W ubiegłym tygodniu mecenas Marcin Dubieniecki, mąż Marty Kaczyńskiej, został zatrzymany przez policję. Akcja odbyła się w asyście telewizyjnych kamer i reporterów „SuperExpressu”, którzy pojawili się niemal równocześnie z radiowozami.
Od kogo dziennikarze otrzymali informację, że policjanci zatrzymali Marcina Dubienieckiego?
- Nie mam pojęcia – zapewnia podinspektor Maciej Karczyński, rzecznik komendanta stołecznego policji. – Gdy pojawiliśmy się na miejscu, dziennikarze już tam byli. Być może osoba nas powiadamiająca zadzwoniła też do redakcji, ale to tylko spekulacje – dodaje.
Marcin Dubieniecki został zatrzymany przez policję w miniony czwartek. Ktoś „życzliwy” miał zadzwonić pod numer 112, że mąż Marty Kaczyńskiej pił wino w jednym z lokali na warszawskiej Woli, a później wsiadł za kierownicą samochodu. Adwokat trafił na komisariat. Tam sprawdzono, czy pił rzeczywiście pił alkohol.
- Mężczyzna był trzeźwy – wyjaśnia Karczyński.
Teoretycznie sytuacja, jakich wiele. Policja dostaje sygnał, jedzie na interwencję, a gdy „cynk” się nie potwierdza, kierowca wraca do domu. A jednak ta historia jest inna. Relację z wieczornych wydarzeń zamieszcza „Super Express”. Na jego stronie internetowej znaleźć można nawet zdjęcia z zatrzymania Dubienieckiego. Widać adwokata idącego w towarzystwie dwóch policjantów. Z tyłu stoi operator z włączoną kamerą. Czy rodzina Marty Kaczyńskiej jest pod specjalnym nadzorem policji działającej wespół z dziennikarzami?
- Proszę nie zadawać takich pytań. Traktujemy pana Dubienieckiego jak każdego innego. Poza tym, jadąc na interwencję, chyba nawet nie wiedzieliśmy, kim jest kierowca – tłumaczy rzecznik warszawskich policjantów.
Na pewno wiedzieli reporterzy...
Źródło:
Grzegorz Broński