Grecja nie może oczekiwać dalszej solidarności i wsparcia od państw Eurolandu, jeśli nie wdroży uzgodnionych bolesnych reform – ostrzega szef eurostrefy Jean-Claude Juncker.
- Jeśli stwierdzilibyśmy, że w Grecji wszystko poszło nie tak, to nie będzie kolejnego programu pomocowego, a to oznacza, że w marcu kraj ten musiałby ogłosić bankructwo – ocenił Juncker w wywiadzie dla tygodnika „Der Spiegel".
Wśród posunięć koniecznych dla uzdrowienia gospodarki Juncker wymienił zapowiadaną od dawna i wciąż odkładaną prywatyzację oraz walkę z powszechną korupcją. Ponadto Euroland domaga się obniżenia płacy minimalnej, likwidacji 13. i 14. pensji oraz liberalizacji kodeksu pracy. Problem w tym, że w Grecji za dwa miesiące odbędą się wybory i tylko szalony polityk mógłby podjąć teraz tak niepopularne działania. Nic dziwnego, że spekuluje się, iż premier Grecji może podać się do dymisji. Wówczas sytuacja może wymknąć się spod kontroli.
Według agencji Reuters podczas sobotniej wideokonferencji ministrów finansów pojawił się jasny przekaz dla Grecji, że „dość tego dobrego". Szefowie finansów eurostrefy zarzucili greckiemu koledze, że więcej uwagi poświęca swojej pozycji w partii niż działaniom naprawczym. Po „bardzo trudnej" rozmowie Grek przyznał, że pozostałe państwa strefy euro są bardzo zniecierpliwione i naciskają w sprawie reform.
W weekend w Atenach przebywali przedstawiciele banków-wierzycieli, którzy negocjują redukcję długów Grecji, sięgających aż 350 mld euro, o 100 mld euro. W ramach uzgodnień prywatni inwestorzy godzą się ponoć na 70-proc. straty. UE i MFW ostrzegły, że bez redukcji prywatnych długów obie instytucje nie udzielą Grecji dalszej pomocy. Wiele banków wolałoby ogłoszenie przez Ateny upadłości, gdyż wówczas miałyby szanse odzyskać zainwestowane w Grecji kwoty od ubezpieczycieli. Coraz więcej ekonomistów jest też przekonanych, że upadłość Grecji jest dla niej samej lepszym rozwiązaniem niż powolne gnicie w ramach eurostrefy.
Źródło: