Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

To był rok w kondominium

Afera taśmowa, fałszerstwo wyborcze i uwiarygodniające skompromitowaną, zdemoralizowaną klikę przy władzy, elity i media – ten rok przyniósł kolejne przesunięcie granic tego, co… nie jest skan

Afera taśmowa, fałszerstwo wyborcze i uwiarygodniające skompromitowaną, zdemoralizowaną klikę przy władzy, elity i media – ten rok przyniósł kolejne przesunięcie granic tego, co… nie jest skandalem. W każdym razie nie jest nim w III RP. Ale po tym roku dokładniej wiemy, jaki charakter ma ta władza. Wiemy, że dopuszcza i stosuje działania wymierzone wprost w demokrację. Polacy nie tylko mają nie mieć wpływu na losy kraju, mają już nie chcieć go mieć

Są pozytywy – wyniki wyborów, te do Parlamentu Europejskiego i także te o zafałszowanym wyniku, do samorządów, pokazują duży wzrost siły opozycji. W wyniku wyborów europejskich PO, która zwykle miała w proeuropejskim elektoracie gwarantowane wysokie zwycięstwo, tym razem zanotowała drastyczny spadek. Straciła w porównaniu z poprzednią kadencją 10 mandatów, 40 proc. stanu posiadania. Dla odmiany o niemal tyle samo wzrosła siła PiS – z 15 mandatów na początku poprzedniej kadencji do 25 obecnie. I były to być może ostatnie wybory, w których wprawdzie o włos, ale jednak PO wygrała. W kolejnych, samorządowych poniosła porażkę i gdyby nie „bonus” nieuprawnionej w stosunku do woli wyborców liczby mandatów ludowców, straciłaby władzę w kilku sejmikach. Można przypuszczać, że skala zwycięstwa opozycji została zafałszowana co najmniej na poziomie wyborów do sejmików wojewódzkich, trudno więc oszacować, ile w istocie padło na PiS głosów. Mimo to jednak odwrót wyborców od PO, liczony w wymiernej stracie liczby mandatów (w sejmikach Platforma miała dotąd 222 mandaty, teraz 171) widoczny jest gołym okiem.

Daleko od rozumu
Niemniej rok 2014 przyniósł także i rozczarowanie dla tych, którzy sądzili, że PO, kompromitowana kolejnymi aferami, niechybnie upada. Nic z tych rzeczy. Kubłem zimnej wody dla tych nadziei były wyniki wyborów w Warszawie, gdy okazało się, że Hanna Gronkiewicz-Waltz nie tylko wygrała z dużym zapasem kolejną kadencję, ale jeszcze powiększyła w porównaniu z poprzednimi wyborami liczbę zdobytych głosów – w tym roku zagłosowało na nią ponad 350 tys. warszawiaków. Trudno po takim wyniku budować nadzieję, że metoda racjonalnej argumentacji może zmienić postawę wyborców PO – po tym, jak wyglądają w Warszawie rządy Platformy, głosowanie po raz kolejny na tę ekipę przypomina raczej zachowania członków sekty, a nie obywateli. To być może też nauka na przyszłość dla opozycji – jeśli zbudowana na emocjach, a nie rzeczowych argumentach, siła PO ma faktycznie skruszeć, trzeba pewnie też zagrać na tych uczuciach. Nie wystarczy dobra, rzeczowa kampania. Ni mniej ni więcej, trzeba rozważyć zastosowanie techniki propagandzistów PO – drwiny, kpin i rechotu, a także gry na kompleksach nowobogackich i różnych strachach i lękach. Opozycji, która nie ma dostępu do głównych mediów, ale też ma po prostu skrupuły, będzie to trudniej zrealizować niż rządzącym, ale jeśli nie można inaczej, może warto podjąć i taką grę? Rok 2014 przyniósł aż nadto argumentów, żeby zbudować przekaz, iż głosowanie na PO to po prostu straszny obciach. Ale elity przewidziały pewnie i takie zabiegi – efektem utraty wiarygodności procesu wyborczego ma być zniechęcenie Polaków do interesowania się polityką i pozbawienie przekonania, że cokolwiek od nich zależy.

Embargo na informacje
Wytłumaczyć na zdrowy rozum, dlaczego znów warszawiacy wybrali „Bufetową”,  nie dałoby się zupełnie, gdyby nie to, że istnieje jeszcze jeden racjonalizujący ten wynik wyborów czynnik. Ludzie nic albo prawie nic nie wiedzą. To też jedna z nauk płynących z minionego roku. Jeśli nie ma czegoś w telewizji, to niemal tego nie ma. To dlatego udało się niemal przejść do porządku dziennego nad aferą taśmową. Usunięto tylko z rządu wszystkich skompromitowanych bohaterów nagrań i ten zabieg, wraz ze sprawnie prowadzoną propagandą w mediach, wyciszył skandal. Ludzie wprawdzie byli oburzeni wydatkami na kolację i wino z publicznych pieniędzy, ale istota tych rozmów, jak omawianie omijania zapisów konstytucji tak, by możliwe było dodrukowanie pieniędzy przez NBP, dotarła już do nich w nikłym stopniu. Pewnie niewielka tylko część Polaków zdaje sobie sprawę, na czym skandaliczność tej rozmowy Sienkiewicza i Belki polegała, i że na tych taśmach po raz pierwszy mogliśmy usłyszeć, że władza ma zamiar pozademokratycznie wpłynąć na wynik wyborczy. Polacy mają nie wiedzieć, ale też nie rozumieć tego, co się dzieje. Jednym z charakterystycznych dla 2014 r. zjawisk było zamierzone nieinformowanie Polaków o tym, co dzieje się istotnego w kraju. Realizowały ten cel wszystkie  mainstreamowe kanały informacyjne i wydania wiadomości. Polakom stwarza się pozór bycia poinformowanymi – powtarzanie całymi dniami trzeciorzędnych informacji o jednostkowych tragediach, morderstwach czy umieraniu wypełnia czas antenowy szczelnie, właśnie po to, by odbiorca miał wrażenie, że nic innego ważnego i ciekawego nie wydarzyło się w kraju. Cenzura – nie nazwana, ale realna, działa w najlepsze. Można ewentualnie bąknąć coś o tym czy owym, ale marginalnie, umniejszając znaczenie zdarzenia.  Największym, najbardziej demonstracyjnym zabiegiem tego typu było zupełne pominięcie zeznań prezydenta Bronisława Komorowskiego przed sądem, w ramach postępowania sądowego wokół „afery marszałkowej”. Transmitowała je, jako jedyna, telewizja Republika, mimo że wszystkie inne stacje miały na miejscu swoje ekipy. Ta scena to jeden z symboli tego roku. Dowód  podporządkowania interesom władzy wszystkich pozostałych stacji telewizyjnych. Towarzyszy temu, jak przy innych skandalach w III RP, wzruszenie ramion władzy i elit. W tym roku furorę na portalach społecznościowych zrobiło zdanie Barei: „Nie mamy pańskiego płaszcza, i co nam pan zrobi?”

Głód zmiany
Niewątpliwie istotnym wydarzeniem tego roku było odejście z rządu premiera Donalda Tuska. Były lider PO był już widocznym obciążeniem dla partii i rządu, jego wyjazd do Brukseli i nominacja Ewy Kopacz zatrzymały spadające notowania PO. W 2014 r. Platforma dwa razy uciekła z topiącego ją trendu w notowaniach. Wczesną wiosną, gdy uratowała się dzięki rewolucji na Ukrainie i wybuchowi wojny – ukradła po prostu hasła i diagnozy, które politycy PiS, a także prezydent Lech Kaczyński formułował od lat i przedstawiła jako swoje. No i zagrała ulubioną metodą – strachem przed wojną w Polsce.  Drugi raz uratowało PO to, że wymieniono premiera, bo Tusk został przewodniczącym Rady Europejskiej. Przy czym budzące zażenowanie powtarzanie przez dziennikarzy i publicystów sloganu o „prezydencie Europy” miało pewnie mniejsze znaczenie dla zatrzymania spadków. Liczyło się, że jest jakakolwiek zmiana.

Kondominium
Przy tej okazji trudno nie zatrzymać się nad rolą Berlina i Moskwy w kształtowaniu polskiej sceny politycznej. Z oczywistych względów Rosja ma mniejsze możliwości działania niż dotąd, bo wobec jej agresji nawet generał Koziej musiał przyznać, że to imperium, które „stwarza zagrożenie”. Pohukiwania pod adresem Kremla dobiegające w tym roku z Pałacu Prezydenckiego były jednak mało wiarygodne. Wystarczy wspomnieć całkiem niedawny przecież dokument, z pierwszych lat kadencji Bronisława Komorowskiego, opracowany w prezydenckim BBN, w którym zapisano, że  Rosję należy traktować „nie jako tradycyjnego przeciwnika, lecz istotnego gwaranta bezpieczeństwa europejskiego, w tym naszego bezpieczeństwa”. Zmiana tonacji polskiego prezydenta AD 2014, wynikająca ze zmiany postawy świata zachodniego i większego zaangażowania USA w naszym regionie, wydaje się być jednak tylko zabiegiem marketingowym. W istocie rok ten nie przyniósł żadnych inicjatyw prezydenta, zwiększających nasze bezpieczeństwo wobec zagrożenia rosyjskiego. Qui pro quo, gdy na szczycie NATO, nie umiejący ukryć zaskoczenia prezydent Komorowski wraz z ministrem Siemoniakiem dowiedzieli się z przemówienia sekretarza generalnego, już na sali obrad, że w Polsce ma być utworzona szpica NATO, oddaje dobrze pozycję ośrodka prezydenckiego. O żadnym kreowaniu polityki nie ma tu mowy – aktywność sprowadza się do zasady, że będzie to, co możni tego świata zdecydują.

Brzęcząca moneta
Tematem na oddzielny tekst jest zaś polityka Niemiec wobec utrzymania status quo w Polsce. Rok 2014 pokazał osobiste zaangażowanie Angeli Merkel we wspieranie Donalda Tuska osobiście, ale jest zatem i wspieranie formacji rządzącej od lat Polską. Kanclerz Niemiec zadbała o stanowisko dla Donalda Tuska w samą porę. Dbała też, choć tu była raczej bezradna, o powodzenie Ewy Kopacz na czerwonym dywanie w Berlinie. Niemcy z pewnością byli zainteresowani tym, kto wygra w Polsce wybory samorządowe, zwłaszcza te na poziomie sejmików samorządowych, rozdysponujących fundusze europejskie. Niemieckie firmy stanowią w Polsce potężny procent beneficjentów zamówień publicznych. Raport NIK opublikowany w 2014 r. (a przemilczany rzecz jasna przez media) pokazuje, że w roku 2011 było 600 zamówień publicznych realizowanych przez firmy zagraniczne, były to kontrakty o wartości ok. 30 mld zł. W 2013 było ich już 700, o wartości 60 mld zł. Połowę tej kwoty (blisko 30 mld zł) stanowią kontrakty dla niemieckich firm. Dlatego gdy widzimy uśmiechy pani Merkel do Donalda Tuska albo kierowanie za łokieć premier Kopacz, to pamiętajmy, że w tle są potężne miliardowe interesy niemieckich firm, np. budowlanych czy drogowych. Podobnie warto o tym pamiętać, przeglądając prasę wydawaną przez niemiecki lub z niemieckim udziałem kapitał. „Newsweek” czy w większości niemieckie media regionalne realizują twarde interesy.

 



Źródło: Gazeta Polska

Joanna Lichocka