Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

6. Kampania kijowska i walki nad Berezyną (kwiecień-czerwiec 1920)

„Piękny był ranek 25 kwietnia 1920 roku. […] Po kilku dniach deszczu, w połowie kwietnia, wiosna wybuchła nagle, jak tylko zdarza się to na Ukrainie.

„Piękny był ranek 25 kwietnia 1920 roku. […] Po kilku dniach deszczu, w połowie kwietnia, wiosna wybuchła nagle, jak tylko zdarza się to na Ukrainie. […] Trudno opisać entuzjazm wojska przekraczającego Słucz w ten wiosenny poranek – wojska maszerującego na oczach swego Naczelnego Wodza, w głab Ukrainy, ku historycznym kresom dawnej Rzeczypospolitej, do najbogatszego, najbujniejszego, mlekiem i miodem płynącego kraju, pachnącego zielem i kwieciem. […] Nasza generacja, wszyscy oficerowie od dowódcy szwadronu dw dół do osttaniego umiejącego czytać szeregowca, była wychowana na lekturze ‘Trylogii’ Sienkiewicza. I teraz chętnie na skrzydłach lecielibyśmy ku tym stepom, na których mieliśmy powrócić do tradycyjnych konnych bojów, na ziemi pokrytej przedhistorycznymi kurhanami i zroszonej krwią naszych przodków, którzy tu właśnie pełnili swoje zadanie przedmurza chrześcijaństwa”. – Tak wspominał po latach nastrój początku nowej kampanii jeden z jej uczestników (Kornel Krzeczunowicz). To nie była jednak bajka, ani powrót do pięknej powieści. Zaczynała się decydująca faza wojny między Polską i Rosją Sowiecką, wojny między Leninem i Piłsudskim, wojny o przyszłość narodów bałtycko-czarnomorskiego Międzymorza. Warto zapytać: jak ją sobie wyobrażał sam Piłsudski? Jakie były jego plany w te kwietniowe dni?

Plany sztabowe, zazwyczaj przydatne w ocenie zamysłów Naczelnego Wodza w obliczu rozpoczynającej się kampanii, w tym przypadku zawodzą. Nie powstał żaden ogólny plan wojny z Rosją sowiecką. Sztab Generalny otrzymał dyspozycje do opracowania wyłącznie pierwszej fazy operacji na Ukrainy. Najważniejszy obok umowy politycznej i konwencji wojskowej dokument oficjalny przygotowujący operację kijowską – podpisana przez Piłsudskiego 26 kwietnia Odezwa do mieszkańców Ukrainy (jej projekt przygotował mjr Ignacy Matuszewski) – jest krótkim tekstem propagandowym i trudno wyczytać z niej więcej jak tylko ogłoszenie sojuszu zawartego z Petlurą i zapowiedź, iż po usunięciu „obcych najeźdźców” Wojsko Polskie pozostanie nad Dnieprem dopóki „prawy rząd ukraiński” nie będzie zdolny przejąć i obronić swej władzy nad swym krajem.

Po co więc trzy polskie armie (2., 3. i 6. – łącznie ponad 60 tys. żołnierzy pierwszej linii) pod osobistym dowództwem Piłsudskiego uderzyły 25 kwietnia na dwie armie sowieckiego Frontu Południowo-Zachodniego (12. i 14. – łącznie, wedle różnych szacunków, od 15 do 40 tysięcy żołnierzy „pierwszorzutowych”)? Odpowiedź na pytanie, dlaczego Piłsudski nie zdecydował się skoncentrować raczej swoich sił do odparcia uderzenia przygotowywanego przez Armię Czerwoną na Białorusi, już znamy. Przesądziła o tym kalkulacja polityczna. Istotne szczegóły tej kalkulacji, w połączeniu z koncepcją strategiczną rozegrania całej wojny z sowiecką Rosją przedstawił Piłsudski w rozmowie przeprowadzonej w Berdyczowie, w czwartym dniu ofensywy ukraińskiej, z dowódcą 2. Armii, gen. Antonim Listowskim. Stwierdził wtedy, że zakłada dojście w głąb Ukrainy tylko do granicy przedrozbiorowej z 1772 roku. Miało to czynem potwierdzić zasadę dezaneksji wysuniętą w projekcie rokowań z bolszewikami, a zarazem dać Ukraińcom szansę samookreślenia, stworzenia własnej państwowości.

