że Rosja sowiecka mogłą zasadniczo wzmocnić swą strategiczną pozycję w Europie, (od)zyskując pozycję dominującego na wschodzie kontynentu mocarstwa – na zasadzie ugody z kluczowym mocarstwem systemu wersalskiego.

Między 13 a 15 lipca rozwinęła się w tej sprawie gorączkowa korespondencja między członkami Politbiura, którą uzupełniał głos Cziczerina. Ten ostatni, podobnie jak Trocki, zachęcał do poważnego rozważenia brytyjskiej oferty. Lew Kamieniew chciał wyciagnąć z niej wszystkie korzyści. Pisał do Lenina: „Co szczególnie istotne, wobec nieoczekiwanej wzmianki Curzona o Galicji Wschodniej ze Lwowem – nasze wojska powinny obowiązkowo wkroczyć do Galicji i zająć Lwów. […] Na zajęcie Galicji, którą Curzon awansem ogłosił rosyjskim terytorium, trzeba zwrócić szczególną uwagę: stąd ruch chłopski może szybciej przeniknąć do Polski, aniżeli po linii prostej z Mińska na Warszawę, a – po drugie – to brama na Węgry, które właśnie teraz jest szczególnie ważne, żebyśmy trzymali w naszych rękach.”

Stalin, nieco odsunięty od toczącej się w Moskwie dyskusji z powodu swojej funkcji komisarza politycznego Frontu Południowo-Zachodniego, proponował stanowisko nieprzejednane. Jego, podobnie jak Kamieniewa i samego Lenina, przygotowującego właśnie II Kongres III Międzynarodówki, zaczynała ponosić fala „rewolucyjnego entuzjazmu”. Lenin nie chciał tracić szansy na dalsze rozmowy z Anglikami, ale pragnął zarazem wykorzystać moment rozpędu Armii Czerwonej do tego, by osiągnąć w Polsce sukces jeszcze większy niż ten, który gwarantowała mu nota Curzona. Chciał rozważyć możliwość takiej sowietyzacji Polski, która zarazem nie sprowokowałaby Lloyd George’a do zerwania rozmów i wprowadzenia sankcji, jakich możliwość w przypadku przekroczenia przez Armię Czerwoną „linii Curzona” niejasno zapowiadała nota z 11 lipca. Brytyjskie pośrednictwo w rokowaniach z Polską zostało z rekomendacji Lenina odrzucone na posiedzeniu KC partii bolszewików 16 lipca. Kierownictwo sowieckie potwierdziło ostatecznie cel sowietyzacji Polski.

Nota skierowana do Anglii następnego dnia nie skrywała głęboko tej intencji. Lloyd George był jednak gotów negocjować dalej. Do Londynu na dalszą część rozmów „handlowych” wysłany został sam Lew Kamieniew – członek Politbiura. O tym, czy Polska jest skazana na zniknięcie, czy raczej będzie można jeszcze zabiegać o utrzymanie jej odrębności na mapie Europy Wschodniej miała przekonać Lloyd George’a specjalna misja, której wysłanie do Warszawy zatwierdził rząd brytyjski na posiedzeniu 20 lipca. Zgodnie z wstępnymi ustaleniami przyjętymi jeszcze przez Lloyd George’a i Milleranda w Spa, połączona misja francusko-brytyjska miała być skierowana nad Wisłę, by zbadać możliwości udzielenia pomocy Polsce. O ile dla strony francuskiej tej misji najważniejszą osobą był generał Maxime Weygand, mający rzeczywiście pomóc w usprawnieniu pracy polskiego sztabu, o tyle dla Lloyd George’a najważniejszą osobą w misji był nie formalny jej współkierownik, lord Edgar d’Abernon, ale zaufany sekretarz gabinetu brytyjskiego, sir Maurice Hankey, który miał przywieźć z tej wyprawy argumenty wspierające linię polityczną swojego zwierzchnika. Sens dokonanego przez Lloyd George’a wyboru i nastawienie Hankeya do tej misji najlepiej ilustruje wpis do dziennika tego ostatniego przed wyjazdem do Polski: „Premier wie, że żywię do Polaków zarówno wstręt jak i pogardę i że nie wierzę, w dłuższej perspektywie, że można cokolwiek zrobić, żeby ich uratować, a wreszcie, że wątpię, aby zasługiwali na ratunek.” Formalny lider brytyjskiej części misji alianckiej w Warszawie, lord d’Abernon, choć podkreślał, że jego nastawienie do Polski jest „bardziej przyjazne”, to jednak w listach do Hankey’a i Lloyd George’a dawał wyraz swemu przekonaniu, że Polski uratować się nie da, a nadzieje na powstrzymanie bolsziewków może dać dopiero oparcie o Niemcy. Znany z opublikowanej po latach relacji z XVIII decydującej bitwy w dziejach świata – i swojego rzekomo walnego w niej udziału ¬– lord d’Abernon „wyczyścił” ją z najbardziej krytycznych uwag pod adresem Polaków, w jakie obfitował jego spisany na bieżąco, w lipcu-sierpniu 1920 roku raport do Londynu, usuwając także swoje ówczesne przewidywania co do nieuchronności upadku Polski.

Ostatecznie, podejmując w pierwszej dekadzie sierpnia rozmowy z Kamieniewem, Lloyd George faktycznie zdecydował się spisać Polskę na straty. 10 sierpnia nakazał swojemu ambasadorowi w Warszawie poinformować rząd polski, iż Wielka Brytania radzi Polsce przyjąć warunki sowieckie jako „dobre”. Te warunki oznaczały zaś wówczas tylko jedno: sowietyzację. Francja odcięła się od tego, oburzającego stanowiska Londynu. Wyrazem jej słabego, ale jednak realnego wsparcia w tym momencie, była nie tylko doradcza rola gen. Weyganda w polskim sztabie, ale także obecność kilkuset francuskich oficerów jako doradców na różnych szczeblach dowodzenia w Wojsku Polskim (wśród owych doradców był także młody kapitan Charles de Gaulle), jak również podejmowane przez rząd francuski próby przełamywania blokad w dostawach sprzętu wojskowego do Polski. Nie oznaczało to bezpośredniego wsparcia militarnego, ale było jednak świadectwem, że Polska ma choć moralne wsparcie jednego z zachodnich sojuszników. Postawa Lloyd George’a (której przeciwstawiał się w jego rządzie, bezskutecznie niestety, jedynie minister wojny, Winston Churchill) stała się jednak wymownym symbolem gotowości głównego wówczas mocarstwa zachodniego do kompromisu z Rosją sowiecką – do geopolitycznego kompromisu zawieranego kosztem mniejszych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, z Polską na czele. To była pierwsza próba tej polityki, którą później miały symbolizować konferencje w Monachium, w Teheranie, w Jałcie…

W lipcu 1920 roku to strona sowiecka odrzuciła faktycznie tę możliwość, podejmując walkę o cele bardziej ambitne. Doskonale oddała ich sens zapiska w dzienniku Izaaka Babla, znakomitego reportażysty, a zarazem politycznego komisarza i pisarza 1. Armii Konnej Budionnego. Stojąc ze swoimi „czerwonymi’ kozakami pod Beresteczkiem, na początku sierpnia, Babel odbierał najświeższe wiadomości: „Moskiewskie gazety z 29 lipca. Otwarcie II kongresu Kominternu, nareszcie urzeczywistnia się jedność ludów, wszystko jasne: są dwa światy i wojna jest wypowiedziana. Będziemy wojować w nieskończoność. Rosja rzuciła wyzwanie. Ruszamy w głąb Europy, aby zdobyć świat. Czerwona Armia stała się czynnikiem o znaczeniu światowym.”

Nie mylił się. Tylko, że w tej sytuacji „czynnikiem o znaczeniu światowym” stawało się także stojące na drodze Armii Czerwonej Wojsko Polskie, polskie społeczeństwo. 21 lipca głównodowodzący Armia Czerwoną, Siergiej Kamieniew wydał rozkaz kontynuowania ofensywy na polskim froncie, bez zatrzymywania się na linii Bugu. Trzy dni później w Warszawie zaprzysiężony został Rząd Obrony Narodowej. Na czele stanął chłop z podtarnowskich Wierzchosławic, Wincenty Witos, wicpremierem został socjalista – Ignacy Daszyński; ministrem spraw zagranicznych został książę Eustachy Sapieha; poprzedni premierzy – Leopold Skulski i Władysław Grabski – objęli odpowiednio teki spraw wewnetrznych i skarbu; ministrem robót publicznych został Gabriel Narutowicz. To był rzeczywiście rząd reprezentujący cały naród. W Moskwie tymczasem już poprzedniego dnia, 23 lipca Politbiuro partii bolszewickiej podjęło decyzję o utworzeniu sowieckiego rządu dla Polski: Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski. Na jego czele postawiono niedawnego negocjatora tajnych układów w Mikaszewiczach, Juliana Marchlewskiego, a obok niego m.in. szefa pierwszej sowieckiej policji politycznej, Feliksa Dzierżyńskiego, a także komisarza politycznego Frontu Zachodniego, Józefa Unszlichta. Swój pierwszy manifest do Polaków, drukowany w zdobytym Wilnie, TKRP datował 30 lipca: „Nadeszła godzina wyzwolenia…” Zaczęto myśleć o utworzeniu „Polskiej Czerwonej Armii”, która miała owo „wyzwolenie” symbolicznie ponieść (realnymi działaniami bojowymi zajmowała się po prostu – Armia Czerwona). Dokąd tylko sięgnęła sowiecka ofensywa, tam natychmiast niszczono polskie godła i symbole narodowe. CzK (policja polityczna) błyskawicznie przystępowała do likwidacji „wrogów ludu”. Tworzono powiatowe i gminne „rewkomy” (rewolucyjne komitety), do których zgłaszali się głównie ludzie społecznego marginesu, wrogo nastawieni do polskiego państwa przedstawiciele części mniejszości żydowskiej, niekiedy jednak również przedstawiciele głównych partii polskich – ludowców, socjalistów, narodowych demokratów. Niektórym widmo sowieckiej dominacji wydawało się nie do zatrzymania. Polską republikę sowiecką widać już było na wyciągnięcie ręki.

Strona sowiecka liczyła na to, że długotrwały odwrót Polaków doprowadzi w końcu do ostatecznego załamania morale „burżuazyjnego” przeciwnika i uruchomi mechanizm społecznego rozkładu, który tak sprawnie torował drogę wcześniejszym skucesom bolszewików w Rosji czy na Ukrainie. Walka o utrzymanie ducha oporu, ducha narodowej wspólnoty w polskim społeczeństwie była nie mnie ważna od samej walki na froncie.

Na apel Rady Obrony Państwa z 3 lipca odpowiedziały tysiące obywateli, zaciagając się do Armii Ochotniczej, której organizowanie powierzone zostało popularnemu gen. Józefowi Hallerowi. Od początku lipca do 20 sierpnia zaciągnęło się do Wojska Polskiego blisko 80 tysięcy ochotników, którzy stanęli do walki obok blisko 140 tysięcy powołanych w tym samym czasie poborowych. Samorządy masowo zbierały dla nowych żołnierzy buty, spodnie, koce, a nawet bieliznę. Na fundusz Armii Ochotniczej oddawano obrączki, biżuterię i inne osobiste precjoza, przekazywano dla żołnierzy broń myśliwską, konie, uprząż, żywność. Do pomocy wojsku zgłaszali się harcerze. W całym kraju powstawały Obywatelskie Komitety Obrony Państwa (OKOP). Mobilizację ducha oporu powiększały listy pasterskie biskupów, począwszy od datowanej 7 lipca dramatycznej serii listów Episkopatu do papieża Benedykta XV, do biskupów świata i wreszcie do narodu. Gorąco wspierał Polskę w tych najtrudniejszych momentach pierwszy nuncjusz po odrodzeniu państwa, arcybiskup Achilles Ratti (który kilka lat później miał zostać nowym papieżem jako Pius XI). Okazał się on jednym z bardzo nielicznej grupy tych członków korpusu dyplomatycznego, którzy nie opuściłi zagrożonej bezpośrednio przez bolszewików Warszawy. Papież Benedykt XV dostrzegał znaczenie polskiego oporu, dając temu wyraz w publicznym liście z 5 sierpnia: „Obecnie jest w niebezpieczeństwie nie tylko istnienie narodowe Polski, lecz całej Europie grożą okropności nowej wojny.” Wizja Polski jako przedmurza chrześcijaństwa i Europy nabrała jak najbardziej rzeczywistych kształtów.

23 lipca głównodowodzący Armią Czerwoną S. Kamieniew wydał kolejną dyrektywę, nakazującą przyspieszenie natarcia na Warszawę i „unicestwienie przeciwnika”. Podpisywał ją w Smoleńsku, dokąd przyjechał, by być bliżej decydującego frontu. Tuchaczewski przeniósł się już w tym czasie do Mińska. Popędzał swoimi rozkazami wojska Frontu Zachodniego do wyjścia najkrótszą drogą na Warszawę. Dowództwo Frontu Południowo-Zachodniego (A. Jegorow, za aprobatą, a może nawet z inicjatywy politycznego komisarza – Stalina) wydało w tym samym dniu dyrektywę dla swoich wojsk, która w istocie odciągała je od kierunku warszawskiego i skupiała ich działanie na kierunku lwowskim. 1. Armia Konna, która wcześniej miała być skierowana na Brześć, miała teraz nacierać na linii Rawa Ruska – Lwów. W momencie, kiedy Front Zachodni Tuchaczewskiego zaczynał bezpośrednio operację warszawską, jego południowy sąsiad decydował się (bez sprzeciwu naczelnego dowództwa Armii Czerwonej) na wybór odmiennego celu. Uwarunkowanie tej decyzji było ambicjonalne i polityczne zarazem. Stalin nie chciał występować w roli zaledwie pomocnika Tuchaczewskiego. Chciał zdobyć „swoje” wielkie miasto: Lwów. Zarazem podkreślał w swojej korespondencji z Leninem, że chodzi o sowietyzację nie tylko Polski, nie tylko nawet o dotarcie do Niemiec, ale również o otwarcie wrót na całe południe Europy. Lenin uwierzył, że można osiągnąć sukces na wszystkich kierunkach. Niezwykle charakterystyczna jest pod tym względem następująca wymiana depesz – 23 lipca Lenin pisał do Stalina: „Zinowiew, Bucharin [zastępcy członków Politbiura] i także ja uważam, że należałoby w tej chwili pobudzić rewolucję we Włoszech. Uważam osobiście, że należy w tym celu sowietyzować Węgry, a być może także Czechy i Rumunię”. Stalin, który obiecywał w ciągu tygodnia zająć Lwów, następnego dnia odpowiadał: „Teraz, kiedy mamy Komintern, pokonaną Polskę i mniej czy bardziej przyzwoitą Armię Czerwoną [...] byłoby grzechem nie pobudzić rewolucji we Włoszech. [...] Należy postawić kwestię organizacji powstania we Włoszech i w takich jeszcze nie okrzepłych państwach, jak Węgry, Czechy (Rumunię przyjdzie rozbić). Najkrócej mówiąc: trzeba podnieść kotwicę i puścić się w drogę, póki imperializm nie zdążył jako-tako podreperować swojej rozwalającej się fury”. Lipcowe sukcesy zaczęły przesłaniać realne możliwości Armii Czerwonej.

Wydarzenia z ostatnich dni lipca i początku sierpnia zdawały się jednak potwierdzać najśmielsze plany Moskwy. Piłsudski chciał zatrzymać pochód Armii Czerwonej na linii Bugu i Narwi i rozpocząć z tej linii polską kontrofensywę. W pierwszej kolejności zamierzał doprowadzić do rozbicia 1. Armii Konnej Budionego. W bitwie pod Brodami, rozpoczętej 27 lipca siłami 2. Armii polskiej, udało się istotnie zatrzymać impet „czerwonej” kawalerii. Do 3 sierpnia Brody zostały odbite z rąk nieprzyjaciela, Budionny został odepchnięty za Bug. W tym momencie jednak wiadomość o upadku twierdzy brzeskiej (1 sierpnia), kluczowego punktu polskiej obrony nad Bugiem, przesądziła o decyzji polskiego Naczelnego Wodza, by zrezygnować z rozpoczętego kontruderzenia w tym rejonie. Trzeba było ratować północny odcinek frontu, na którym nacierał Tuchaczewski. Zatrzymanie natarcia Budionnego pozwoliło jednak Piłsudskiemu skoncentrować siły do nowego projektu decydującej kontrofensywy. Tuchaczewski tymczasem szykował swoje wojska do wielkiego manewru oskrzydlającego Warszawę. Jegorow ze Stalinem liczyli na rychłe zdobycie Lwowa. Rozpoczynała się najbardziej dramatyczna, rozstrzygająca faza sowiecko-polskiej konfrontacji.

 



Źródło: