Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Sługa Słowa Wcielonego

Być raczej kapłanem niż uczonym teologiem. Takiego wyboru dokonał Zygmunt Kryszkiewicz, Sługa Boży z zakonu Męki Pańskiej. Przy wstąpieniu otrzymał imię Bernard.

Robert Bierwiaczonek 2006-12-25; http://creativecommons.org/licenses/by/2.5/deed.en; na zdj. miejsce urodzenia Z. Kryszkiewicza
Robert Bierwiaczonek 2006-12-25; http://creativecommons.org/licenses/by/2.5/deed.en; na zdj. miejsce urodzenia Z. Kryszkiewicza
Być raczej kapłanem niż uczonym teologiem. Takiego wyboru dokonał Zygmunt Kryszkiewicz, Sługa Boży z zakonu Męki Pańskiej. Przy wstąpieniu otrzymał imię Bernard.

Zostałem kapłanem Boga Zastępów – pisał w liście do matki w dniu prymicji – zostałem pośrednikiem między niebem a ziemią, Stwórcą a stworzeniem, tym, który każdego dnia wstępuje do ołtarza Pańskiego, tym na którego rękach każdego poranka spoczywa Bóg, Słowo Wcielone, tym, do którego mają przychodzić serca złamane, by mówić to, czego częstokroć nie ośmieliły by się wyznać własnemu ojcu, matce, bratu, najzaufańszemu przyjacielowi… Zostałem kapłanem.

Zanim to jednak nastąpiło droga przed młodzieńcem była trudna i wyboista. 

Kiepski uczeń wybitnym duchownym

Zygmunt urodził się w Mławie w 1915 roku. wychowywał się razem z czworgiem starszego rodzeństwa bez ojca, który za działalność patriotyczną został zesłany na Syberię i wrócił, kiedy chłopczyk skończył sześć lat. Uczniem młody człowiek był fatalnym. Interesował go przede wszystkim sport i wszelkiego rodzaju rozgrywki. Nauczyciele wytykali, że z powodu lenistwa marnuje zdolności. W końcu musiał zimować w trzeciej klasie szkoły powszechnej. Zdesperowani rodzice przenieśli go do surowszej Szkoły Apostolskiej Ojców Pasjonistów w pobliskim Przasnyszu. I tu nastąpiła przemiana. Jego postępy w nauce zaczęły przewyższać osiągnięcia kolegów. Z zapałem pomagał tym słabszym. Zawzięcie uczył się języków obcych. Wtedy też zaczęła dojrzewać w nim myśl o życiu zakonnym. Jeszcze jako uczeń ułożył modlitwę ofiarowania siebie Jezusowi przez ręce Maryi: […] Ja, Zygmunt, grzesznik niewierny, odnawiam i zatwierdzam dzisiaj w obliczu Twoim śluby chrztu świętego, wyrzekam się na zawsze szatana, jego pychy i dzieł jego a oddaję się całkowicie Jezusowi Chrystusowi, Mądrości wcielonej, by pójść za Nim niosąc krzyż swój po wszystkie dni życia. Bym zaś wierniejszy był Mu niż dotąd, obieram Cię dziś Maryjo w obliczu całego dworu niebieskiego za swą Matkę i Panią. Oddaję Ci i poświęcam jako niewolnik Twój ciało i duszę swą, dobra wewnętrzne i zewnętrzne, nawet wartości dobrych moich uczynków, zarówno przeszłych jak obecnych i przyszłych, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku co do mnie należy według Twego upodobania ku większej chwale Boga w czasie i wieczności.
Niespotykana dojrzałość kilkunastolatka nie ułatwiała mu trudnej drogi powołania. Już w nowicjacie pragnął rzucić wszystko i wrócić do domu. – Cierpieniem moim – pisał w kolejnym liście do matki, z którą miał najbliższe relacje – jest tęsknota, którą szatan stara wyciągnąć mnie z klasztoru. Jakże szczęśliwe życie przedstawia mi mimo wszystko w domu. […] Jakiś dziwny wstręt czuję do otoczenia, do klasztoru i Przasnysza całego. Nic mi się tu teraz nie podoba, wszystko mnie gniewa, nic mnie nie cieszy […] tak szatan stara mi się odebrać spokój i pogodę ducha.

A jednak ze spokojem i dojrzałością został zwycięzcą w tej walce. Jesienią w 1933 roku po dziesięciodniowych rekolekcjach już jako Bernard od Matki Pięknej Miłości rozpoczął roczny nowicjat w klasztorze pasjonistów w Sadowie (Wielkopolska). 

Mały wobec Boga

Lata 1934 – 1939 to okres studiów w Polsce i Rzymie. Tam ujawnia się jego talent pedagogiczny. Zwierzchnicy powierzają mu opiekę nad postulantami. Opiekuje się też duchowo najmłodszym bratem Janem, który ciężko przechodząc okres dorastania, odchodzi od Boga i tylko łagodne choć stanowcze listy od brata i jego modlitwa pomagają w nawróceniu.

Bernard cierpi na uporczywe bóle głowy ale dolegliwości ofiaruje Panu i kontynuuje swoje obowiązki. Trzeciego lipca 1938 roku otrzymuje święcenia kapłańskie. Jego duchowość maryjna, duchowość admiratora Słowa wcielonego jest wówczas w pełni ukształtowana. – Mały ja jestem – wyznaje – wobec Boga, mały w mych zasługach, mały w cnotach, o wiele mniejszy, jak sam o tem sądzić mogę a jeszcze mniejszy jak inni o tem myślą, ale to moje maleństwo pozwala mi właśnie, nie ufać, ale być pewny, że modlitwy moje będą wysłuchane.
Czas okupacji kapłan spędza w klasztorze w Rawie Mazowieckiej. Ból głowy nie ustępuje. Wtedy też powstaje modlitwa do Matki Bożej: Pozwól mi cierpieć, cierpieć wiele, cierpieć bez miary, pozwól mi wyniszczać się. Ta prośba wkrótce zostanie spełniona. W ostatnim roku wojny w styczniu Niemcy wymordowali mężczyzn rawskich a sowieci zbombardowali miasto. Tylko kościół i klasztor zostały nietknięte. Klasztor zamieniono na szpital. Duchowny pragnął służyć rannym, lecz jak sam dowcipnie stwierdził, pozostało mu tylko „wymachiwanie warząchwią przy kuchni” tak doszła do głosu jego pokora i skromność. Jednak w rzeczywistości razem z innymi dźwigał rannych do podziemi klasztornych, potem opiekował się nimi, spowiadał. Według relacji doktor Jadwigi Makowieckiej, która kierowała szpitalem: nie mógł […] obojętnie przejść obok rannych leżących na bruku rawskim, po piwnicach i polach, mężnie pomagał znosić rannych broczących krwią do klasztoru […] Pamiętał jak walczył z pewnym ciężko rannym porucznikiem, który w cierpieniach zaprzeczał bóstwu Chrystusa, co równało się przekreśleniu samej istoty chrześcijaństwa. Ojciec Bernard jednak i tę nieufność rannego zdołał przezwyciężyć godząc go z Bogiem.

Lepsze to, co Bóg chce

Po zakończeniu działań wojennych zakonnik został posłany jako przełożony do częściowo zrujnowanego klasztoru w Przasnyszu. Sam mieszkał w prawie nieumeblowanym pokoju bez szyb. Ojciec Bernard administruje terenem ale także sam pracuje przy budowie. W maju wygłasza kazania maryjne. Do późnej nocy zasiada w konfesjonale, dużo osób po poniewierce wojennej pragnęło bowiem przystąpić do sakramentu pojednania. W czerwcu 1945 roku kapłan jedzie do rodziny do Mławy. Wraca chory a lekarz diagnozuje tyfus. Choroba z początku lekka rozwija się i trzeba było przenieść ojca Bernarda z klasztoru do szpitala. Tam zapanował atmosfera pełna smutku i przygnębienia. Wszyscy zawczasu tęsknili za tak oddanym im księdzem. To on pocieszał ich mówiąc, że przecież idzie do Boga. Kiedy stan chorego się pogorszył do szpitala przyjechał z sakramentem chorych wice prowincjał ojców pasjonistów Juliusz Dzidowski. Ostatniego dnia, jaki pozostał mu na ziemi zakonnik powtarzał: Jezu, kocham ciebie. Od jego łóżka nie odstępował wychowanek ojciec Jan Wszędyrówny. W końcu płacząc powiedział: ojcze Bernardzie, chciałbym umrzeć za ciebie, abyś ty żył, ponieważ jesteś lepszy i potrzebniejszy zgromadzeniu. – Lepsze jest to, co Bóg chce – usłyszał w odpowiedzi. Po chwili ojciec Bernard już nie żył. Było to 2 lipca 1945 roku.

Akta do procesu beatyfikacyjnego zostały skompletowane w grudniu 1982 roku. 

 



Źródło: niezalezna.pl

Kaja Bogomilska