Czy Piłsudski myślał o tym, że szybkie powodzenie jego akcji na Ukrainie może zmusić władców sowieckiej Rosji do poważnych negocjacji? W rozmowie z gen. Listowskim, przy okazji narady sztabowej w Berdyczowie przeprowadzonej 5 maja, ton polskiego Naczelnika Państwa nie był tak optymistyczny. Z bliska widać było wyraźnie, że siły sowieckie na Ukrainie nie zostały całkowicie rozbite, ale w dużej części zdołały się cofnąć za Dniepr i na południe. Niepokojąca była kwestia odsłoniętej południowej flanki. Piłsudski stwierdził jednoznacznie, że polska armia nie będzie mogła ruszyć do Morza Czarnego: „iść w tą przestrzeń bezbrzeżną, aż do morza! – niebezpieczne i niepożądane...” Wojsko Polskie miało umocnić więc swe pozycje wokół Kijowa i czekać na powrót głównych sił sowieckiego Frontu Południowo-Zachodniego, by zadać im decydujący cios. Jeśli Petlura sam nie dojdzie ze swym wojskiem do morza, do Odessy, nie umocni swego panowania nad Ukrainą naddnieprzańską, wtedy Polacy mieli wycofać się do jesieni za własną granicę. Ostatni fragment zanotowanej przez Listowskiego na gorąco tyrady Naczelnego Wodza warto w większości przytoczyć: „Postawiłem na kartę, gram ostatnią stawkę, żeby coś zrobić na przyszłość dla Polski, choć takim sposobem osłabić możliwość przyszłej potężnej Rosji! i jeżeli się uda dopomóc w stworzeniu Ukrainy, która będzie zaporą między nami i Rosją; na długie lata [Rosja] nie będzie nam groźną... ale w tym sęk, czy ta Ukraina powstanie, czy ma dostatecznie sił i ludzi, żeby się stworzyć i zorganizować, bo przecież wiecznie tu siedzieć nie możemy [...] Granic [17]72 r. tworzyć nie mogę, jak kiedyś chciałem. Polska nie chce tych kresów, Polska nie chce ponosić ofiar, wszystkie partie się wyraźnie wypowiedziały, nie chcemy ponosić kosztów, ani nic dać... a bez wysiłków, ofiar – nic tworzyć nie można! Zatem innego wyjścia nie ma – jak spróbować stworzyć samostijną Ukrainę […]. A jeżeli nic się nie uda zrobić, pozostawimy ten chaos własnym losom. Niech się burzy, trawi i wyniszcza, osłabia, zjada... w takim stanie nie będzie też nam groźnym na długie lata! A dalej... przyszłość wskaże!”

Od strony militarnej wstępem do uprzedzającego uderzenia polskiego na Ukrainie okazało się już przedwiosenna operacja mozyrska. Wykonana między 5 a 7 marca siłami 9. Dywizji Piechoty gen. Władysława Sikorskiego, skutecznie opanowała Mozyrz i Kalenkowicze – ważny węzeł kolejowy na szlaku z Orszy do Żytomierza i Berdyczowa. Zdobycie i utrzymanie tego węzła przez Polaków utrudniło istotnie komunikację między przygotowującym się do ofensywy sowieckim Frontem Zachodnim i Frontem Południowo-Zachodnim na Ukrainie.

Właściwe działania polskiej ofensywy rozpoczęły się, jak już wspomnieliśmy, 25 kwietnia. Brały w niej udział trzy armie: 6. – pod dowództwem gen. Iwaszkiewicza, 2. – gen. Listowskiego, wreszcie najsilniejsza, przeznaczona do uderzenia na Kijów, 3. Armia gen. Rydza-Śmigłego. W składzie 2. i 6. Armii znajdowały się także jednostki operacyjne wojsk ukraińskich atamana Petlury (wzmocnione bezpośrednio przed operacją kijowską przez dezercję na stronę polską dwóch brygad ukraińskich – tzw. halickich – służących w Armii Czerwonej). Miały one wejść w lukę między stojącymi naprzeciw dwiema armiami sowieckiego Frontu Południowo-Zachodniego (osłaniającą Kijów 12. Armią Siergieja Mieżeninowa i 14. Hieronima Uborewicza, zagradzającą drogę ku Morzu Czarnemu) – i rozbić je. Początkiem tej operacji dowodził osobiście Józef Piłsudski, który 19 marca przyjął tytuł marszałka. Dowództwo sowieckie, przygotowujące własną operację ofensywną na północy, szybko zrezygnowało z obrony Kijowa, by zapobiec otoczeniu swoich armii. Sowiecki Front Południowo-Zachodni czekał na wzmocnienie siłami najsilniejszej formacji uderzeniowej, 1. Armii Konnej Siemiona Budionnego, która od 1 kwietnia przegrupowywała się z Kaukazu na Ukrainę.

Polskie natarcie rozwijało się w pierwszej fazie bardzo pomyślnie. 26 kwietnia Rydz-Śmigły zdobył Żytomierz, następnego dnia oddziały 2. Armii zajęły Berdyczów. 7 maja polski patrol zwiadowczy wjechał… tramwajem do Kijowa, który ostatecznie opanowały jednostki 3. Armii Rydza-Śmigłego. Symboliczny wymiar tego momentu wydawał się ogromny. Nastrój chwili oddawał towarzyszący polskiemu natarciu Juliusz Kaden-Bandrowski. W podniosłych słowach apelował do warszawskiego dziennikarza, by ten zrozumiał i przekazał swoim czytelnikom tę prawdę: „Jesteś pan synem wielkiego narodu. Naród ten młodą krwią żołnierzy rozwiązuje kwestię Wschodu Europy. Żołnierze, których tu widzisz w oknach, na drogach, po lasach i ścieżynach – to najwznioślejsze marzenie historii. To wielcy legioniści, którzy niosą w swym marszu przyszły pokój świata. […] Huk wozów, które pan widzi teraz tam, pod górą piaszczystą – to zdrowy głos nowego ruchu, to głos mądrego Zachodu, niesiony przez Rzymian polskich, tu na Wschód. […] Niezliczone wsie umierające z głodu i brudu, miasta, uschłe drogi, zesztywniałe koleje, światy ogromne, aż po Kubań, watahy straceńców skaczących po śniegach Elbrusu, stalowe zatoki Finlandii, wszyscy rybacy Estonii, każdy łotewski liczykrupa – wszystko to drży z radosnej nadziei, że naród, do którego pan należy, rozetnie swym mieczem niezawodnym tę boleść straszliwą, jaka toczy Wschód Europy. To, co myślały najwspanialsze pokolenia naszej przeszłości – to teraz bucha w mocnym oddechu armii, które chrzęstem napełniają ten kraj od Mozyrza po Dniestr.”

Rzeczywiście, polska ofensywa na Ukrainie miała swój wpływ na położenie innych narodów, zagrożonych panowaniem sowieckiego imperium. Lenin zdecydował się natychmiast przerwać rozwijającą się już doskonale ofensywę Armii Czerwonej na wolne jeszcze republiki zakaukaskie Armenię i Gruzję; szybciej potoczyły się rokowania rozejmowe Rosji Sowieckiej z Litwą i Łotwą; zelżał także nacisk Armii Czerwonej na ostatni przyczółek „białej” Rosji na Krymie, którego bronił gen. Piotr Wrangel. Od dalszego biegu wypadków na sowiecko-polskim froncie zależało istotnie bardzo dużo. Sowieckie kierownictwo polityczne doskonale zdawało sobie z tego sprawę. Państwem kierowało faktycznie czteroosobowe gremium członków Biura Politycznego KC partii bolszewickiej: Lenin, Trocki, Lew Kamieniew oraz Stalin – oddelegowany do Frontu Południowo-Zachodniego jako jego komisarz. Wszyscy byli zgodni, że front przeciwpolski jest najważniejszy. Gotowi byli użyć wszelkich środków, by zapewnić sobie na nim decydujący sukces. Zagrożenie, a potem zdobycie Kijowa przez Wojsko Polskie wykorzystali do mobilizacji narodowych uczuć rosyjskich przeciw „odwiecznemu wrogowi”, który ośmielił się sięgnąć po „macierz ruskich grodów”. Już 2 maja powołana została w Moskwie tzw. Rada Rzeczoznawców Wojskowych, na czele z byłym głównodowodzącym armii carskiej, gen. Alieksiejem Brusiłowem, który wydał apel do wszystkich „rosyjskich patriotów”, by stanęli do walki z Polakami. Do połowy sierpnia 1920 roku do biur werbunkowych Armii Czerwonej zgłosiło się 314 tys. generałów, oficerów i podoficerów dawnej armii carskiej. O wiele większe znaczenie dla bolszewików miała oczywiście mobilizacja komunistów na przeciwpolski front. W szczególności komunistów polskich, którzy mieli wystąpić w głównej roli w momencie ponownej próby sowietyzacji Polski. Już na pochodzie 1-majowym w Piotrogrodzie wielki transparent głosił ten program: „Warszawa będzie sowiecka, za to ręczy Armia Czerwona! Niech żyje braterski sojusz Polski z Rosją Sowiecką”. Cztery dni później na wspólnym posiedzeniu wszystkich organów władzy w Moskwie, Trocki w płomiennym przemówieniu w niezwykle zwarty i plastyczny sposób przedstawił miejsce Polski w programie politycznym bolszewików: „My dążymy na Zachód, na spotkanie europejskiego proletariatu, który wie, że możemy spotkać się z nimi tylko poprzez trupa białogwardyjskiej Polski, w wolnej i niezależnej Polsce Robotniczo-Chłopskiej”.

Polski „trup” miał się jednak w maju całkiem dobrze. 18 maja Piłsudski wracał do Warszawy jak triumfator. Marszałek Sejmu, Wojciech Trąmpczyński, w mowie powitalnej porównywał sukcesy Wojska Polskiego na Ukrainie do zwycięstw Bolesława Chrobrego i wyczynów hetmanów koronnych z wieku XVII. Niestety, zwycięstwo kijowskie było bardzo kruche. 14 maja ruszyło przygotowywane od stycznia uderzenie Armii Czerwonej na północy. Nowym dowódcą prowadzącego tę ofensywę Frontu Zachodniego był Michaił Tuchaczewski. Ziemianin z guberni smoleńskiej, oficer siemionowskiego pułku gwardii carskiej, wzięty do niewoli przez Niemców pod Łomżą w 1915 roku, w obozie jenieckim zetknął się m.in. z francuskim porucznikiem Charlesem de Gaulle’m, po ucieczce z niewoli od 1918 roku związał swoją dalszą służbę z bolszewikami. Odznaczył się na wielu odcinkach wojny domowej, by objąć w końcu (29 kwietnia 1920 roku) – w wieku 27 lat – dowodzenie Frontem Zachodnim, który miał zgnieść „burżuazyjną Polskę”. Uderzenie z połowy maja było dopiero pierwszym rozpoznaniem w tak ambitnie zakrojonym działaniu. Tuchaczewski miał w tym momencie do dyspozycji ok. 72 tys. „bagnetów” i 5 tys. „szabel”, czyli niecałe 80 tysięcy żołnierzy pierwszej linii. Naprzeciw, broniąc odcinka między Dźwiną i Berezyną oraz przepraw przez tę ostatnią, stały oddziały 1. Armii gen. Stefana Majewskiego i 4. Armii gen. Stanisława Szeptyckiego, dowodzącego zarazem całym tym, dwuarmijnym Frontem, mającym w maju do dyspozycji łącznie ok. 65 tys. „bagnetów” i „szabel”. Polakom udało się po tygodniu zatrzymać sowiecką ofensywę i przejść do kontrnatarcia, wspartego sformowaną przez gen. Kazimierza Sosnkowskiego Armią Rezerwową. Polskie kontruderzenie wytraciło jednak swój impet do 8 czerwca. Front Szeptyckiego nie dał się zepchnąć do poleskich błot. Tuchaczewski osiągnął jednak częściowy sukces. Polskie rezerwy, jedyne, jakimi w danym momencie dysponowało Naczelne Dowództwo, zostały rzucone niemal w całości na północ, by ratować Front gen. Szeptyckiego. Nie było już czym wesprzeć Frontu Ukraińskiego, na którym dowództwo Piłsudski przekazał gen. Listowskiemu. Tymczasem na zaplecze sowieckiego Frontu Zachodniego napływały szerokim, nieprzerwanym strumieniem zmoblizowane przez Trockiego uzupełnienia.

W czerwcu, kiedy Tuchaczewski zbierał siły do nowego, tym razem miażdżącego uderzenia, główne wydarzenia na froncie przeniosły się na Ukrainę, gdzie w końcu dotarła sprowadzona zza Donu 1. Armia Konna Siemiona Budionnego. 15-17 tysięcy zaprawionych w bojach „szabel” (łącznie w Konarmi służyło na progu czerwca 35 tys. ludzi i 31 tys. koni), głównie kozackich ochotników, wspartych przez także dobrze wyćwiczonych kawalerzystów jeszcze z carskiej armii – to była formacja o rzeczywiście ogromnej sile bojowej i znakomitym duchu, opartym na dotychczasowej serii zwycięstw w wojnie domowej i cichym przyzwoleniu dowództwa na prawdziwie kozacką fantazję w walce i gwałcie. Dowodzący Frontem Południowo-Zachodnim Aleksander Jegorow, zgodnie z dyrektywami naczelnego dowództwa Armii Czerwonej, wyznaczył 1. Armii Konnej decydującą rolę w planie zniszczenia polskiej 3. Armii, trzymającej Kijów. Kozacy Budionnego mieli przerwać polski front i po zajęciu Berdyczowa i Koziatynia zamknąć polską armię w okrążeniu od zachodu. Nawała ruszyła 29 maja. Przez pierwsze cztery dni ataku, broniąca się przed nim polska 13. Dywizja Piechoty (składały się na nią doborowe jednostki „hallerczyków”, jeszcze z Francji), potrafiła skutecznie utrzymać pozycje pod Koziatynem. Atak ponowiony przez Budionnego 5 czerwca pod Samhorodkiem, na styku polskich 3. i 6. Armii, okazał się skuteczny. „Czerwonych” Kozaków nie była w stanie zatrzymać polska III Brygada Kawalerii. Konarmia wdarła się na zaplecze polskiego frontu, zajmując w kolejnych dwóch dniach m.in. Żytomierz i Berdyczów. Wokół polskiej 3. Armii gen. Rydza-Śmigłego zaczęły zaciskać się kleszcze nacierających od północy i południa sowieckich 12. i 14. Armii. Gen. Listowski zrozumiał powagę tego zagrożenia i wydał gen. Rydzowi-Śmigłemu rozkaz ewakuacji Kijowa. Ten jednak zwlekał z wykonaniem rozkazu, czekając na jego potwierdzenie przez marszałka Piłsudskiego. 10 czerwca Polacy ustąpili z ukraińskiej stolicy.

Polityczny projekt Piłsudskiego nie powiódł się. Zmęczona szóstym rokiem wojny i zmieniającymi się od 1917 roku jak w kalejdoskopie władzami (carską, rosyjską republikańską, ukraińską – hetmańską, potem niemiecką, sowiecką, ukraińską republikańską, „białych” Rosjan, znów bolszewików i w końcu idących wraz z Petlura Polaków) chłopska ludność Ukrainy nie poszła w większości za hasłem niepodległości państwowej, które w oparciu o Polskę chciał urzeczywistnić ataman Petlura. Polska nie utrzymała militarnego „parasola” nad nim tak długo, jak planował to Piłsudski. Choć 3. Armii Rydza udało się wydostać z zastawionej pułapki, to jednak do połowy czerwca Wojsko Polskie musiało cofnąć się na pozycje, jakie zajmowało 7 tygodni wcześniej – przed rozpoczęciem operacji kijowskiej. Zaczynał się wielki odwrót.

Propaganda bolszewicka starała się konsekwentnie przedstawiać Polaków jako barbarzyńskich agresorów, których pobicie będzie świętym obowiązkiem: „proletariackim” i narodowym – rosyjskim – zarazem. Jednym z głównych motywów tej propagandy było rzucone po ewakuacji Kijowa oskarżenie, iż „stolica Ukrainy stała się obiektem niewiarygodnego, bezprzykładnego wandalizmu polskich panów”. Kolportowano pogłoski, że wycofujący się Polacy spalili Ławrę Pieczerską, zburzyli cerkiew św. Zofii – „matkę ruskich cerkwi” i właściwie zniszczyli wszystkie skarby kultury nagromadzone przez wieki w naddnieprzańskiej stolicy. W istocie zniszczony został XIX-wieczny sobór św. Włodzimierza – tyle, że nie przez Polaków, a wskutek bolszewickiego ostrzału artleryjskiego. Ustępująca polska armia zburzyła faktycznie tylko mosty na Dnieprze. Oskarżenie „imperialistycznej Polski” o zniszczenie Kijowa było jednak podtrzymywane, wbrew prawdzie, w oficjalnych notach dyplomatycznych komisarza Cziczerina do zachodnich stolic, a także powielane w setkach druków propagandowych na użytek wewnątrzsowiecki. 13 czerwca „Prawda” zamieściła na pierwszej stronie tekst, który głosił wszem i wobec, iż „polska biała gwardia wysadziła Kijów. Białogwardyjscy mordercy niedawno zniszczyli Borysów. Teraz zburzyli stolicę Ukrainy. Oprawcy jeszcze żyją. Śmierć mordercom”.
Prące na zachód oddziały Konarmi, a za nimi kolejne jednostki Armii Czerwonej miały rzeczywiście nieść ze sobą hasło zemsty i śmierci.

 



Źródło: